Glos Pana
Glos Pana читать книгу онлайн
Uczeni odkrywaj? przypadkiem, ?e na Ziemi? dociera z Kosmosu sygna?, kt?ry m?g?by by? komunikatem od rozumnych istot. Jak jednak odczyta? to przes?anie, nie wiedz?c nic o nadawcach – nawet: czy istniej?? G?os Pana jest ksi??k? nietypow?: brak w niej awanturniczej akcji, ale zmagania z tajemnic? poruszaj? i przykuwaj? uwag? mocniej ni? w niejednej powie?ci przygodowej, zw?aszcza ?e dotkni?cie Nieznanego prowokuje do zadania elementarnych pyta? o istot? ?wiata, natur? cz?owieka i ?r?d?a defekt?w Bytu.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Chcę zakończyć tę rzecz wzmianką o ludziach Projektu. Wspomniałem już o tym, że Donald, przyjaciel mój, nie żyje. Zdarzyło mu się statystyczne odchylenie potoku komórkowych podziałów: rak. Yvor Baloyne jest nie tylko profesorem i rektorem, ale człowiekiem tak zapracowanym, że nawet nie wie o tym, jak jest szczęśliwy. O doktorze Rappaporcie nic mi nie wiadomo. List, który wysłałem przed kilku laty na adres Institute for Advanced Study, wrócił. Dill przebywa w Kanadzie – obaj nie mamy czasu na korespondencję.
Ale co właściwie znaczą te uwagi? Co wiem o tajnych lękach, myślach i nadziejach tych, którzy byli mi towarzyszami przez opisany czas? Nigdy nie umiałem pokonywać międzyludzkiego dystansu. Zwierzę jest przytwierdzone do swego Tu i Teraz wszystkimi zmysłami, a człowiek potrafi odrywać się, wspominać, współczuć innym, wyobrażać sobie ich stany i uczucia – co, na szczęście, jest nieprawdą. W takich próbach pseudowcieleń i przenosin siebie tylko umiemy, mgliście, niejasno, sobie wyobrażać. Co by się z nami stało, gdybyśmy naprawdę mogli współczuć innym, z nimi czuć, za nich cierpieć? To, że ludzkie boleści, strachy, cierpienia rozpadają się ze śmiercią osobniczą, że nic nie pozostaje po wzlotach, upadkach, orgazmach i torturach, jest godnym pochwały darem ewolucji, która upodobniła nas do zwierząt. Gdyby po każdym nieszczęśliwym, umęczonym pozostawał choć jeden atom jego uczuć, gdyby tak rosło dziedzictwo pokoleń, gdyby choć skra mogła przeniknąć z człowieka do człowieka, świat byłby pełen ryku przemocą wydartego z kiszek.
Jesteśmy jak ślimaki, przylepione, każdy, do swojego liścia. Oddaję się w obronę mojej matematyce i powtarzam, kiedy mi nie wystarcza, ten ostatni ustęp wiersza Swinburne’a:
I porzuciwszy gniew, nadzieję, pychę,
Wolni od pragnień i wolni od burz,
Dziękczynnych westchnień ślemy modły ciche,
Ktokolwiek jest tam pośród gwiezdnych głusz,
Za to, że minąć dniom żywota dano,
Za to, że nigdy raz zmarli nie wstaną
I rzek gwałtownych nurt, zmącony pianą,
Zawinie kiedyś w głąb wieczystą mórz. [1]
Zakopane, czerwiec 1967
Kraków, grudzień 1967