Dworzec Perdido

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Dworzec Perdido, Mieville China-- . Жанр: Научная фантастика. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Dworzec Perdido
Название: Dworzec Perdido
Автор: Mieville China
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 311
Читать онлайн

Dworzec Perdido читать книгу онлайн

Dworzec Perdido - читать бесплатно онлайн , автор Mieville China

Metropolia Nowe Crobuzon to centralny punkt ?wiata Bas-Lag. Ludzie, mutanty i niezwyk?e obce rasy ?yj? tu obok siebie, w ponurym labiryncie wal?cych si? dom?w i wysokich komin?w, w wid?ach rzek nios?cych tony zanieczyszcze?, po?r?d fabryk i hut pracuj?cych dzie? i noc. Od ponad tysi?ca lat Parlament z pomoc? brutalnej milicji sprawuje kontrol? nad spo?eczno?ci? robotnik?w i artyst?w, szpieg?w i ?o?nierzy, uczonych i magik?w, a tak?e w??cz?g?w i prostytutek.

Lecz oto w Nowym Crobuzon pojawia si? kaleki przybysz z mieszkiem pe?nym z?ota i zleceniem, kt?rego niepodobna wykona?. Za jego spraw?, cho? bez jego udzia?u, miasto dostaje si? w szpony niepoj?tego terroru, a losy milion?w obywateli zale?? od garstki renegat?w…

To mocna, buzuj?ca energi? i pomys?ami powie??, dow?d ?wie?ej wyobra?ni, kt?ra nie uznaje ogranicze? ni autorytet?w. Kogo znu?y?y powtarzane w niesko?czono?? schematy fantasy tolkienowskiej i t?skni do ?wiat?w naprawd? innych, niepodobnych do niczego, co zna, powinien odwiedzi? Nowe Crobuzon Chiny Mievillea – t?dy prowadzi droga do fantastyki XXI wieku. Jacek Dukaj

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

Dokoła niej kręciła się niemal setka mężczyzn i kobiet, w skupieniu wykonujących najróżniejsze zadania. W większości byli to ludzie; vodyanoich była ledwie garstka, a samic kheprich tylko dwie. Wszyscy odziani byli biednie i niezbyt czysto. Pochylali się lub kucali przed dłuższymi i krótszymi fragmentami grubego, przemysłowego przewodu.

Widać było, że kable nie pochodzą z jednego źródła. Większość zaizolowano czarnym tworzywem, ale tu i ówdzie wyróżniały się kawałki brązowego i niebieskiego materiału, a w paru miejscach pojawiały się czerwień i szarość. Niektórzy ludzie nieśli parami ogromne zwoje przewodu, grube jak udo mężczyzny. Inni pracowali nad znacznie krótszymi fragmentami; grubość ich wiązek nie przekraczała czterech cali.

Półgłosem prowadzone rozmowy ucichły jak ucięte nożem, kiedy na placu zjawiła się Derkhan. Wszystkie oczy skierowały się w jej stronę. Kobieta z wysiłkiem przełknęła ślinę i potoczyła wzrokiem po dość gęstym tłumie pracujących. Wreszcie dostrzegła awatara, który szedł ku niej chwiejnym krokiem.

– Derkhan Blueday – powiedział nieboszczyk. – Jesteśmy gotowi.

Derkhan spędziła chwilę w towarzystwie awatara, razem z nim sprawdzając pewne szczegóły na odręcznie narysowanej mapie.

Zakrwawiona czeluść w otwartej i opróżnionej czaszce trupa cuchnęła jeszcze gorzej niż poprzednim razem. W upalną pogodę smród na poły martwego ciała był szczególnie dokuczliwy. Derkhan wstrzymywała oddech najdłużej, jak umiała, a kiedy już musiała zaczerpnąć powietrza, czyniła to przez rękaw brudnego płaszcza.

Podczas gdy konferowała z Radą, zebrani na placu ludzie z szacunkiem trzymali dystans.

– To niemal cała moja kongregacja krwistych – rzekł awatar. – Wysłałem co bardziej mobilnych mnie, żeby rozesłali po mieście pilne wezwanie. Jak widzisz, wierni odpowiedzieli na nie dość licznie. – Nieboszczyk urwał na moment i cmoknął w nieludzki sposób. – Musimy działać – odezwał się po chwili. – Jest siedemnaście po piątej.

Derkhan znowu spojrzała w niebo, które zaczynało ciemnieć powoli, ostrzegając o zbliżającym się zmierzchu. Nie miała wątpliwości, że zegar, którym posługiwała się Rada – zapewne zagrzebany gdzieś w głębi wysypiska numer dwa – był jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek skonstruowano. Bez słowa skinęła głową.

