-->

Solaris

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Solaris, Lem Stanislav-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Solaris
Название: Solaris
Автор: Lem Stanislav
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 239
Читать онлайн

Solaris читать книгу онлайн

Solaris - читать бесплатно онлайн , автор Lem Stanislav

Solaris to najs?ynniejsza powie?? Lema - od niej poczyna si? jego ?wiatowy rozg?os. W swoim gatunku zajmuje ona miejsce, jakiego nie dost?pi?o bodaj ?adne inne polskie dzie?o literackie: uwa?ana jest za utw?r klasyczny, wymieniana w najbardziej podstawowych kompendiach dotycz?cych literatury science fiction - obok dzie? Wellsa, Stapledona czy Dicka. Solaris zawdzi?cza zapewne swoje powodzenie niezwykle udatnemu zespoleniu potraktowanej serio problematyki kontaktu z pe?n? emocji, romantyczn? akcj?. Kinowe adaptacje powie?ci wywo?a?y spory. I Andriej Tarkowski (1973), i Steven Soderbergh (2003) zrealizowali filmy znacznie odbiegaj?ce od literackiego pierwowzoru. Po drugiej ekranizacji g?os w sprawie przes?ania ksi??ki zabra? sam pisarz: „Science fiction zak?ada niemal zawsze, ?e je?eli nawet Inny, kt?rego spotykamy, prowadzi jak?? gr?, to my jej regu?y pr?dzej czy p??niej zrozumiemy [...]. Ja natomiast pragn??em zamurowa? wszystkie ?cie?ki rozumowania wiod?ce do ucz?owieczenia Istoty, jak? jest solaryjski ocean, aby si? okaza?o, ze kontakt z ni? nie daje si? zrealizowa? na spos?b mi?dzyludzki, cho? r?wnocze?nie w jaki? dziwny, inny spos?b zachodzi”.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 47 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Solaris miała według pierwotnych obliczeń zbliżyć się w ciągu pięciuset tysięcy lat na odległość połowy jednostki astronomicznej do swego czerwonego słońca, a po dalszym milionie - spaść w jego rozżarzoną otchłań.

Ale już po kilkunastu latach przekonano się, że jej tor nie wykazuje wcale oczekiwanych zmian, zupełnie jak gdyby był stały, tak stały, jak tory planet naszego układu słonecznego.

Powtórzono, teraz już z najwyższą dokładnością, obserwacje i obliczenia, które potwierdziły tylko to, co było znane: że Solaris posiada orbitę nietrwałą.

Z jednej z kilkuset odkrywanych rokrocznie planet, które kilkuwierszowymi notatkami, podającymi elementy ich ruchu, zostają wciągnięte do wielkich statystyk, Solaris awansowała wówczas do rangi ciała godnego szczególnej uwagi.

Jakoż w cztery lata po tym odkryciu okrążyła ją wyprawa Ottenskjolda, który badał planetę z Laokoona i dwu towarzyszących statków posiłkowych. Wyprawa ta miała charakter prowizorycznego, zaimprowizowanego zwiadu, tym bardziej że nie była zdolna lądować. Wprowadziła na orbity równikowe i biegunowe większą ilość automatycznych satelitów-obserwatorów, których głównym zadaniem były pomiary potencjałów grawitacyjnych. Ponadto zbadano powierzchnię planety, niemal w całości pokrytą oceanem, i nieliczne, wznoszące się nad jego poziom płaskowyże. Ich łączna powierzchnia nie dorównuje obszarowi Europy, choć Solaris ma średnicę o dwadzieścia procent większą od Ziemi. Te skrawki skalistego i pustynnego lądu, rozsiane nieregularnie, skupiają się głównie na półkuli południowej. Poznano też skład atmosfery, pozbawionej tlenu, i dokonano nader dokładnych pomiarów gęstości planety, jak również albeda i innych elementów astronomicznych. Jak to było oczekiwane, nie odnaleziono żadnych śladów życia ani na lądach, ani też nie dostrzeżono ich w oceanie.

