Xavras Wyzrn
Xavras Wyzrn читать книгу онлайн
Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.
Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.
Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Trudny pozostawał sceptyczny. Jednakowoż zapalonemu do idei Janosowi ciężko było cokolwiek wyperswadować: zaczął przedstawiać Trudnego odpowiednim ludziom, ciągać go na przeróżne spotkania towarzyskie, na których zazwyczaj Jan Herman bywał jedynym mężczyzną nie umundurowanym, nie mówiąc już o tym, że jedynym Polakiem – no i załatwił Trudnemu ten dom przy Pięknej. Przyjechali tu wczoraj wieczorem służbową limuzyną Janosa; nie wysiedli z niej jednak, mróz trzymał okrutny. Standartenfuhrer pokazał Trudnemu budynek.
– Twój – rzekł. – Nie będziesz już mieszkał w tej klitce. Nie możesz przynosić mi wstydu. Masz.
Wcisnął mu w dłoń zimne klucze. Trudny tylko palił w milczeniu papierosa. Standartenfuhrer dał znak kierowcy i odjechali; dom zniknął za oknem w śnieżnej ciemności nocy.
Rano Jan Herman zadzwonił jeszcze do Janosa, by umówić się na odbiór papierów i zapłatę za nieruchomość. Kłopotów żadnych. Cena śmiesznie niska, nawet jak na transakcje tkane przez Janosa. Ustawy antyżydowskie, wyjaśnił. Kiedy się mogę wprowadzić? Kiedy chcesz.
Więc zabrał Trudny Józka Szczupaka z wolną ciężarówką załadowaną narzędziami potrzebnymi do pierwszych, koniecznych reperacji oraz rekonesansu przed remontem – i pojechał.
– Sprawdź hydraulikę!
– A co ja robię?
– Jaki tu jest rozkład? – z połowy schodów na piętro Herman wołał w kierunku łazienki, gdzie przepadł był Szczupak po kolejnym kursie do ciężarówki, którą sukcesywnie opróżniał. Z łazienki padało blade światło wojskowej lampy bateryjnej, przytaszczonej przez Józka po zakończonych niepowodzeniem próbach wykrzesania z któregokolwiek z kontaktów choć złamanego volta.
– No i?
– Przerabiali to. Dwukrotnie chyba. Pierwotna sieć nie obejmowała piętra, puścili całość jednym pionem. Nie wiem, jak z ciśnieniem. Stare to wszystko. Część trzeba by wymienić, zardzewiała. O, to kolanko na przykład. -Zadzwoniło głucho, Szczupak zapewne uderzył w nie kluczem francuskim. – Kanalizacja… Nie wiem, dłuższa robota, kibel zapchany, co oni tu powciskali, szlag by to…
Plan był następujący: dzisiaj rekonesans, a od jutra Szczupak załatwia fachmanów i pucują dom na akord, żeby zdążyć z przeprowadzką i remontem przed świętami.
– A te nacieki?
– Jakaś rura na górze.
– Elektrykę trzeba będzie kłaść całkiem od nowa, tu chyba są szczury, poprzegryzane wszystko…
– Szef widział piec w piwnicy?
– A co?
– Połowa instalacji grzewczej też do wymiany. – Cholera.
Trudny wszedł na piętro i rozejrzał się, wodząc po ścianach białą plamą światła latarki.
Na drugiej kondygnacji nie zauważył tylu zniszczeń, co na parterze. Choć pustka, cisza i mrok te same. Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy skądś (skąd? – z którego pokoju) czyjś szept, ciche, szeleszczące słowa o pytającej intonacji, lecz gdy się usilniej weń wsłuchał – zrozumiał, że to dmący na zewnątrz wiatr.
2.
Po przekroczeniu progu widziałeś czworo drzwi, z czego troje w ścianie holu po prawej ręce; prowadziły kolejno, licząc ku schodom, do gabinetu/biblioteki Trudnego, łazienki bez okien i pokoju gościnnego. Te po lewej otwierały się natomiast do jadalni-salonu. Minąwszy je i minąwszy wejście do łazienki, wchodziłeś w lewostronne rozszerzenie holu, którego załom wcześniej krył przed tobą drzwi do kuchni. Przed sobą miałeś teraz spiralne, drewniane schody, a dalej szerokie, okratowane okno północne, przez które światło słoneczne padało na całą długość holu. Z boku, pod schodami, znajdowało się zejście do piwnicy, zakryte gęsto okutą klapą. Wspiąwszy się po schodach na piętro, patrzyłeś teraz w przeciwną stronę, ku ulicy, a okno – już nie zakratowane – miałeś za plecami. Przed sobą jednakże, w końcu krótszego niż na parterze holu, nie widziałeś drugiego okna, lecz dwoje drzwi, prowadzących do frontowych sypialni. A po lewej ręce troje kolejnych: do pokoju dziecinnego, mniejszej łazienki i pakamery. Łazienka i pakamera pozbawione były okien. Prawą (z twojego punktu widzenia) część piętra zajmowały dwa większe pokoje, wejścia do których mieściły się za załomami rozszerzeń holu na obu jego końcach. W kącie rozszerzenia, w którym stoisz, między schodami, oknem a ścianą pokoju dziecinnego, umieszczono strome, wąskie schodki na strych, zamknięty dla twego spojrzenia przez klapę identyczną z tą, która kryła wejście do piwnicy.
