Xavras Wyzrn

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Xavras Wyzrn, Dukaj Jacek-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Xavras Wyzrn
Название: Xavras Wyzrn
Автор: Dukaj Jacek
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 181
Читать онлайн

Xavras Wyzrn читать книгу онлайн

Xavras Wyzrn - читать бесплатно онлайн , автор Dukaj Jacek

Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.

Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.

Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 ... 71 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

–  Tak.

– A więc?

–  Był tu pewien Niemiec. Esesman z Berlina. Szantażował mnie i Janosa. Nie żyje już.

–  Czy…

–  Nie, nie.

–  Ja przecież czuję, że się wykręcasz.

–  Prawdę ci powiedziałem.

–  Wierzę. Ale to nie o to chodzi. Nie chodzi nawet o tamten dzień.

–  Nie rozumiem.

–  Proszę cię.

–  O co mnie prosisz?

–  Żebyś się wycofał.

–  Z czego? Z interesów?

–  Ja… nie wiem. Jest coś takiego… Myślisz, że nie widzę? Próbujesz przede mną ukryć… Przyznaj się!

–  Co niby próbuję ukryć? Mhm?

–  Nie wiem!

–  Uspokój się.

–  Jestem spokojna. To wszystko przez ten dom. Nie powinniśmy się tu byli przeprowadzać.

–  Być może.

–  Nie być może, tylko na pewno! Czy ty wiesz, że Konrad wciąż myszkuje po strychu? Jeszcze następnego trupa znajdzie. No, co się śmiejesz? To nie jest śmieszne.

–  Nie dajmy się zwariować. Nie można przecież kierować się w życiu wyłącznie przeczuciami i złymi snami. Daleko byśmy w ten sposób nie zaszli.

–  O, dobrze, że mi przypomniałeś. Krystian i Lea mieli jakiś koszmarny sen. Rano byli zupełnie roztrzęsieni, Krystian jeszcze płacze.

– A cóż takiego im się śniło?

–  Nie powiedzieli mi. Chcieli porozmawiać z tobą, ale już cię nie było. Są jednak święta, Janek, mógłbyś jakoś bardziej…

–  Wiem, wiem, przepraszam. To przecież nie wychodzi z moich zamierzeń, ja tego nie planowałem. I czy ja wymyśliłem Hitlera? Czy ja wymyśliłem wojnę?

–  Nie dramatyzuj.

–  Ech, w cholerę z tym wszystkim…

Przyszła Lea; Krystian się gdzieś ukrył i nikt go nie widział od dłuższego czasu. Lea przez blisko kwadrans chodziła w tę i we w tę po całym gabinecie, wspinała się na fotele, stukała o grzbiety książek i popatrywała na Trudnego, gdy on nie patrzył. Zajęty był sprawdzaniem rozliczeń kwartalnych. Lea stopniowo coraz bardziej zbliżała się do jego biurka, nerwowo skręcając w palcach rąbek spódnicy.

–  Tato?

–  Mhm?

–  Muszę… muszę ci powiedzieć, że my nie możemy już wychodzić z domu.

–  Co?

–  Nie wolno nam.

–  Komu?

–  Mnie i Krystianowi.

–  Coś takiego. Nie wolno wam wychodzić. No chodź, usiądź tu. No. Nie wolno wam. A powiesz mi, kto tego zabronił? Mama?

–  Niee.

–  Nie mama?

–  Nie. Ona nic nie wie. To tobie mamy powiedzieć.

–  Znaczy: ty i Krystian.

–  Aha. Ale on jest tchórz i się boi.

–  Czego się boi? Mnie?

–  Ee, nie. Tylko…

–  Tylko co?

–  Bo to były takie straszne-straszne-straszne potwory. I one powiedziały…

–  Śniły wam się potwory?

–  No?

–  Powiem ci na ucho.

–  Słucham, słucham. Au! Nie ciągnij tak!

–  One przyszły w nocy. Przyszły do naszego pokoju i powiedziały, że jeśli choć rękę wystawimy poza próg domu, to się nam stanie jakieś takie coś, jak panu Fąfałnicowi, i że od tego umrzemy, umrzemy na pewno, i że ty wiesz, i żeby tobie powiedzieć, i potem nagle się zrobiły takie straszne-straszne-straszne-straszne, i Krystian zaczął płakać, bo on jest tchórz, i…

–  Zaraz, zarazi Dzisiaj w nocy się wam to śniło?

–  Ale, tato, ale nie, to nie był sen, one naprawdę przyszły i…

–  Słuchaj, Lea, ty sobie tego nie wymyśliłaś, prawda?

–  Taato…!

–  Dobrze, dobrze. Powtórz, proszę, nazwisko tego pana, któremu one już zrobiły… jakieś takie coś. Jak on się nazywał?

–  Fąfałnic.

–  Krystian też je widział i słyszał?

–  Aha.

–  A właściwie jak one wyglądały? Wiem, że strasznie, ale jak?