W ciągu dalszych dziesięciu lat Solaris, teraz już znajdująca się w środku uwagi wszystkich obserwatoriów tego regionu, wykazywała zdumiewającą tendencję do zachowania swojej ponad wszelką wątpliwość grawitacyjnie nietrwałej orbity. Przez jakiś czas sprawa pachniała skandalem, gdyż winą za taki wynik obserwacji próbowano obarczyć (w trosce o dobro nauki) już to pewnych ludzi, już to maszyny rachujące, którymi się posługiwali.

Brak funduszów opóźnił wysłanie właściwe ekspedycji solarycznej o dalsze trzy lata, aż do chwili, kiedy Shannahan, skompletowawszy załogę, uzyskał od Instytutu trzy jednostki o tonażu C, klasy kosmodromicznej. Półtora roku przed przybyciem ekspedycji, która wystartowała z obszaru alfy Wodnika, druga flota eksploracyjna wprowadziła z ramienia Instytutu automatyczny Sateloid - Luną 247, na okołosolaryczną orbitę. Sateloid ten po trzech kolejnych rekonstrukcjach, oddzielonych od siebie dziesiątkami lat, pracuje do dnia dzisiejszego. Dane, które zebrał, potwierdziły ostatecznie spostrzeżenie ekspedycji Ottenskjolda o aktywnym charakterze ruchów oceanu.

Jeden statek Shannahana pozostał na wysokiej orbicie, dwa zaś po wstępnych przygotowaniach wylądowały na skalistym skrawku lądu, który zajmuje około sześciuset mil kwadratowych u południowego bieguna Solaris. Prace ekspedycji zakończyły się po osiemnastu miesiącach, przebiegając pomyślnie, z wyjątkiem jednego nieszczęśliwego wypadku, spowodowanego wadliwym działaniem aparatów. W łonie ekipy naukowej przyszło jednak do rozłamu na dwa zwalczające się obozy. Przedmiotem sporu stał się ocean. Uznano go na podstawie analiz za twór organiczny (nazwać go żywym nikt jeszcze podówczas nie śmiał). Gdy jednak biologowie widzieli w nim twór prymitywny - coś w rodzaju gigantycznej zespólni, a więc jak gdyby jedną, spotworniałą w swym wzroście, płynną komórkę (ale nazywali go „formacją prebiologiczną”), która cały glob otoczyła galaretowatym płaszczem, o głębokości sięgającej miejscami kilku mil - to astronomowie i fizycy twierdzili, że musi to być struktura nadzwyczaj wysoko zorganizowana, być może bijąca zawiłością budowy organizmy ziemskie, skoro potrafi w czynny sposób wpływać na kształtowanie orbity planetarnej. Żadnej bowiem innej przyczyny, wyjaśniającej zachowanie się Solaris, nie wykryto, ponadto zaś planetofizycy wykryli związek pomiędzy pewnymi procesami plazmatycznego oceanu a mierzonym lokalnie potencjałem grawitacyjnym, który zmieniał się w zależności od oceanicznej „przemiany materii”.

Tak więc fizycy, a nie biologowie, wysunęli paradoksalne sformułowanie „maszyna plazmatyczna” rozumiejąc przez to twór, w naszym znaczeniu może i nie ożywiony, ale zdolny do podejmowania celowych działań na skalę - dodajmy od razu - astronomiczną.

W sporze tym, który jak wir wciągnął w przeciągu tygodni wszystkie najwybitniejsze autorytety, doktryna Gamowa-Shapleya zachwiała się po raz pierwszy od osiemdziesięciu lat.

