Wybrakowka
Wybrakowka читать книгу онлайн
Powie?? political fiction o Rosji rz?dzonej zn?w po stalinowsku, a nawet surowiej – "Wybrak?wka" Olega Diwowa
Nie mog?em si? powstrzyma? przed ukradzeniem tytu?u wywiadu z autorem tej powie?ci Olegiem Diwowem, kt?ry ukaza? si? w rosyjskim pi?mie "Ex Libris". Nic lepiej nie podsumowuje "Wybrak?wki". Rosyjski wydawca podkre?li? to ok?adk? przedstawiaj?c? w?a?nie typowy rosyjski idea? m?skiej elegancji – "parienia" w sk?rzanej kurtce i kabur? pistoletu oraz etui na przyci??kawy telefon kom?rkowy u pasa.
Polska ok?adka jest znacznie bardziej stonowana, co symbolicznie podkre?la k?opot z odbiorem tej powie?ci u nas. Napisana w 1999 r. "Wybrak?wka" opisuje Rosj? roku 2007, w kt?rej zapanowa?y rz?dy twardej r?ki. Problem przest?pczo?ci radykalnie rozwi?zano przez powo?anie wszechpot??nej Agencji Spo?ecznego Bezpiecze?stwa, kt?ra nie bawi?c si? w ?adne s?dy ani dochodzenia, po prostu systematycznie eliminuje wszystkie "wybrakowane osobniki", usuwaj?c je poza nawias spo?ecze?stwa (czyli tradycyjnie zsy?aj?c do ?agr?w).
Za "wybrakowanego" uznaje si? ka?dego obywatela wykazuj?cego najdrobniejsze odst?pstwa od norm spo?ecznych – od agresywnego kierowcy po zbocze?ca. Likwiduje to oczywi?cie przest?pczo?? w ca?o?ci – powie?? zaczyna si? od narzeka? milicjanta na patrolu skar??cego si? na nud?, z jak? wi??e si? teraz jego praca. Kosztem ubocznym s? jednak terror i nadu?ycia, kt?re w ko?cu prowadz? do za?amania tego systemu.
I tu w?a?nie jest problem – dla polskiego czytelnika taka puenta jest oczywista. Lepiej by dziesi?ciu winnych unikn??o kary, ni? by mia? ucierpie? jeden niewinny. W naszym ?wiecie przypadkowa ofiara po?cigu za przest?pcami sprawia, ?e sypi? si? oskar?enia i dymisje – w Rosji nawet masakry zak?adnik?w w Moskwie i Bies?anie budz? g?os aprobaty, ?e tak trzeba, ?e lepiej po?wi?ci? zak?adnik?w, ni? rozmawia? z terrorystami. To jest w?a?nie ?wiatopogl?d "prostego rosyjskiego macho", z kt?rego Oleg Diwow pokpiwa? w wywiadzie dla "Ex Librisu" i alegorycznie o?mieszy? go w swojej powie?ci.
Kiedy j? pisa?, epoka Putina dopiero si? zaczyna?a – trudno si? jednak oprze? wra?eniu, ?e Diwow trafnie przepowiedzia? jej ?wiatopogl?dowe podstawy. Czy r?wnie trafnie przepowie kryzys tego modelu na rok 2007? Pomarzy? mo?na, w ko?cu m?wimy o fantastyce.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Tylko tak mówisz, żeby parę z kotła spuścić – stwierdził Waluszek z przekonaniem w głosie. – Przecież ja cię znam, Gusiew. Chociaż okazuje się, że wcale nie jesteś Gusiew.
– Ależ jestem, jestem, wyluzuj stary. Oczywiście, nie jestem krewnym TEGO Gusiewa. W tym Iwan się przeliczył. Co ponownie nam pokazuje, jaki z niego bałwan i jak mu daleko do prawdziwego profesjonalisty.
– A może i Ptaszkina nie było? Posłuchaj, przewodniku, zechciej ty mnie uprzedzać, kiedy ci można wierzyć, a kiedy nie.
Gusiew odwrócił się do Waluszka i mocno wziął w ręce klapy jego kurtki.
– Kiedy mówię do ciebie, wierz w każde słowo – powiedział prawie tonem rozkazu. – A kiedy rozmawiam z potencjalnym brakiem, nie wierz niczemu. Zadowala cię taki układ?
– A owszem. Więc był Ptaszkin, czy nie?
