Trylogia o Reynevanie – I Narrenturm

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Trylogia o Reynevanie – I Narrenturm, Sapkowski Andrzej-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Trylogia o Reynevanie – I Narrenturm
Название: Trylogia o Reynevanie – I Narrenturm
Автор: Sapkowski Andrzej
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 158
Читать онлайн

Trylogia o Reynevanie – I Narrenturm читать книгу онлайн

Trylogia o Reynevanie – I Narrenturm - читать бесплатно онлайн , автор Sapkowski Andrzej

Koniec ?wiata w Roku Pa?skim 1420 nie nast?pi?. Nie nasta?y Dni Kary i Pomsty poprzedzaj?ce nadej?cie Kr?lestwa Bo?ego. Nie zosta?, cho? sko?czy?o si? lat tysi?c, z wi?zienia swego uwolniony Szatan i nie wyszed?, by omami? narody z czterech naro?nik?w Ziemi. Nie zgin?li wszyscy grzesznicy ?wiata i przeciwnicy Boga od miecza, ognia, g?odu, gradu, od k??w bestii, od ??de? skorpion?w i jadu w??y. ?wiat nie zgin?? i nie sp?on??. Przynajmniej nie ca?y.

Ale i tak by?o weso?o.

Zw?aszcza Reinmarowi z Bielawy, zwanemu tak?e Reynevanem, zielarzowi i uczonemu magowi spokrewnionemu z wieloma mo?nymi ?wczesnego ?wiata. M?odzieniec ten, zakochawszy si? w pi?knej i obdarzonej temperamentem ?onie ?l?skiego rycerza, prze?ywa chwile mi?osnych uniesie?.

Do czasu, kiedy wypadaj? drzwi, wdzieraj? si? do komnaty krewniacy zdradzonego ma??onka.

I w tym momencie Reynevanowi przestaje by? weso?o.

Komentuj?c Reynevanow? sk?onno?? do zakochiwania si?, Zawisza Czarny, "rycerz bez skazy i zmazy", stwierdzi?: "Oj, nie umrzesz ty ch?opaczku ?mierci? naturaln?".

Narrenturm jest najnowsza ksi??k? mistrza polskiego fantasy, Andrzeja Sapkowskiego. Jest jednocze?nie jego najoryginalniejszym dzie?em. Zarys fabularny przedstawia si? nast?puj?co: Mamy rok 1420, w Czechach do w?adzy doszli husyci, w Polsce szaleje Inkwizycja, przygotowania do "?wi?tej wojny" id? pe?n? par?, a dla wszelkich przedstawicieli, ukrywanych przed ca?ym ?wiatem w obawie o ?ycie, zdolno?ci nadprzyrodzonych og?lna sytuacja nie wygl?da zbyt weso?o. Nasz bohater znajduje si? w do?? nieciekawej sytuacji, je?li wzi?? pod uwag? wszystkie nast?puj?ce fakty. Reinmar jest absolwentem praskiego uniwersytetu s?ynnego z powi?za? z husytami i praktyk magicznych. Brat bohatera zosta? zabity za prohusyckie pogl?dy przez tajemniczego demona morduj?cego innowierc?w i poluj?cego na samego Reinevana. Na samym ko?cu nale?y nadmieni? sk?onno?? naszego szlachcica do uganiania si? za sp?dniczkami. Bohater nasz l?duje w samym ?rodku "kot?a", kt?ry dzieje si? na ziemiach polskich, a przy okazji wci?ga do niego liczn? grup? innych bohater?w, o kt?rych nale?a?oby tu wspomnie?. G??wnym kompanem Reinmara jest poszukiwany przez inkwizycj? sowizdrza? Szarlej, kt?rego przesz?o?? owiana jest tajemnic?. P??niej do kompanii do??cza niejaki Samson Miodek, duch sprowadzony do naszego ?wiata i uwi?ziony w ciele niedorozwini?tego osi?ka poprzez nieudany egzorcyzm dokonany przez bohater?w. Dodatkowo, jak by?o ju? nadmienione, Reinmar ma dziwn? sk?onno?? do cz?stego zakochiwania si?. Adela von Stercza by?a pierwsz? wielk? mi?o?ci? Reinevana. Niestety, wskutek nakrycia ich zwi?zku opu?ci?a go, a za samym zainteresowanym zacz??o si? ugania? p?? ?l?ska. Drug? z kolei kochank? bohatera zosta?a Barbara Bibberstein, c?rka magnata paraj?ca si? poniek?d magi?. Podczas podr??y po Polsce Reinmarowi pomaga wiele os?b. Nale?y tu z pewno?ci? wymieni? s?ynnego rycerza, kt?ry zszed? na "z?? drog?", epokow? posta? w polskiej historii, Zawisz? Czarnego, wyj?tych spod prawa grup? szlachcic?w-r?baj??w, a tak?e ostatnich ?yj?cych przedstawicieli chyl?cego si? ku upadkowi i wypieranemu z naszego ?wiata przez cywilizacj? kultu magicznego. Oj, ma ten nasz bohater nie lada problemy. W ko?cu i on przekona si? jak wa?na jest walka o to, w co si? wierzy i ile to znaczy dla innych (czyli nic).