Na rozkaz awatara kongregacja rozproszyła się. Wierni zaczęli marsz w stronę miasta, uginając się pod ciężarem ładunku. Każdy zatrzymywał się na moment przed ścianą śmieci, w której ukrywała się Rada Konstruktów i – odłożywszy kabel, jeśli było to konieczne – z szacunkiem czynił dłońmi charakterystyczny znak zazębiających się trybów.

Derkhan przyglądała się temu z niepokojem.

– Nie mają szans – powiedziała. – Nie starczy im sił, żeby złożyć tak długi przewód.

– Wielu ma wózki – odparł awatar. – Będą się zmieniać.

– Wózki…? – zdziwiła się Derkhan. – Skąd je wzięli?

– Niektórzy po prostu je mają, inni kupili lub wynajęli je dziś na mój rozkaz. Żaden nie został ukradziony. Nie możemy ryzykować, że ktoś się nami zainteresuje i odkryje moje istnienie.

Derkhan odwróciła głowę. Nie podobała jej się ta władza, którą inteligentna maszyna zdobyła nad sporą grupą ludzi.

Kiedy ostatni wierni opuścili wysypisko, Derkhan i awatar podeszli do spoczywającej nieruchomo na boku głowy Rady Konstruktów. Leżący gigant wyglądał jak sterta śmieci; niczym nie różnił się od otoczenia, był niewidzialny.

Obok niego ułożono pokaźny zwój grubego, czarnego kabla. Jego koniec był zniszczony – spod zwęglonej izolacji wystawały końcówki nagich drutów, długie co najmniej na stopę.

Na placu zgromadzeń został jeden vodyanoi. Derkhan dostrzegła go dopiero teraz; stał w pobliżu i z obawą przyglądał się awatarowi. Gestem przywołała go do siebie. Ruszył pospiesznie, kłusem, raz na czworakach, raz na dwóch nogach, kłapiąc błoniastymi stopami i dłońmi o nierówne podłoże. Jego kombinezon uszyty był z lekkiego, nasączonego woskiem materiału, jakiego często używali vodyanoi. Tkanina ta nie nasiąkała wodą, a więc i nie stawała się zbędnym balastem dla często nurkujących istot.

– Jesteś gotów? – spytała Derkhan. Vodyanoi z zapałem pokiwał głową. Kobieta przyglądała mu się bacznie, ale niewiele wiedziała o psychice i zachowaniu istot tej rasy. Nie dostrzegła w nim niczego, co wyjaśniałoby dziwaczną wierność tej osobliwej, wymagającej sekcie czcicieli sztucznej inteligencji, której uosobieniem była Rada Konstruktów. Jasne było dla niej to, że olbrzym traktuje swych wyznawców jak pionki i nie czerpie ani satysfakcji, ani przyjemności z ich oddania, a jedynie… używa ich wtedy, gdy są potrzebni. Nie rozumiała, nawet nie zamierzała zrozumieć, jakąż to ulgę, jaką służbę może zaoferować ludziom ten heretycki kościół. – Pomóż mi zanieść to do rzeki – powiedziała, podnosząc końcówkę grubego przewodu. Zachwiała się pod ciężarem, ale vodyanoi szybko pospieszył jej z pomocą.

Awatar nie ruszył się z miejsca. Obserwował kobietę i vodyanoiego, którzy oddalali się z trudem w kierunku nieruchomych dźwigów, odcinających się na tle północno-zachodniego nieba ponad górą odpadów otaczających Radę Konstruktów.

Kabel był naprawdę ciężki. Derkhan musiała zatrzymywać się kilka razy, zrzucając balast na ziemię, by zebrać siły do dalszej wędrówki. Vodyanoi szedł obok niej i bez słowa stawał, kiedy potrzebowała chwili wytchnienia. Zwój czarnego przewodu, który pozostawili przy Radzie, kurczył się z każdą chwilą.

Derkhan wybierała drogę między kupami śmieci, w kierunku dalekiej jeszcze rzeki.

– Wiesz, po co to robimy? – spytała w pewnej chwili, nie patrząc na swego pomocnika. Vodyanoi zerknął na nią z ukosa, a potem odwrócił się i spojrzał na małą i chudą postać awatara, wciąż widoczną na tle hałd. Po chwili potrząsnął obwisłymi policzkami.

– Nie – odpowiedział. – Słyszałem tylko, że… że Bóg-maszyna nas wzywa i że mamy być gotowi do wieczornej pracy. Dopiero kiedy tu przyszedłem, dowiedziałem się, jakie Boski Mechanik wyznaczył mi zadanie. – Głos vodyanoiego brzmiał całkiem normalnie. Mówił zwięźle, konwersacyjnym tonem, jak robotnik skarżący się filozoficznie na szefa, który domaga się darmowej pracy w nadgodzinach.