Jakiś czas usiłowano jeszcze bronić jej twierdzeniem, że ocean nie ma nic wspólnego z życiem, że nie jest nawet tworem „para-” czy też „prebiologicznym”, lecz geologiczną formacją, zapewne niezwykłą, lecz zdolną jedynie do utrwalania orbity Solaris poprzez zmiany siły ciążenia; powoływano się przy tym na regułę Le Chateliera.

Na przekór temu konserwatyzmowi wyrastały hipotezy, głoszące, jak choćby jedna z lepiej opracowanych Civita-Vitty, że ocean jest wynikiem dialektycznego rozwoju: oto od swej postaci pierwotnej, od praoceanu, roztworu leniwie reagujących ciał chemicznych, zdołał pod naciskiem warunków (to znaczy, zagrażających jego istnieniu zmian orbity), bez pośrednictwa wszystkich ziemskich szczebli rozwoju, więc omijając powstanie jedno- i wielokomórkowców, ewolucję roślinną i zwierzęcą, bez narodzin systemu nerwowego, mózgu, przeskoczyć natychmiast w stadium „oceanu homeostatycznego”. Inaczej mówiąc, nie przystosowywał się jak organizmy ziemskie przez setki milionów lat do otoczenia, aby dopiero po tak olbrzymim czasie dać początek rasie rozumnej, ale zapanował nad swym otoczeniem od razu.

Było to wcale oryginalne, tylko że w dalszym ciągu nikt nie wiedział, jak syropowata galareta może stabilizować orbitę ciała niebieskiego. Od wieku niemal znane były urządzenia, stwarzające sztuczne pola siłowe i grawitacyjne - grawitory - ale nikt nie wyobrażał sobie nawet, jak rezultatu, będącego - w grawitorach - wynikiem skomplikowanych reakcji jądrowych i olbrzymich temperatur, może dopiąć bezpostaciowa maź. W gazetach, zachłystujących się podówczas ku zaciekawieniu czytelników i ku zgrozie uczonych najniewybredniejszymi wymysłami na temat „tajemnicy Solaris”, nie brakło i takich twierdzeń, że ocean planetarny jest… dalekim krewnym ziemskich węgorzy elektrycznych.

Gdy problem udało się, w jakiejś przynajmniej mierze, rozwikłać, okazało się, że wyjaśnienie, jak to nieraz potem bywało z Solaris, na miejsce jednej zagadki podstawiło inną, może jeszcze bardziej zdumiewającą.

Badania wykazały, że ocean nie działa bynajmniej na zasadzie naszych grawitorów (co byłoby zresztą rzeczą niemożliwą), ale potrafi bezpośrednio modelować metrykę czasoprzestrzeni, co prowadzi między innymi do odchyleń w pomiarze czasu na jednym i tym samym południku Solaris. Tak więc ocean nie tylko znał w pewnym sensie, ale potrafił nawet (czego o nas nie można powiedzieć) wykorzystać konsekwencje teorii Einsteina-Boeviego.

Gdy to zostało powiedziane, wybuchła w świecie naukowym jedna z najgwałtowniejszych burz naszego stulecia. Najczcigodniejsze, powszechnie uznane za prawdziwe, teorie waliły się w gruz, w literaturze naukowej pojawiały się najbardziej heretyckie artykuły, alternatywa zaś „genialny ocean” czy „grawitacyjna galareta” rozpaliła wszystkie umysły.

Wszystko to działo się na dobre kilkanaście lat przed moim urodzeniem. Kiedy chodziłem do szkoły, Solaris - za sprawą poznanych później faktów - powszechnie już była uznana za planetę obdarzoną życiem - tyle że posiadającą jednego tylko mieszkańca…

Drugi tom Hughesa i Eugla, który kartkowałem wciąż niemal bezmyślnie, rozpoczynał się od systematyki, tyleż oryginalnie pomyślanej, co zabawnej. Tablica klasyfikacyjna prezentowała kolejno: Typ - Polytheria, Rząd - Syncytialia, Klasa - Metamorpha.

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 47 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название