Po g??bszym zastanowieniu si? odkrywamy pewn? przewrotno??, a mianowicie: cho? sama ksi??ka jest ksi??k? niew?tpliwie humorystyczn?, refleksja, kt?r? nasuwa, jest zupe?nie przygn?biaj?ca. Wiara nic nie znaczy. Nie chodzi tu jednak?e o wiar? w Boga, lecz o wiar? w ludzi. Ka?dy bierze, co potrzebuje i d??y do tego z ca?ych si?. W takich warunkach nie ma miejsca dla niewinnego idealisty o szczytnych celach i wielkich marzeniach. Ksi??ka wbrew moim oczekiwaniom okaza?a si?, cho? trzeba to by?o "wyczai?", du?o mroczniejsza ni? si? zapowiada?a. Miast weso?ej komedyjki, kt?rej oczekiwa?em, otrzyma?em ksi??k?, kt?ra bo dog??bniejszym zbadaniu zachwia?a wszelkimi podstawami moralnymi w moim skromnym ?yciu. Czytaj?c t? ksi??k?, a przede wszystkim my?l?c o tym, co si? czyta, z ka?d? stron? coraz bardziej traci si? wiar? w ludzi, podstawy moralne ko?cio?a i ?wiadomo??, co jest rzeczywi?cie dobre, a co z?e. Ta ksi??ka wywraca przeci?tny punkt widzenia do g?ry nogami. Jednak?e, ?eby doj?? do owych subtelnych wniosk?w, czytaj?c ksi??k? trzeba my?le?. Przykro mi, wielbiciele "Conana" i innych hackslash'?w, ale ta ksi??ka chyba nie jest dla Was.

Dochodzimy tu do interesuj?cego zagadnienia. Mianowicie, nale?y sobie zada? pytanie, dla kogo jest w?a?ciwie ta ksi??ka, a dla kogo nie. Osobi?cie uwa?am, ?e spodoba si? ona wielbicielom systemu RPG "Dzikie Pola", gdy? utrzymana jest w tym samym klimacie. Ni to komedia, ni to zwyczajna "przygod?wka", a do horroru te? jej jeszcze brakuje. W?a?ciwie to nie mo?na w og?le powiedzie? nic wi?cej o gatunku, opr?cz tego, ?e nosi znamiona "historycznego fantasy".

Nast?pn? grup? os?b, dla kt?rej przeznaczona jest ta ksi??ka, s? ludzie wierz?cy w magi?. W tej ksi??ce nie ma znanych z innych dzie? lataj?cych kul ognia ani b?yskawic strzelaj?cych z r?k. Jest tu natomiast przedstawiona subtelna i skomplikowana sztuka opieraj?ca si? na wykorzystywaniu mocy przyrody b?d? si? nieczystych. Odkryjemy tu ewidentne przyk?ady Magii Wysokiej (wymagaj?cej skomplikowanych obrz?d?w), jak tak?e magii naturalnej (napary lub sztuczka ze znajdowaniem drogi). Znajduj? si? tu r?wnie? motywy ludowe (Reinmar lec?cy na sabat na ?ysej G?rze na lataj?cej ?awie), a tak?e nawi?zania do znanych historii (dziewczyna zbieraj?ca pokrzywy na cmentarzu). Ca?a magia jest jednak skrz?tnie skrywana przed ca?ym ?wiatem, gdy? Ko?ci?? i Inkwizycja bezlito?nie karz? wszystkie osoby paraj?ce si? "sztuk? zakazan?".