Kiedy jednak Derkhan, sapiąc z wysiłku, zaczęła zadawać bardziej szczegółowe pytania – „Jak często się spotykacie? Jakie jeszcze zadania są wam zlecane?” – pomocnik spojrzał na nią podejrzliwie. Przez krótki czas odpowiadał monosylabami, a potem umilkł.

Derkhan również przestała się odzywać. Skupiła się na rozwijaniu długiego, czarnego kabla.

Pagórki śmieci ciągnęły się aż do samej rzeki. Nabrzeża w Griss Twist były surowymi ścianami z oślizgłych cegieł, wyrastającymi wprost z ciemnej wody. Kiedy rzeka przybierała, co najwyżej trzy stopy wypalonej gliny chroniły okolicę przed powodzią. Przy normalnym stanie wód murowane brzegi wznosiły się na osiem stóp ponad fale Smoły.

Wprost z wyszczerbionych i zawilgoconych cegieł sterczała żelazna siatka sześciostopowego ogrodzenia, wspartego na drewnianych i betonowych słupkach. Dawno temu wzniesiono tę drucianą zaporę, by zatrzymać niesione wiatrem śmieci z rodzących się opodal wysypisk. Teraz jednak, pod naporem tysięcy ton odpadów, siatka gdzieniegdzie wybrzuszyła się niebezpiecznie nad wodą, a w niektórych miejscach pękła, rozsiewając masy cuchnących śmieci. Nikt jej nie naprawiał, a to, co pozostało z pierwotnego ogrodzenia, trzymało się głównie dzięki temu, że czas sprasował odpady w niemal jednolitą, sztywną bryłę.

I tylko tam, gdzie siatka pękła już dawno, skompresowane bryły śmieci co pewien czas zjeżdżały do wody po mulistych hałdach.

Ogromne dźwigi, które przenosiły odpady z ładowni barek wprost na wysypisko, niegdyś oddzielone były od niego paroma jardami ziemi niczyjej – spękanej gleby z rzadka porośniętej chwastami – lecz po latach i tę strefę zajęły śmieci. Teraz robotnicy i operatorzy dźwigów musieli przedzierać się na miejsce pracy przez hałdy, jakby ich maszyny wyrastały wprost z ohydnego krajobrazu wysypiska.

Wyglądało to tak, jak gdyby śmieci stały się płodne i wydały na świat olbrzymie, żelazne konstrukcje.

Klucząc między wzgórzami, Derkhan i vodyanoi stracili z oczu miejsce, w którym ukrywała się Rada. Zostawiali za sobą niewyraźny ślad: rozciągnięty na ziemi przewód, który natychmiast wtapiał się w tło i stawał się kolejnym śmieciem współtworzącym wysypiskową panoramę.

W miarę jak zbliżali się do koryta Smoły, hałdy stawały się coraz mniejsze. Widzieli już przed sobą czterostopową siatkę, która wystawała ponad powierzchnię śmietniska. Derkhan minimalnie skorygowała kurs, kierując się ku szerokiej wyrwie w ogrodzeniu, gdzie wysypisko otwierało się wprost na rzekę.

Po drugiej stronie mętnego nurtu zobaczyła Nowe Crobuzon. Przez moment potężne iglice Dworca Perdido były doskonale widoczne; idealnie wpasowały się w otwór w siatce. Derkhan widziała nitki linii kolejowych zawijające się między wieżami, które strzelały w niebo wprost ze skał będących opoką miasta. Linię horyzontu kaleczyły ostre kształty milicyjnych siedzib.

Nieco bliżej, tuż przy drugim brzegu Smoły, rozpoczynało się Spit Hearth. Nie było tam promenady, widać było tylko fragmenty ulic biegnące przez moment równolegle do rzeki, a także zaplecza prywatnych ogrodów, surowe ściany magazynów i niemałe połacie nieużytków. Nikt nie obserwował z przeciwległego brzegu tego, co robiła Derkhan.

Kilka stóp przed wyrwą w ogrodzeniu Derkhan rzuciła końcówkę kabla i ostrożnie podeszła do siatki. Badała grunt stopami, upewniając się, czy nie zleci wraz z luźną bryłą odpadów z siedmiostopowego urwiska wprost do brudnej wody. Wychyliła się najdalej, jak mogła i uważnie spojrzała na falującą powierzchnię rzeki.

Słońce wolno zbliżało się do wierzchołków dachów w zachodniej części miasta. Mętna czerń rzeki zabarwiła się nieznacznie czerwienią.

– Penge! – syknęła Derkhan. – Jesteś tam?

Po chwili rozległo się ciche pluśnięcie i jeden z większych odpadków, których mnóstwo unosiło się na powierzchni rzeki, poruszył się, a potem zaczął płynąć pod prąd.

Pengefinchess wolniutko wynurzyła głowę nad fale. Derkhan uśmiechnęła się, czując niewypowiedzianą ulgę.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название