– Siadaj ty, przyjacielu, za kółkiem – uciął Gusiew. – Pora jechać do pracy.
Zamienili się miejscami. Waluszek przekręcił kluczyk. Gusiew palił, milczał i patrzył w okno. Odezwał się dopiero, kiedy samochód zajechał na parking na dziedzińcu biur Centralnego.
– Naprawdę nazywał się Lebiediew – powiedział. – Paweł Leonidowicz Lebiediew. Taaak… Lebiediew [16], Ptaszkin, wielkiej różnicy nie ma. I jeden i drugi… mają skrzydełka. Jak komuś powiesz – zabiję.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Taki układ – połączenie miłości i strachu – jak najbardziej odpowiadał Vladowi. Ten, kogo się boją i jednocześnie kochają, bez trudu zbierze całą armię.
Znajdująca się w piwnicy strzelnica grzmiała teraz głosami Daniły i Myszkina.
– To nie moje trafienie! – krzyczał Myszkin, potrząsając w powietrzu podziurawioną płachtą tarczy. – To ty, gadzie zezowaty, powiedzmy, mi ją podstrzeliłeś!
– No, powiedz jeszcze, że umyślnie!
– A-aaa… pewnie, że umyślnie!
– Przecież mamy policzone naboje, bałwanie! Sam je liczyłeś!
– Ja pewnie, powiedzmy, liczyłem! A ktoś tam, powiedzmy, jeszcze się grzebał, coś mu nie pasowało, powiedzmy!
Gusiew ostrożnie wcisnął się pomiędzy obu drągali.
– Może wezwiecie bezstronnego sędziego? – zapytał. – Akurat jestem. Taksa po szklance od ryła. Będę sądzić surowo, ale sprawiedliwie.
– O! – twarz Daniłowa rozluźnił uśmiech. – Cześć, Pe. No, dostałeś tego swojego Szackiego? Winszuję!
Myszkin z rozdrażnieniem odrzucił tarczę w bok.
– Pe, on znów muchy mi wsadza w tarczę – poskarżył się. – Wpakował mi kulę, w samą, powiedzmy, „bieliznę”.
– Nie w samą i nie w bieliznę. Piękna siódemka. Albo szóstka. Wyluzuj stary, bywa…
– A co, mam go obszukiwać, czy jak? Skąd nam wiedzieć, czy przypadkiem dodatkowego naboju w dupie nie chowa?
– Liczyłeś moje wystrzały?! – ryknął Daniłow. – Liczyłeś, czy nie?!
– Stanęliśmy na pozycji, a on się przymierza… Za duży uchyb, patrzcie go… Dwadzieścia razy bezpiecznikiem szczękał!
– Chłopcy, pół tonu niżej, dobrze? – poprosił instruktor. Rozmawiał przez telefon. – Żona do mnie dzwoni, zlitujcie się…
– A ty mu ile, powiedzmy, nabojów wydałeś?
– Sam wiesz, tyle samo. Myszkin, błagam cię… Co? Masza, przepraszam, mam trening z domem wariatów…
– Bezczelna, podła i cyniczna wymówka, zasługująca na najsurowsze potępienie! – oznajmił Myszkin. – Krótko mówiąc, Pe, powiedz, że go potępiasz.
– Daniła, ja ciebie surowo potępiam – stwierdził posłusznie Gusiew. – Potępiam cię z góry na dół i znowu do góry. Następnym razem gorzej strzelaj, żeby nie urazić aż tak bardzo kolegi Myszkina.
– Koledze Myszkinowi po wczorajszym po prostu trzęsą się ręce – odciął się Daniłow. – Najpierw się przetrenował w sali ćwiczeń, a potem przeholował przy stoliku. No nic, bywa…
Myszkin podsunął Daniłowowi pod nos potężną pięść.
– Mogę wycisnąć dwieście kilo – oznajmił – a potem wypić dwa litry. I nie drgnie mi ani jeden paluszek.
– Powiedzmy, krótko mówiąc, znaczy! – upomniał go Gusiew. – Myszkin, ty jak się denerwujesz, za bardzo wychodzisz z siebie. Jak strzelałeś, też się pewnie zdenerwowałeś. Powiedzmy…
Myszkin podrapał się po ciemieniu.
– Naprawdę uważacie, że dałem plamę? – zapytał już zupełnie spokojnie.
– Po prostu byłeś nieco roztargniony – pocieszył do Daniłow. – Miałeś taki jakiś nieobecny wygląd. A zresztą trafiłeś szóstkę. Albo nawet siódemkę.
