Antyba?nie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Antyba?nie, Wolski Marcin-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Antyba?nie
Название: Antyba?nie
Автор: Wolski Marcin
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 215
Читать онлайн

Antyba?nie читать книгу онлайн

Antyba?nie - читать бесплатно онлайн , автор Wolski Marcin

Jak rodz? si? antyba?nie? Metoda jest dobrze znana: bierzemy ma?e i wielkie dziwactwa naszej rzeczywisto?ci i wi??emy je z w?tkami o ba?niowym rodowodzie. Proste? Wcale nie. Potrzeba wyrobionego zmys?u obserwacji i na po?y alchemicznych umiej?tno?ci ??czenia wody i ognia, by podobny maria? nie okaza? si? budz?cym niesmak mezaliansem. Wolski posiad? obydwie zdolno?ci.

Pierwsze strony ksi??ki nie zapowiadaj? tego, co ma nast?pi? dalej. Na pocz?tku afirmacja pot?gi mi?o?ci, gdzie? tam niepozorna aluzja do Tylko Beatrycze Parnickiego, naraz obraz si? ukonkretnia, jest stos, jest t?um, jest domniemana czarownica – dziecko jeszcze – i ludzie, kt?rzy nie powinni w tym miejscu by?. Jak ?atwo przewidzie?, efekt takiego po??czenia mo?e by? tylko jeden: nieliche zamieszanie. Nagle – bach! – zmienia si? gwa?townie sceneria, l?dujemy w zupe?nie innym czasie i miejscu. Obraz to znany a? za dobrze, daruj? sobie wi?c przymiotniki i powiem tylko: a to Polska w?a?nie. Aluzja do Parnickiego obiecuje ciekaw? lektur?, znajoma rzeczywisto?? jednak zniech?ca najbardziej tradycyjnym ze swoich odcieni: szaro?ci?.

Pogr??ony ze szcz?tem w tej szaro?ci m?ody sanitariusz Marek Kazimierzak, jak przysta?o na kogo?, komu przypad? w udziale niewdzi?czny obowi?zek ciekawego rozwijania fabu?y, do?? niespodziewanie (ale przecie? nie dla nas) odkrywa wok?? siebie mn?stwo zagadek i pakuje si? w k?opoty. Uwik?any w zdarzenia, kt?re niekoniecznie potrafi po??czy? w logiczn? ca?o??, nasz bohater doprowadza czytelnika do tego, co w ksi??ce najwa?niejsze – do antyba?ni. Wielbicielom Wolskiego nie trzeba raczej wyja?nia?, o co chodzi, dobrze znaj? oni bowiem Amirand? i okolice. C?? mo?na jednak powiedzie? tym, kt?rym Amiranda jest obca? Wyja?ni?, ?e to pa?stwo w alternatywnym ?wiecie – to przecie? za ma?o. Ow? rzeczywisto?? alternatywn? wi??? z nasz? wi?zy ?cis?e, cho? nieco pokr?tnej natury. Te zwichrowania powoduj?, ?e szklana g?ra na skutek niekompetencji wykonawc?w przekszta?ca si? w szklany d??, Kopciuszek za? okazuje si? "elementem antymonarchistycznego spisku okre?lonych si?, z tak zwan? Dobr? Wr??k? na czele", i to elementem obdarzonym wdzi?kami, powiedzmy, dyskusyjnej jako?ci. I tak dalej.

Tego rodzaju dziwy wywracaj? klasyczny ba?niowy porz?dek do g?ry nogami. A to oznacza, ?e nie b?dzie tu dane czytelnikowi spocz?? w sielskiej atmosferze kosmicznej sprawiedliwo?ci, kt?ra nagradza czysto?? serca i my?li lub przynajmniej uszlachetnia cierpienie, z?o za? oddziela wyra?nie od dobra. Zawodz? w ?wiecie antyba?ni prawa znane nam z dzieci?cych opowie?ci, antyba?niowy element ujawnia si? najdobitniej w kpiarskim stylu, w karykaturalnym humorze, w degrengoladzie ?wiata przedstawionego. W pierwszym, w?a?ciwym cyklu antyba?ni to wszystko rzeczywi?cie ?mieszy, chocia? gdyby zastanowi? si? nad natur? tego rozbawienia, niew?tpliwie wyda?aby si? ona co najmniej podejrzana. Nie mo?e by? inaczej: aluzje do rzeczywisto?ci zbyt cz?sto si?gaj? do znanych nam z mniej lub bardziej bezpo?redniego do?wiadczenia przypadk?w, na my?l o kt?rych zwykli?my na co dzie? zgrzyta? z?bami. ?miech oswaja tu zatem i w pewien spos?b uniewa?nia g?upstwa codzienno?ci. Nic dziwnego, Antyba?nie z 1001 dnia wywodz? si? przecie? bezpo?rednio z tradycji spo?eczno-politycznej satyry i takiego? kabaretu.

