Letni deszcz. Kielich
Letni deszcz. Kielich читать книгу онлайн
To mia?a by? po prostu grabie? jego ?ycia, kt?ra raz na zawsze zapewni Twardok?skowi dostatni? staro?? na po?udniowych wyspach, z dala od intryg bog?w i szlacheckiej rebelii. Niestety, zb?jca zd??y? zasmakowa? w kompanii szlacheckich pan?w braci i szczerze podziela ich zami?owanie do bitki, wypitki i ob?apki. Znaj?c zajad?o?? i dum? swoich nowych kamrat?w, wie te? doskonale, ?e zechc? pom?ci? zniewag? i na wie?? o zrabowaniu skarbca kap?an?w w ?lad za z?odziejem pu?ci si? kilka setek szabel. Waha si? wi?c i kr?ci, a? nieoczekiwanie z pomoc? przychodzi mu knia?, kt?ry akurat postanowi? zbrojnie zdusi? powstanie. Kiedy szlachta szykuje si? do wielkiej bitwy, zb?jca cichaczem wyrusza po wyt?sknione bogactwo. Nie przeczuwa jednak, ?e Ko?larz tak?e odrzuci? wszelkie powinno?ci, pozwalaj?c, aby poch?on??a go kohorta martwych w?adc?w. Teraz powraca w rodzinne strony na czele nieludzkich wojownik?w, kt?rzy za nic maj? zaszczyty i bogactwo, a ?akn? jedynie zniszczenia i mordu. Powstrzyma? mo?e go tylko Szarka, kt?ra – sp?tana moc? cudownej wody ze ?r?d?a ?mij?w – wci?? ?ni na dalekiej P??nocy, usi?uj?c pozna? przyczyn? swego przybycia do Krain Wewn?trznego Morza.
Zapewne jednak nie jest ni? ratowanie z opa??w zb?jcy Twardok?ska…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Ale nie zamierzał dopuścić, aby ominęła go wszelka zabawa. Okręcił się w miejscu i z zamachu ciął w misiurkę pachołka, który zakradał się sprytnie od boku z nastawioną runką. Siwy chrapnął i wspiął się na tylne nogi, kiedy tuż przed nim wyrosło dwóch zbrojnych w bliźniaczych brygantynach. Ostrze rohatyny przeszło o włos pod końskim brzuchem, a zaraz potem kopyta opadły na głowę pachołka, osłoniętą pogiętym kłobukiem. Wilczojarskie wierzchowce miały zwyczaj gryźć i kopać w potyczce – szkolono je, aby walczyły wraz z jeźdźcem. Drugi pachołek miał jedynie pałasz. I zawahał się. Tylko jedną chwilę. Zbójca sięgnął go sztychem. Kiedy koń opadał, Twardokęsek zobaczył przed sobą bladą twarz, szeroko rozwarte usta. Pchnął w nie z całej siły, nie patrząc. Coś chrupnęło paskudnie.
I wtedy dojrzał szkarłatny kubrak. Ciemniejsze szaty pachołków otaczały go ze wszystkich stron, lecz już nie dbał o to. Nie dbał nawet o własne życie. Za bardzo był wściekły. Pchnął konia naprzód, w największą ciżbę. Wychylony w siodle do ciosu, ledwie dostrzegł rannego pachołka, który podniósł się znad stratowanej ziemi. W zakrwawionych rękach ściskał partyzanę na ułamanym drzewcu. I z całej siły wbił ją w koński brzuch.
Wierzchowiec zbójcy stęknął boleśnie. Twardokęsek zdołał wysunąć stopy ze strzemion, zanim zwalili się w dół. Nie wypuścił ostrza z dłoni. Parł naprzód, z potężnym kopiennickim mieczem w rękach. Pachołkowie schodzili mu z drogi, a Twardokęsek wciąż widział przed sobą szkarłatny kubrak zdrajcy. I było mu zupełnie wszystko jedno, ilu ludzi przyjdzie mu zabić, zanim zanurzy w nim ostrze.
Cios przyszedł znienacka. Twardokęsek nie usłyszał nawet komendy, wykrzyczanej wysokim, suchym głosem:
– Żywcem! Żywym go ostawić!
