Xavras Wyzrn
Xavras Wyzrn читать книгу онлайн
Ksi??ka sk?ada si? z dw?ch powie?ci: Zanim noc i Xavras Wy?ryn.
Pierwsza z nich to przejmuj?cy, utrzymany w realiach VII wojny ?wiatowej opis przej?cia do innego, niedost?pnego dla ludzkich zmys??w ?wiata. Bohater – cynik i hitlerowski kolaborant – dopiero w obcym wymiarze przekonuje si?, czym s? naprawd? dobro i z?o.
Powie?? Xavras Wy?ryn nale?y do popularnego gatunku ‘historii altrnatywnych’. W 1920 roku Polska przegra?a wojn? z bolszewikami. Kilkadziesi?t lat p??niej partyzanci z Armii Wyzwolenia Polski pod wodz? samozwa?czego pu?kownika Xavrasa Wy?yna usi?uj? wyzwoli? kraj spod sowieckiej dominacji. Oddzia? uzbrojony w bomb? atomow? rusza w kierunku Moskwy.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Niech będzie pochwalony…
– O co chodzi? – powtórzył ostro Rębałło.
– Ksiądz proboszcz mnie pewnie nie pamięta… – Istotnie.
– Jan Herman Trudny – przedstawił się obcy. – Mam do księdza wielką prośbę.
Rębałło już w chwili, gdy tamten wypowiadał swe nazwisko, zrozumiał, że to jeszcze nie jest kat. Z księdza Franciszka uszło napięcie. Odchrząknął, uśmiechnął się lekko i poprosił Trudnego do wnętrza.
Trudny zdjął kapelusz i rękawiczki, płaszcz tylko rozpiął.
– Ta prośba… Mógłby mi ksiądz poświęcić trzy-cztery godziny czasu?
– Dzisiaj? Teraz?
– Tak. Bardzo mi na tym zależy.
Rębałło zamknął księgę parafialną, usiadł przy stole. Trudny stał przy oknie, popatrując to na zachmurzone niebo, to na księdza.
" No, nie wiem – skrzywił się proboszcz. – święta tuż-tuż, roboty nawał…
– TaK, taK, ja to rozumiem. Ale, proszę księdza, to jest naprawdę ważna sprawa.
Rębałło przyjrzał się Trudnemu z uwagą. Zauważył kontrolowaną martwotę jego oblicza, zauważył drobne oznaki bogactwa w jego ubiorze.
– Słucham pana.
Jan Herman wrócił do obserwacji ciemnych obłoków na sinopopielatym nieboskłonie.
– W moim domu straszy – rzekł. Księdza Rębałłę zatkało.
– Proszę? – stęknął po chwili.
– Straszy. Duchy. Rozumie ksiądz?
Tu wbił w księdza Franciszka ponure, twarde spojrzenie i proboszczowi cofnęły się z ust słowa oburzenia na strojenie sobie z wyświęconej osoby tak niestosownych żartów. Ten mężczyzna, Jan Herman Trudny, nie żartował. Był zatem szalony i do księdza z powrotem jął podpełzać strach.
– No, a czego pan ode mnie oczekuje? – spytał.
– Egzorcyzmów – odparł Trudny, mnąc w silnych dłoniach skórzane rękawiczki.
– Ach, tak.
– Ksiądz się na tym zna?
– Na czym?
– Na egzorcyzmach. Zna się ksiądz na wypędzaniu duchów?
– Mhm, nigdy nie miałem okazji…
– Ja nie oszalałem – warknął Trudny.
– Może pan usiądzie?
– Niech się ksiądz pospieszy, tak wszystko urządziłem, że teraz przez parę godzin mam dom pusty, potem wróci rodzina, a nie chcę wywoływać zamieszania…
– Widział je ktoś oprócz pana?
– Tak. Bardzo księdza proszę, samochodem tu jestem, pojedziemy tam i z powrotem…
– Zaraz, zaraz…!
– Czego ksiądz potrzebuje, wody święconej, Biblii? Wszystko mam w domu.
Rębałło poderwał się, podszedł do Trudnego.
– Pan naprawdę je widział?
– Tak – rzekł tamten i ksiądz Franciszek mu uwierzył.
Ubrał się i wyszli. Samochód Trudnego stał posesję dalej. Ciemnometaliczne płaszczyzny jego karoserii były jedynymi w zasięgu wzroku nie pokrytymi kilkucentymetrową warstwą puszystego śniegu. Wsiedli, Trudny zapalił i ostro ruszył z miejsca. Rębałło obserwował go dyskretnie podczas jazdy. Nie bardzo wiedział, co ma o tym człowieku myśleć. Po prawdzie na szaleńca to on nie wyglądał w ogóle. Wyglądał na jakiegoś rzutkiego, bezwzględnego przedsiębiorcę, może właściciela ziemskiego.
Zatrzymał wóz na pustej, zaśnieżonej ulicy; po wyłączeniu silnika zapadła ciężka cisza. Wysiedli. Rębałło rozglądnął się. Domy w okolicy sprawiały wrażenie opuszczonych, cała dzielnica – zupełnie wyludnionej. Wrony krakały złośliwie z pokrytych śniegiem dachów.
– Tu pan mieszka?
Wyjętym z kieszeni płaszcza kluczem Trudny otworzył drzwi jednego z wciśniętych w długi, szary szereg budynków. Zamachał na księdza, który się ociągał.