Odnios?em jednak wra?enie, ?e tradycja ta zawodzi w drugim z antyba?niowych cykl?w, zawartych w tomie. Wiekopomne czyny genialnego detektywa Arthura Darlingtona pozbawione s? kpiarskiej lekko?ci wcze?niejszych opowie?ci i w konfrontacji z nimi, miast bawi? – nu??. Pomys?y wydaj? si? jakby zwietrza?e, humor – banalny. Ta cz??? na pewno nie zachwyca.

Zastanawiam si? r?wnie? nad pomys?em fabularnego obudowania w?a?ciwych antyba?ni. Wolski wykorzysta? ramow? konstrukcj? do skomplikowania relacji wewn?trz ?wiata przedstawionego (powiedzmy, ?e fikcyjny status Amirandy zostaje zakwestionowany), a tak?e do otwarcia struktury utworu – zawieszone w?tki maj? by? kontynuowane w kolejnej ksi?dze pt. W??cz?dzy czasoprzestrzeni. Wykorzystuj?c znany motyw ksi??ki w ksi??ce – zarazem wi?c ksi??ki o ksi??ce – wprowadza autor zupe?nie odr?bne porz?dki, kt?re nijak do siebie nie przystaj?. Dwa wzajemnie zale?ne uk?ady fabularne r??ni? si? ?rodkami wyrazu tak bardzo, ?e trudno oprze? si? wra?eniu lekturowego dysonansu. O ile bowiem w przypadku wyimk?w z amirandzkiej historii kpina i groteska kszta?tuj? pe?ni? obrazu, o tyle wyczyny Marka Kazimierzaka relacjonowane s? ju? w tonie powa?niejszym (chocia? nadal niepozbawionym humoru), co wydaje si? zreszt? wyra?n? intencj? autora. Zwi?zek obuporz?dk?w okazuje si? czysto mechaniczny, sztuczny i wymuszony, i mimo i? fabu?a wyra?nie taki rozd?wi?k sankcjonuje, wra?enie niesp?jno?ci w odbiorze ca?ego tomu pozostaje.

Powiedzmy sobie jednak wprost: to antyba?nie stanowi? rdze? tej ksi??ki, to one obj?to?ciowo dominuj?, przy?miewaj?c reszt?. Przypuszczam, ?e mo?na sobie uczyni? ze zbioru samych antyba?ni autonomiczn? lektur? bez szkody dla rado?ci czerpanej z przewracana kolejnych stronic (do takiej zreszt? koncepcji blisko by?o pierwotnemu wydaniu ksi??ki). A ?e teraz dostajemy jeszcze co? dodatkowo? C??, nadmiar w tym wypadku nie powinien zaszkodzi?.

Warto zatem zawita? do trapezoidalnego kr?lestwa. Je?eli wi?c tak si? niefortunnie z?o?y?o, ?e nie zdo?a?e?, Szanowny Czytelniku, zlokalizowa? w swojej szafie tajemnego przej?cia do amirandzkiej rzeczywisto?ci, nie pozostaje Ci nic innego, jak si?gn?? po tom prozy Marcina Wolskiego, by przekona? si?, jakie to atrakcje Ci? omin??y.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 50 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Z przedziałkiem czy do góry, Najjaśniejszy? – zapytał, odczekawszy wybuch furii, golibroda.

– Rób jak chcesz! No i co wy na to, panowie?

– Póki co, nie powinniśmy się denerwować, zdrowie przede wszystkim – oświadczył Wielki Marszałek, zwany przez niektórych Małym Kunktatorem.

– Ale on stoi i puka – warknął władca – jeśli mu nie otworzymy, sam wlezie.