Teraz pytanie, dla kogo ta ksi??ka nie jest (opr?cz wcze?niej wymienionych wielbicieli hackslash). Z pewno?ci? ksi??k? zawiedzeni b?d? fanatyczni wielbiciele sagi o wied?minie (podkre?lam "fanatyczni", gdy? ja sam ksi??ki o wied?minie bardzo lubi?), dla kt?rych tw?rczo?? naszego AS'a ogranicza si? tylko do tej jednej postaci. Ksi??ka nie b?dzie tak?e odpowiada?a tym, kt?rzy si?gn? po ni? jako po kolejn? powie??, czytan? ot tak dla rozlu?nienia. Narrenturm wymaga zastanowienia i troch? inicjatywy, by chocia?by zrozumie? znaczenie przytoczonych w wielu miejscach ?aci?skich cytat?w, bez znajomo?ci kt?rych ksi??ka niezwykle ubo?eje. Trzeba te? pami?ta?, i? jest to fantasy osadzone w warunkach historycznych, tak wi?c osoby oczekuj?ce wielkich bohater?w zabijaj?cych na raz tuzin ?o?nierzy, czy mag?w burz?cych mury jednym skinieniem r?ki b?d? zawiedzeni. Co innego wzywanie demon?w, zielarstwo, fechtunek, a co innego siekanina.

Pada Narrenturm, Wie?a B?azn?w, a wraz z ni? spada w d?? b?azen. Tym b?aznem jeste? ty…

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 69 70 71 72 73 74 75 76 77 ... 120 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Brzydactwo, pomyślał Reynevan, biedna brzydula. Brakuje jej tylko dziobów po ospie. Ale wszystko przed nią.

Jadący bok w bok z dziewczyną rycerz miał – nie można było tego przeoczyć – ospę za sobą, śladów nie kryła krótka szpakowata broda. Rząd gniadosza, na którym jechał, był mocno wystrzępiony, a kolczug, jaką nosił, nie noszono od czasów bitwy legnickiej. Ubogi rycerz, pomyślał Reynevan, jakich wielu. Zaściankowy vassus vassal-lorum. Wiezie córkę do klasztoru. Bo dokąd by? Kto by taką chciał? Tylko klaryski albo cysterki.

– Przestańcież – syknął goliard – gapić się na nią. To nie uchodzi.

Cóż, rzeczywiście nie uchodziło. Reynevan westchnął i odwrócił wzrok, skupiając się całkowicie na rosnących na skraju drogi dębach i grabach. Ale już było za późno.

Goliard zaklął z cicha. A ustrojony w legnicką kolczugę rycerz zatrzymał konia i poczekał, aż do niego podjadą. Minę miał bardzo poważną i bardzo ponurą. Głowę uniósł dumnie, pięść wsparł o biodro, tuż obok rękojeści miecza. Równie niemodnego jak kolczuga.

– Szlachetny pan Hartwig von Stietencron – odchrząknąwszy, dokonał prezentacji Tybald Raabe. – Pan Reinmar von Hagenau.

Szlachetny Hartwig von Stietencron przyglądał się Reynevanowi przez chwilę, ale wbrew oczekiwaniom nie zapytał o pokrewieństwo ze słynnym poetą.

– Zalękliście mi córę, mości panie – oznajmił wyniośle. – Goniąc za nią.

– Wybaczenia upraszani – Reynevan skłonił się, czuł, jak kraśnieją mu policzki. – Jechałem za nią, albowiem… Omyłkowo. Proszę o wybaczenie. I ją też, jeśli pozwolicie, poproszę, klęknę…

– Nie klękajcie – uciął rycerz. – Niechajcie ją. Lękliwa jest. Nieśmiała. Ale dobre dziecko. Do Barda ją wiozę…

– Do klasztoru?

– Dlaczego – rycerz zmarszczył brwi – tak sądzicie? Toć na wielce pobożnych – wybawił Reynevana z opresji goliard. – Na wielce pobożnych patrzycie oboje. Szlachetny Hartwig von Stietencron schylił się z kulbaki, zacharczał i splunął, całkiem niepobożnie i zupełnie nie po rycersku.

– Niechajcie mą córę, panie von Hagenau – powtórzył. – Całkiem i zawżdy. Pojęliście?

– Pojąłem.

– Dobrze. Kłaniam.

Po jakiejś godzinie jazdy nakryty czarnym wańtuchem wóz ugrzązł w błocku, do wyciągnięcia trzeba było solidarnie zaangażować wszystkie siły, Braci Mniejszych nie wyłączając. Rzecz jasna, do pracy fizycznej nie zniżyła się ani szlachta, czyli Reynevan i von Stietencron, ani kultura i sztuka w osobie Tybalda Raabego. Bobrowy kolektor incydentem zdenerwował się okropnie, biegał, klął, wydawał komendy, z niepokojem oglądał się na bór. Zauważył widać spojrzenia Reynevana, bo gdy tylko wehikuł uwolniono i orszak ruszył, uznał za celowe rzecz wyjaśnić.

– Trzeba wam wiedzieć – zaczął, wprowadziwszy konia między Reynevana i goliarda – że tu o ładunek idzie, co go wiozę. Wierę, nie byle jaki.