–  Noo, o, tak, tak jakoś…

– Wiesz co, ty mi je lepiej narysuj. Siądź sobie tutaj, masz papier i ołówek, i rysuj. O, widzisz. Ja tu będę pisać, a ty będziesz rysować.

Ale nic nie pisał. Pomimo nie zapadłego za horyzont zimowego słońca, ogarnęła Trudnego miękka i wilgotna ciemność nocy. Fąfałnic, von Faulnis. Nie mogły, po prostu nie mogły o nim wiedzieć. Gdy się im to śniło – nawet ja nic o wypatroszeniu Standartenfuhrera SS jeszcze nie wiedziałem. Jakże brzmiało tłumaczenie Rosenberga słów wyszeptanych przez ducha? Gospodarzowi… że to dla mego… Dla mnie. Śmierć von Faulnisa. Duchy tego domu potrafią dokonywać rzeczy niemożliwych – lecz przecież już wcześniej zdawałem sobie z tego sprawę: ściana, megaserce, strych. Zabiły Standartenfuhrera, a teraz szantażują mnie śmiercią moich dzieci. Znam już groźbę zawartą w tym szantażu, nie wyjawiły mi jednakże jego celu. Co takiego mam uczynić w zamian za darowanie życia Lei i Krystianowi? I owo uczucie: że jestem w tej historii postacią zaledwie trzecioplanową. Ahnenerbe. Die Gruppe. WerYIIMoeErde. „Niedawno. Osobowy. Interferencje. Niewytł. stabil." Te książki… Te żydowskie sieroty… Mordechaj Abram, który ukrywał u siebie – który ukrywał u siebie Szymona Sznica; tak, ja to czuję, to zbyt wielka zbieżność, by miała się okazać pustym przypadkiem. Szymon Sznic – jego notatnik, jego Księga. Że też nie mogę się z nikim podzielić całą tą historią, rozłożyć jej ciężaru na kilkoro umysłów. Bo w samotności – czuję, jak ogarnia mnie noc. Ale nie mam wyjścia. To z pewnością jest szaleństwo. To jest szaleństwo ponad wszelką wątpliwość – niestety, pozostaje przy tym również rzeczywistością. Strzelają do mnie. Mówią z powietrza. Pokazują na jawie koszmary. Więżą dzieci. Zsyłają noc. Ta gra mnie przerasta. Nie dla mnie napisano tę sztukę, moja rola nieznacząca, umrę w drugim akcie. Boże mój, co ja mogę? Co ja mogę? Tylko posłusznie wyczekiwać na rozkazy z zaświatów. A potem posłusznie je wykonać. Nic więcej, nic mniej. Ze mnie jest jednak dzienne zwierzę, w nocy ślepe i bezradne, nie odróżniam dymu od kamienia, możliwości od niemożliwości. Mają mnie na haczyku, złowiły Jana Hermana Trudnego.

– O, popatrz. Takie. Takie.

Spojrzał na podsunięty przez Lee rysunek. Nie rozpoznał góry i dołu. Obrócił kartkę kilkakrotnie, przekrzywiając przy tym głowę. Potwora wyśnionego przez Lee, pomimo szczerych wysiłków, nie ujrzał. We własnym skojarzeniu zobaczył na tym prostokącie papieru skrzyżowanie mapy Europy z którymś z dzieł tego szalonego Picassa oraz rozdeptaną meduzą.

–  Ładne, ładne.

15.

Grążel i Paniebuda byli na ciężkim kacu. Główki ich bolały, światło w oczka raziło i okrutne wprost pragnienie cierpieli.

–  A niech ja kapucynem zostanę, panie szefie, jeśli się dzisiaj albo jutro do getta, kurrwa, ruszę.

–  Czy ja ci mówię, że dzisiaj? Czy ja ci mówię, że do getta? Macie mi tylko wyniuchać jakiegoś wyedukowanego starozakonnego, na którego znalazłoby się coś takiego, żeby mu w razie czego buźkę przymkniętą utrzymać. A jak mówię wyedukowanego, to mam na myśli raczej rabina, aniżeli jakiegoś lichwiarza spryciulę.

–  W razie czego, to każden jeden, kurrwa, bohater, za pańskim przeproszeniem, panie szefie, siostrzyczkę rodzoną na tacy Szwabom poda. Uch…! Może jednak znalazłoby się coś dla oczyszczenia oddechu?

–  A nalejcie sobie, moja strata… Słuchajcie no, draby głupie: przecie nie chodzi mi o męczennika, bo to i żadna specjalnie trefna sprawa, tyle żeby zaraz potem nie porozpowiadał wszędzie naokoło, co i jak. To jest prosta robota; to w ogóle nie byłaby robota, gdyby nie getto i nie Niemce.

–  Ale ich pan, panie Trudny, nie ten-tego, nie wyrzucisz do śmieci… No to i jest robota, a my teraz, kurrwa, forrmy nie mamy.

–  Tajes. My bez formy. My sflaczali. Patrz pan. Palcem bym nie ruszył, chociażby tu na mnie spadła gołodupna blondyna. Amen. Kaput. Finito. Grążel i Paniebuda do wulkanizacji.

1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 ... 71 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название