– Ja bym nie demonizował – powiedział rozlewnie Podskarbi. – I co, jeśli nawet wsadzi nogę w drzwi? Postęp u nas się nie przyjmie. Komu to potrzebne? Społeczeństwo polubiło stagnację, nam też z nią dobrze. A przyszłość to wielka niewiadoma, zmiany… być może, nawet personalne…

– W technice wojskowej – rzekł Marszałek – proszę bardzo. Osobiście uważam, że kusza zawsze wygra z armatą, ale jeśli ktoś chce dział, niech działa! Ale już co do architektury… mam wątpliwości. Gotyk odpowiada duszy naszego społeczeństwa, a renesans to takie fiu-bździu.

– Może by powitać postęp transparentami: „Gotyk tak, renesans nie"? – zachichotała Trefnisia i wypięła tyłeczek do najjaśniejszego klapsa.

– Tak, a przy okazji przyznać się, że coś takiego jak renesans istnieje, mimo że od lat dementujemy wszelkie przecieki na jego te mat – wybuchnął Minister. – A przecież renesans to nie tylko architektura, to – proszę mi wybaczyć użycie tego słowa w dobrym

towarzystwie – reformacja…

– Przepraszam, żartowałam – pisnęła Trefnisia.

– Istnieje niebezpieczeństwo, że jeśli nie zaakceptujemy postępu oficjalnie, inicjatywa może nam się wymknąć z rąk – głośno za stanawiał się Podskarbi. – Ludzie mogą zacząć uprawiać go skrycie, więcej powiem, ja ich znam, będą sobie nielegalnie pędzić postęp.

– Niech spróbują! – warknął Minister.

– W Erbanii spróbowali i jest efekt: republika. Poza tym nie możemy ośmieszać się przed światem.

– No, to może by się ośmielić, przeżegnać i wpuścić? – wtrąciła się błazenka.

Amirandcy prominenci połapali się za głowy.

– Ty wiesz, co by się porobiło?! – zakrzyknął policjant. – Po pierwsze, nikt z nas nie utrzymałby się dłużej niż rok na stanowisku…

– A po drugie?

– Po pierwsze jest już wystarczającym argumentem, aby widma nie wpuszczać! Nasze średniowiecze trwa ponad sześćset lat. Sześć wieków, może nie najlepszych, ale trwałych! Nasze instytucje są, zdaniem niektórych, anachroniczne, jednak sprawdzone, a postęp od razu zapytałby o celowość choćby stanowiska Regenta, które – co tu kryć – trochę się przeżyło… Znaczy, tak twierdzą nasi cynicznie sprzedajni przeciwnicy! Postęp to jakby remont, a wiecie, są budowle, w których wyciągnięcie jednej cegiełki zmusza do wymiany następnej, potem następnej…

Uczyniła się cisza, w której słychać było jeno łomot serc i trzask nielicznych, mocno aktualnie przepracowanych szarych komórek Regenta…

– A gdyby przegonić go orężnie? – zapytał Marszałek. – Już samo zjawienie się tego widma w pobliżu, jego nieprzyjemna bliskość może mieć karygodne następstwa. Niewolnicy w koloniach tylko czekają na okazję buntu, wśród niesfornych żaków zawsze tli się

zarzewie niepokoju. Koszty naszego pobłażania mogą okazać się straszne. Ster nawy państwowej mógłby przejść w nie przygotowane ręce demagogów! Nasza monarchia jest, jaka jest. Zmiany mogą doprowadzić do tyranii i despotyzmu lub chaosu i anarchii. Skończyłem! – To rzekłszy sapnął, gdyż taka porcja intelektualizmu stanowiła miesięczną dawkę możliwą dla wojskowego.

– Ale z postępem jeszcze nikt nie wygrał – oponował Podskarbi – trzeba się z nim pogodzić i tylko neutralizować jego następstwa. Poza tym troszkę nowości by nie zaszkodziło. Nasza gospodarka, cóż… W alchemii jeszcze wiek temu przodowaliśmy, a dziś zamiast kamienia filozoficznego potrafimy zrobić najwyżej węgielny, i to jeno z pięcioletnią gwarancją.

– Takie mówienie to tylko woda na wiadomy młyn! – krzyknął Minister. – Moim zdaniem, trzeba powiedzieć postępowi twardo nasze stanowcze nie! A poufnie dać do zrozumienia, żeby trochę zaczekał.

– Wszystko to kiepsko wygląda – rzekł oglądając w lustrze gotową fryzurę Regent. – Dajcie go do czesania ogonów moim koniom! – dorzucił pod adresem balwierza.