Reynevan nie skomentował. Dobrze zresztą wiedział, w czym rzecz.

– Tak, tak – kolektor zniżył głos, rozejrzał się nieco płochliwie na boki. – Na wozie tym nie byle szysz wieziemy. Innemu bym nie zdradził, ale wyście przecie szlachta, z uczciwego rodu i uczciwie wam z oczu patrzy. Tedy wam rzekę: wieziemy ściągnięty podatek.

Znowu zrobił pauzę, odczekał na ciekawość, nie doczekał się.

– Podatek – podjął – uchwalony frankfurckim Reichstagiem. Specjalny, jednorazowy. Na wojnę z czeską herezją. Każdy płaci podług majętności. Rycerz pięć guldenów, baron dziesięć, duchowni pięć od sta ze swego rocznego dochodu. Pojmujecie?

– Pojmuję.

– A jam jest kolektor. Co zebrane, na wozie wiozę. W szkatule. A jest tego, trzeba wam wiedzieć, niemało, bo w Ziębicach nie od byle baronka, ale od Puggerów zainkasowałem. Nie powinno dziwić, żem ostrożny. Ledwo tydzień, jak napadli na mnie. Niedaleko Rychbachu, podle wsi Lutomia.

Reynevan i tym razem nie odezwał się i nie pytał. Kiwał tylko głową.

– Rycerze rabusie. Iście zuchwała szajka! Sam Paszko Rymbaba, rozpoznano go. Wierę, byliby nas pomordowali, szczęściem pan Seidlitz w sukurs się zjawił, przepędził łotrów. Sam w potyczce o ranę przyszedł, co do okrutnej go przywiodło cholery. Klął się, że raubritterom odpłaci, a wierę, słowa dotrzyma, pamiętliwi są Seidlitze.

Reynevan oblizał wargi, wciąż machinalnie kiwając głową.

– Wołał w cholerze pan Seidlitz, że wszystkich ich połapie i tak sprawi, tak umęczy, że i lepiej książę cieszyński Noszak zbója Chrzana nie umęczył, wiecie, tego, co mu syna ubił, młodego księcia Przemka. Pomnicie? Na rozpalonego konia miedzianego go posadzić kazał, do białości rozgrzanymi obcęgami i hakami ciało szarpać… Pomnicie? Ha, widzę po waszej minie, że pomnicie.

– Mhm.

– Dobrze się więc stało, że mogłem panu Seidlitzowi rzec, kto owi rabusie byli. Paszko, jakem wprzódy mówił, Rymbaba, a gdzie Paszko, tam i Kuno Wittram, a gdzie ci dwaj, tam, wierę, i Notker Weyrach, rozbójnik stary. Ale i inni tamój byli, tych też panu Seidlitzowi opisałem. Wielgachne jakieś drabisko, z gębą głupią, wierę, pomylone. Mniejszy typek, garbonos taki, spojrzysz i wiesz: szubrawiec. I jeszcze chłystek, młodzik, waszego wieku, tylej co i wy postury, trochę nawet do was podobny, zda mi się… Ale nie, co ja gadam, wyście młodzian urodziwy, szlachetnego oblicza, wypisz wymaluj święty Sebastian na obrazie. A tamtemu z oczu patrzało, że wykolejeniec.

– Opowiadam tedy, opowiadam, a pan Seidlitz jak nie wrzaśnie! Pry, on zna tych hultajów, słyszał o nich, jego swak, pan Guncelin von Laasan, też takich ściga, tych dwóch, garbonosa i chłystka, a to za napad, którego się owi w Strzegomiu dopuścili. Jak to się, popatrzcie, losy plotą… Dziwujecie się? Czekajcie, zaraz lepsze będzie, dopieróż będzie się czemu dziwować. Już, już mam z Ziębic wyjeżdżać, a donosi mi pacholik, że ktoś się koło wozu kręcił. Przyczaiłem się i co widzę? Ówże garbonos i ówże wielgas matoł! Uważacie? Jak zuchwałe łotry?!

Kolektor aż zachłysnął się z oburzenia. Reynevan kiwał głową i przełykał ślinę.

– Tedy ja co tchu – podjął poborca – do ratusza, uwiadomiłem, złożyłem doniesienie. Już ich tam pewnie pojmali, już ich w loszku mistrz na koło naciąga. A miarkujecie, w czym tu proceder? Owe dwa łotry, z tym trzecim, chłystkiem, niechybnie dla raubritterów szpiegowali, znać dawali bandzie, na kogo się zasadzić ma. W strachu byłem, czy już na mnie się gdzie na gościńcu nie czają, uwiadomieni. A eskorta moja, jak widzicie, mniej niźli skromna! Całe ziębickie rycerstwo woli turniej, uczty, igry, tfu, tańce! Strach więc, bo i życie mi miłe, a i żal, by w zbójeckie łapy wpadło te pięćset z górą grzywien… Na święty cel przecie przeznaczone.