– Wygląda na to, że bezstronny sędzia nie jest już potrzebny. Więc gdzie moje dwie szklanki? – zapytał Gusiew.
– Dwa psy – rzucił Myszkin. – Daniłę znów posłali, powiedzmy, psu w dupę.
– A ja znów, powiedzmy, się podkręciłem – chrząknął Daniłow. – A ten tu, sławny rosyjski bohater z bylin…
– A ja mówię – czego w mordę ryczysz na cały wydział? Niezły trening w strzelaniu do ruchomych celów. No i krótko mówiąc, sam się podłożyłem. A ten, cholera, przebiegły Alosza Popowicz [17], świsnął dodatkowy nabój…
– Znów dwadzieścia pięć!
– Krótko mówiąc, znów mam poprowadzić grupę na psy – ponuro zakończył Myszkin. – W tym tygodniu. Nie dość że grafik, powiedzmy, diabli biorą…
– Daj spokój, masz bardzo posłuszną grupę – pocieszył go Daniłow, w którego oczach igrały podejrzanie wesołe błyski.
– Posłuszna jest, nie można powiedzieć… – westchnął Myszkin. Podniósłszy swoją tarczę wbił w nią ponure spojrzenie. – Boże, ale obciach! Daniła, Daniła… Może jeszcze raziczek?
– Takiego wała! – uciął Daniłow, momentalnie wracając do tonu poprzedniej uszczypliwości. – Jak się posrałeś, to poczekaj, aż odpadnie! Nie umiesz, to wciągnij z powrotem. Przywykaj – wszystko mija…
– Chłopaki, a ja mam przecież do was sprawę – stwierdził Gusiew. – Macie jakieś pomysły w sprawie prowokacji saratowskiej?
Instruktor, który jak przedtem wtulał ucho w słuchawkę, nagle zastrzygł ku nim drugim z uszu.
– Jakie pomysły? – zapytał Daniłow. – Jak złapać skurwysyna? Zero pomysłów. Komu to wygodne? Wszystkim, nie wyłączając mentów.
– To sprawka dysydentów – wymamrotał Myszkin wtykając palec w nieszczęsną dziurkę w płachcie tarczy. – Jakiś, powiedzmy, stuknięty obrońca praw człowieka… wcześniej nie notowany.
– A skąd wziął automat?
– Kupił u bandziorów – Myszkin wyjął palec z tarczy i ponownie cisnął ją z pogardą pod nogi.
– A kto posprząta? – zapytał instruktor. – Nie, Masza, to nie do ciebie…
– Skąd w Saratowie bandyci z automatami?
– Jak w wierszu – uśmiechnął się Myszkin. – Po Saratowie sobie chodzą machając automatem…
– Co to za słowo: „machając”? – skrzywił się Gusiew. – A poza tym obrońcy praw człowieka nie są aż tak stuknięci, żeby posuwać się do podobnych prowokacji.
– Obrońcy praw człowieka zawsze są stuknięci – oznajmił kategorycznie Daniłow. – Po co miałby zwykły obywatel stawać w obronie praw, które i tak są przestrzegane?
– A co ty właściwie wiesz o tych prawach? – zapytał Gusiew podejrzanie łagodnym głosem.
– Przecież on je, powiedzmy, stosuje na co dzień – wtrącił Myszkin. – Prawo do stawiania oporu, prawo do nieodpowiadania na pytania…
– A idźcież wy w chuj! – obraził się Daniłow.
– Myszkin, pozbieraj tarcze i połóż je do skrzyni – przypomniał strzelcom instruktor, który wreszcie odłożył słuchawkę.
– A jak się już o prawach zgadało, to powiem wam, że prawo do stawiania oporu jest piękną rzeczą. Słowo honoru! Tylko trzeba by je rozszerzyć. Mnie na przykład natychmiast i bez zwłoki potrzebne jest prawo do stawiania oporu teściowej. Z zastosowaniem broni palnej włącznie.
– Pajac – stwierdził Daniłow. – Błazen. Gusiew, posłuchaj, czego ci potrzeba? Gotów jestem z tobą tu i teraz się założyć, że ten przypadek nie będzie przedmiotem dochodzenia. Co prawda, nie ma o co się zakładać, jesteś bez grupy i nie masz kogo napuszczać na psy.
– Sam nie wiem, czego mi potrzeba – westchnął Gusiew.