– A może nie będzie tak źle? – powiedziała nagle Trefnisia. – Jeśli będziemy wpuszczać widmo postępu pomalutku, powolutku, na zmianę zapraszać i wypraszać, zachęcać i zniechęcać, unikniemy ryzyka. W końcu postęp nie musi być aż tak bardzo postępowy. Adaptując go do naszych rodzimych warunków i tradycji narodowych, wyhodujemy

sobie nasz postęp konserwatywny…

Minister Policji chciał zarechotać, ale zauważył naraz zmianę w licu Ruprechta, które stało się uduchowione, rozpromienione.

– Ty masz łeb, mała! Sapristi! – wykrzyknął hegemon. – Oczywiście, zmieni się parę nazw, da nowe opakowania i pozostaniemy zdrowi, chociaż postępowi… Na początek przyznamy temu widmu wizę tranzytową. Wpuścimy je na miesiąc i potem podziękujemy. Przeanalizujemy

sytuację i znów je zaprosimy… Dwa kroki naprzód, dwa kroki w tył…

– Przepraszam, żarto… – zaczęła Trefnisia, ale zagłuszyły ją oklaski dygnitarzy.

* * *

Antka zwolniono o zmierzchu. Pierwszy zastępca Wicełowczego wezwał go do swej kancelarii położonej w jednej z dalszych oficyn. Po drodze należało przejść rozległy plac wewnętrzny oraz mniejszy placyk z Pręgierzem Objazdowym. Zmierzchało, ale młody posłaniec zauważył w dybach jakiegoś nieszczęśnika, który broczył krwią ze schłostanych pleców. Antek spuścił głowę, był bowiem młodzieńcem wrażliwym na cudzą niedolę. Wtem dobiegł go jękliwy, na wpół dziecinny głosik:

– Braciszku, braciszku!

Nie odpowiedział, ale w duchu zatarł ręce. Nareszcie Bodeczek się doigrał. Złapali go na próbie nielegalnego wtargnięcia i ma za swoje.

– Braciszku, wody, wody…

* * *

Pierwszy Zastępca Wicełowczego był suchym drabem w mundurze leśnika.

– Antek, syn Wincentego spod Przełazu? Pamiętam, kłusowało się tam za młodu, a wasz ojciec mnie zresztą całkiem słusznie zadenuncjował. Rad jestem mu wielce za to, bo dzięki temu trafiłem w ręce właściwych ludzi i dziś… No, ale z czym przychodzisz?

– Ojciec kazał mi powiedzieć, że nad naszą granicą…

Antek urwał, gdyż do izby wszedł jakiś niższy funkcjonariusz.

– Wasza Miłość, skazaniec ze szczętem omdlał, może by go rozkuć?

– Nie mówię tak, nie mówię nie, prywatnie radzę: rozkuj tego szczeniaka, gdyż nie wiedział, co czyni.

– Przepraszam – wtrącił się chłopak – a za co dostał takie manto?

– Zuchwale pytasz, ale powiem ci, bo przypominają mi się najlepsze lata młodości. Wyrostek ów przyszedł dziś na dwór niosąc wiadomości znad granicy. Szczegółów nie znam, bo je utajniono, ale chyba nie były dobre. A nasz Najjaśniejszy Pan nie lubi tych, co przynoszą mu złe wiadomości. Jedynie młody wiek uchronił chłopca

przed stryczkiem… No, ale co miałeś mi przekazać…?

– Ja… w zasadzie… no, tatko kazali przekazać mi wyrazy najwyższego uznania dla Waszej Wysokości.

* * *

Co się tyczy postępu. Obawy nie sprawdziły się. Z nowości szerokiego świata dotarła do Amirandy jeno epidemia francuskiej choroby, w stosunkowo lekkiej postaci. Sam zaś postęp, jak to już często bywało, przeszedł bokiem.

Dzięki protekcji Pierwszego Zastępcy Antek dostał posadę na dworze. Na emeryturę przeszedł pięćdziesiąt lat później jako starszy Supernaganiacz Regenckiej Nagonki. Jego brat Frycek został z czasem klucznikiem ruiny w Przełazie. A głupi Bodek? No, niestety, po wyzdrowieniu i dorośnięciu nie tylko chytrymi prawniczymi kruczkami wyzuł starszych, mądrych braci z ojcowizny, ale za panowania postępowego Ruperta II – jako osoba represjonowana za poprzedniej administracji – został publicznie zrehabilitowany, zaproszony do Rady Doradczej przy Tronie, a w dalszej kolejności obdarzony Prezesurą Akademii.

1 ... 19 20 21 22 23 24 25 26 27 ... 50 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название