– No pewnie – dorzucił goliard – że żal. I pewnie, że na święty. Ba, na święty i na dobry, a to nie zawsze w parze idzie, he-he. Ja to więc panu kolektorowi doradziłem, by głównych traktów się wystrzegać, a cichcem lasami przemknąć, szach-mach, do Barda.

– I niech nas – kolektor wzniósł oczy ku niebu – ma w opiece Bóg. I patroni podatkowych poborców, święci Adaukt i Mateusz. I Matka Boska Bardzka, cudami słynąca.

– Amen, amen – zawołali, dosłyszawszy, idący obok wozu pątnicy z kosturami. – Pochwalona Najświętsza Panienka, opiekunka i orędowniczka!

– Amen! – zawołali chórem idący z drugiej strony Bracia Mniejsi.

– Amen – dodał von Stietencron, a brzydula przeżegnała się.

– Amen – zakończył kolektor. – Święte miejsce, panie Hagenau, powiadam wam, Bardo, przez Matkę Boską widać ulubione. Wiecie to, że podobnież znowu się na Górze Bardzkiej objawiła? I znowu płacząca, jak wonczas, w roku czterechsetnym. Jedni powiadają, zapowiedź to nieszczęść, co wkrótce spadną na Bardo i Śląsk cały. Inni mówią, płacze Matka Boska, bo wiara upada, schizma się szerzy. Husyci…

– Wy cięgiem ino – przerwał goliard – husytów widzicie i herezję wietrzycie. A nie zda się wam, że z całkiem innych powodów może płakać Najświętsza Panienka? Może jej łzy płyną, gdy patrzy na księży, na Rzym? Gdy widzi świętokupstwo, zbereźną rozpustę, złodziejstwo? Apostazję i herezję wreszcie, bo czymż, jeśli nie herezją, jest czynienie wbrew Ewangeliom? Może płacze Matka Boska, gdy widzi, jak święte sakramenty stają się fałszem i kuglarskim igrzyskiem, bo udziela ich kapłan trwający w grzechu? Może ją oburza i smuci to, co smuci i oburza wielu: będąc bogatym ponad magnatów, czemu to papież nie za swoje własne pieniądze, lecz za pieniądze ubogich wiernych buduje kościół Piotrowy?

– Oj, ścielilibyście lepiej…

– Może płacze Matka Boska – nie dał się uciszyć goliard – gdy patrzy, jak miast modlić się i żyć w pobożności, rwą się księża do wojny, do polityki, do władzy? Jak rządzą? A do rządów ich jakże trafnie przystają słowa Izajasza proroka: Biada prawodawcom ustaw bezbożnych i tym, co ustanowili przepisy krzywdzące, aby słabych odepchnąć od sprawiedliwości i wyzuć z prawa biednych mego ludu; by wdowy uczynić swoim łupem i by móc ograbiać sieroty!

– Wierę – uśmiechnął się krzywo kolektor – ostre słowa, ostre, mości Raabe. A rzekłbym, że i do was samych można je zastosować, że samiście nie bez grzechu. Przemawiacie jak polityk, by nie rzec ksiądz. Miast, co wam przystoi, patrzeć luteńki, rymu i śpiewu.

– Rymu i śpiewu, mówicie? – Tybald Raabe zdjął z łęku lutnię. – Wedle woli waszej!

Cesarscy popowie są antychrystowie;

ich moc nie od Chrysta, ale od antychryst

z cesarskiego lista!

– Zaraza – zamruczał, rozglądając się, kolektor. – To już wolę, byście przemawiali.

Chryste, przez Twe rany,

racz nam dać kapłony,

iżby prawdę wiedli,

antychrysta pogrzebli,

nas k'tobie przywiedli!

Lachowie, Niemcowie,

Wszyscy językowi.

Wątpicie li w mowie i waszego pisma słowie

Wiklef prawdę powie!

Prawdę powie, machinalnie powtórzył w myśli zasłuchany Reynevan. Prawdę powie. Gdzie ja już słyszałem te słowa?

– Będzie wam kiedyś, panie Raabe, jeszcze bieda za te przyśpiewki – mówił tymczasem kwaśno kolektor. – A wam, braciszkowie, dziwię się, że tak spokojnie tego słuchacie.

1 ... 69 70 71 72 73 74 75 76 77 ... 120 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название