Cisza we wnętrzu domu była jeszcze cięższa od tej z ulicy. Panowało tu jednak przyjemne ciepło; zdjęli wierzchnie okrycia, Trudny powiesił je na wieszaku przy wejściu. Ksiądz Franciszek zajrzał do pokoju po lewej: stała tam, już przybrana, wielka choina.
– I? – spytał, gdy gospodarz spojrzał nań wyczekująco. – Gdzie one?
– Kto?
– No, duchy.
Trudny zacisnął szczęki.
– Myśli ksiądz, że pokazują się na moje zawołanie, czy jak?
– No dobrze, to co ja mam robić?
– Egzorcyzmować.
– Kogo? Może pan sam jest opętany? Głupstw się pan naczytał, my nie paramy się jakąś czarną magią.
– Dom niech ksiądz egzorcyzmuje.
– Aha. Dom. No, łacinie. Jak pan to sobie wyobraża?
– No, nie wiem, to nie ja jestem księdzem.
– Fakt – Rębałło rozejrzał się. – Gdzie pan te duchy widział?
Trudny wskazał kąt między schodami na piętro, północną ścianą, a ścianą boczną holu. W tej północnej widniało kilka dziur, które ksiądz bezbłędnie rozpoznał jako blizny po kulach.
– Ktoś tu strzelał?
– Właśnie – odparł Trudny, uśmiechając się dziwnie. -Mój znajomy. Wyszedł w środku nocy do łazienki i zobaczył coś takiego, że wystrzelał cały magazynek. Może ksiądz zacząć właśnie stamtąd.
– Pańscy znajomi zawsze chodzą do łazienki z karabinami?
– Wie ksiądz, Szwab wszędzie się wciśnie.
Rębałło pokręcił głową, zdjęty mimowolną sympatią do tego mężczyzny.
– Szczerze panu mówię – rzekł – że mam to za zabobon. Nie będzie to uczciwe z mojej strony, bo choć mogę odprawić ten rytuał i odprawię, jeśli pan chce, to dla mnie pozostanie on pustym teatrem. Nie ma we mnie wiary w te pańskie duchy, skądże więc miałbym wziąć wiarę w egzorcyzmującą moc mych formuł? Pan mnie rozumie? Cieszę się. No to gdzie to kropidło i woda?
Trudny przyniósł. Ksiądz Franciszek, zamoczywszy delikatnie miotełkę kropidła w święconej wodzie, podszedł bliżej do ostrzelanej ściany, aż częściowo zasłonił go szkielet spiralnych schodów; gospodarz podążał tuż za nim.
Rębałło westchnął, zamachnął się, i mamrocząc po łacinie skomplikowane inwokacje, prysnął chmurą drobnych kropel na mur.
Dom ryknął. Ściana wydęła się i zadrgała niczym membrana, po czym najgłębiej wypaczony jej fragment – zniknął, jakby zanurzony pod pionową powierzchnię jeziora niebytu. Pozostawił po sobie owalnego kształtu dziurę, przez którą dął z podwórka do wnętrza budynku zimny wiatr. Dziura była rozmiarów sporej miednicy, a jej krawędzie przechodziły przez strukturę muru bez zważania na układ cegieł, które przycięto gładko i bez żadnych skruszeń czy pęknięć.
Księdzu Franciszkowi słowa zamarły na wargach. Miotnął się w tył i wpadł na gospodarza, który tylko klął ordynarnie. Kropidło upadło na podłogę, podobnie talerz ze święconą wodą; prawie natychmiast przedmioty te zniknęły, a i rozlana ciecz wyparowała w mgnieniu oka. Ksiądz wrzasnął. Klnący nieprzerwanie Trudny odciągał go do tyłu, aż niemal siłą wepchnął do salonu i zamknął za sobą drzwi do holu, gdzie wył mroźny wicher. Rębałło w końcu wyrwał mu się.
– Mój Boże – jęknął. – Mój Boże.
Trudny był już przy barku; wyjął zeń butelkę i dwa kieliszki. Nalał równo po brzegi. Chwilę odczekał i podszedł z nimi do księdza, a nie uronił po drodze ni kropli. Podał jeden Franciszkowi. Wychylili je bez słowa.
Rębałło podwinął wąsa i, wciąż kręcąc w oszołomieniu głową, zwalił się w najbliższy fotel. Nic nie mówił: nasłuchiwał odgłosów dobiegających z holu. Trudny wrócił do barku.
– Zdarzało się już… coś takiego? – spytał go wreszcie ksiądz.
– Skąd!
Rębałło spojrzał z uwagą na zapatrzonego przez okno w burzowe niebo Jana Hermana.
– Po co właściwie pan mnie tu przywiózł? Trudny wzruszył ramionami.
– Chciałem zobaczyć, co się stanie – rzekł. – Chciałem się przekonać, czy to rzeczywiście jakieś… – prychnął -siły nieczyste.
Ksiądz otarł pot z czoła. Przechylił głowę, by lepiej słyszeć dźwięki dochodzące zza drzwi prowadzących na korytarz, ale stamtąd nie dochodziły żadne dźwięki.
Trudny wskazał ruchem brody niebo.
– Gdyby to nie był dzień… Gdyby nie zdarzyło się to w jasny dzień, ale nocą właśnie…