– Co tu ma być? – spytała Violetta, wchodząc do drugiego z dużych, pustych pokoi na piętrze; nowa żarówka oświetlała jego nagie ściany. – Zdecydowałeś?
– Chyba na razie zostawię te dwa nie urządzone, zawsze się mogą przydać – odparł Trudny, wyjąwszy ołówek spomiędzy zębów. Metr wsunął do kieszeni spodni roboczych, ołówek do kieszeni swetra, okulary do futerału, plany zaś zrolował i wcisnął pod pachę.
– Chodź, skończyłem.
Violetta, wciąż wycierając z mąki ręce w lnianą ścierkę, pokręciła głową z dezaprobatą.
– Po co ty to w ogóle robisz? Józek i te jego zalane w trupa złote rączki wymierzyli cały dom chyba z tuzin razy, z góry na dół i z powrotem.
Wyszli do przedpokoju, Trudny zgasił za sobą światło, zamknął drzwi. Z lewej sypialni dochodził głos jego matki; rozeźlona, wyzywała kogoś od nieuków i chamów – przypomniał sobie, że na dzisiaj umówił wymianę ram okiennych. Zajrzał do pakamery, w której się świeciło, ale nie było tam nikogo. Gdzie ten Józek? Z dołu dochodziły odgłosy walenia kilkoma młotkami naraz w jakieś pudło rezonansowe, nie próbował nawet zgadywać, skąd właściwie bierze się ten hałas. Podszedł do żony, która czekała przy schodach.
– To nie był dobry pomysł z tym remontem na raty -mruknęła. – Trzeba było nam się przeprowadzać, jak już będzie po wszystkim.
– Wiem. Ale chciałem zdążyć przed świętami. Na Szewską w ogóle nie wniósłbym choinki.
Zeszli na parter. Micho Rozkwasa, firmowy mechanik Trudnego, krzyczał z łazienki w stronę wejścia do piwnicy, skąd, spod podniesionej klapy, padał jasny blask. Było dopiero po czwartej, lecz grudzień, i w domu Trudnego paliły się prawie wszystkie światła; Jan Herman skrzywił się, pomyślawszy o przyszłych rachunkach za energię. Wszedł za żoną do kuchni. Nawet przez zamknięte drzwi słyszał tu wściekłe ryki Rozkwasy.
– Słaby?! Słaby?! Ja ci, kurwa, dam słaby!! Zakręć ten pieprzony zawór, bo sam zejdę tam na dół!
Trudny z jękiem zwalił się na taboret przy stole, plany położył na szafce. Violetta szukała czegoś w spiżarni.
– Słyszysz go? – parsknęła. – Dobrze, że dzieci nie ma. Co to za ludzie u ciebie pracują? Janek, na miłość boską, przecież to nie może się tak dalej ciągnąć. Rano było spięcie i ten wielki z brodą zdzielił elektryka obcążkami w głowę; biedak stracił przytomność na blisko kwadrans, musiałam go cucić. To są kryminaliści!
– Nie wszyscy – mruknął Trudny, podbierając z miski gorącego pieroga. Violetta na szczęście nie dosłyszała.
– A znowu ten cały Józek Szczupak – kontynuowała siekając cebulę. – On jest cwaniak czystej wody. Przyprowadził tu jakichś Cyganów i sprzedał im te graty, które kazałeś wyrzucić ze strychu. – Nie lubiła Szczupaka, nie lubiła jemu podobnych śliskich elegancików, którzy zawsze spadają na cztery łapy; to pijawki, mawiała, ich szczęście jest zawsze cudzym pechem. – Nie wiem, ile w końcu wytargował, ale ty przecież kupiłeś dom wraz z zawartością, one nie były jego.
– Powiedziałem mu, że może z nimi zrobić, co chce. Zresztą, jeśli naprawdę tak ci żal tych rzęchów, to informuję cię, że strych oczyściliśmy najwyżej w jednej piątej. Dałem sobie z nim spokój. W ogóle bym się za niego nie zabierał, gdyby nie ten, pożal się Boże, inżynier. Chciał obejrzeć stropy i ściany nośne. No, dużo nie obejrzał. Byłaś tam? Wejdź, zobacz. Zgroza – zamknął oczy, oparł głowę o ścianę. – Och, kobieto, mówię ci, piekło nie tydzień. Zdziwię się, jak dożyję świąt. Masz tam może gdzieś gorącą kawę?