-->

Popiol i kurz. Opowieic ze iwiata Pomiidzy

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Popiol i kurz. Opowieic ze iwiata Pomiidzy, Grzedowicz Jaroslaw-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Popiol i kurz. Opowieic ze iwiata Pomiidzy
Название: Popiol i kurz. Opowieic ze iwiata Pomiidzy
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 141
Читать онлайн

Popiol i kurz. Opowieic ze iwiata Pomiidzy читать книгу онлайн

Popiol i kurz. Opowieic ze iwiata Pomiidzy - читать бесплатно онлайн , автор Grzedowicz Jaroslaw

Jaros?aw Grz?dowicz wybra? sobie troch? dziwn? i bardzo irytuj?c? strategi? pisarsk?. Zamiast zaspokoi? ciekawo?? sfrustrowanych czytelnik?w, ci?giem dalszym rewelacyjnego Pana Lodowego Ogrodu zdecydowa? si? na literacki skok w bok. Wydany niedawno Popi?? i Kurz to rozwini?cie pomys??w i ?wiata zarysowanych w opowiadaniu Obol dla Lilith, kt?re ukaza?o si? niegdy? w zbiorze Demony (i kt?re do??czono teraz do ksi??ki w formie prologu).

Gdzie? mi?dzy Niebem a Piek?em istnieje ?wiat Pomi?dzy – ponure miejsce, po kt?rym b??kaj? si? zagubione dusze i demony. G??wny bohater – ekscentryczny profesor etnologii – posiad? dar przenoszenia si? tam we ?nie i odsy?ania dusz w za?wiaty. Nie robi tego jednak za darmo – niczym mityczny Charon pobiera od swoich "klient?w" op?aty w postaci informacji o ukrytych za ?ycia kosztowno?ciach. Pewnego dnia umiera jego przyjaciel – zakonnik Micha?. Jak si? p??niej okazuje, za jego ?mierci? stoi pewna sekta zainteresowana ?wiatem Pomi?dzy.

Fabu?a nie powala ?wie?o?ci?. Je?liby na jednym biegunie postawi? wr?cz fanatycznie szukaj?cego oryginalno?ci Dukaja, to na drugim znalaz?by si? pos?uguj?cy si? znanymi wszystkim w?tkami i kliszami Grz?dowicz. W tym wypadku to jednak nie zarzut – autora Ksi?gi jesiennych demon?w mo?na by por?wna? do DJa remixuj?cego stare hity tak, ?e powstaje nowa, porywaj?ca jako??. Wida? to by?o wyra?nie w Wilczej Zamieci, gdzie wojenna historia przenika?a si? ze skandynawsk? mitologi? albo w – b?d?cym po??czeniem klasycznych heroic fantasy i hard science-fiction – Panu Lodowego Ogrodu. Tym razem mamy co? pomi?dzy intryg? a'la Kod da Vinci, horrorem a mroczn? ba?ni? kojarz?c? si? miejscami z filmami Burtona. Co? w tym jednak zgrzyta, poszczeg?lne elementy nie chc? si? zaz?bia? a obraz pozostaje niesp?jny. ?wiat Pomi?dzy wydaje si? by? przekombinowany i prze?adowany, ot taka rupieciarnia – komiks, ezoteryzm, ?wiadome ?nienie, wojna ?wiatowa, historyczne spiski, dziwaczne zasady walki. Gdyby to by? film, mo?na by powiedzie?, ?e za du?o w nim efekt?w specjalnych, w dodatku kiczowatych i topornych. U?miech politowania wywo?uje scena z nag? wied?m? jad?c? na motorze. Czy?by autor przed przyst?pieniem do pisania ogl?da? zbyt du?o grafik Luisa Royo?

?mia?o mo?na uzna? Grz?dowicza za lingwistycznego minimalist?, chocia? brakuje mu jeszcze troch? do Vonneguta. Pisze prosto, przejrzy?cie i bardzo efektownie. Rzadkie, ale trafne ?rodki stylistyczne powtarzane jak mantra frazy (w tym wypadku "popi?? i kurz") buduj? sugestywny i wci?gaj?cy klimat. To si? po prostu czyta. W ko?cu mamy do czynienia z literatur? rozrywkow?. Tym razem jednak przymiotnik ten zaczyna mie? znaczenie pejoratywne. Powie?? wydaje si? by? b?aha, zbyt lekka w por?wnaniu z poprzednimi dzie?ami Grz?dowicza. Zawiedzie si? ten, kto liczy? na powt?rk? nastroju z Ksi?gi Jesiennych demon?w. Popi?? i kurz to zupe?nie inny horror pozbawiony tego ci??aru emocjonalnego, tego wejrzenia w ludzk? psychik?. To horror akcji, w kt?rym licz? si? przera?aj?ce zjawy i ponure krajobrazy. Ma?e echa debiutu Grz?dowicza wracaj? w ?rodku historii, podczas spotkania z wdow?, ale nostalgiczna atmosfera szybko zostaje rozwiana przez odg?osy strzelanin. Nawet posta? g??wnego bohatera – outsidera pr?buj?cego normalnie ?y? – nie wydaje si? by? dramatyczna. Jego pr?by powrotu na ?ono spo?ecze?stwa maj? charakter komediowy. To bardziej heros z komiksu ni? cz?owiek z krwi i ko?ci.

Grz?dowicz jest artyst? poszukuj?cym i mo?e ?wiadomie zapu?ci? si? w rejony skrajnie pulpowej fantastyki. Mo?e chcia? te? zaspokoi? g??d oczekuj?cych na drugi tom Pana… czym? lekkostrawnym. Niestety, zamiast tego mocno zaniepokoi?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 37 38 39 40 41 42 43 44 45 ... 54 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Dobrze. Każdy wygląda tak, jak o sobie myśli i jak się czuje.

Skądś dobiegała smętna muzyczka grana na pianinie, barman przecierał brudną szmatą szklanki. Wydawało się, że wraz z moim wejściem zapanowała nagła cisza. Czułem na sobie spojrzenia rzucane gdzieś z mroku.

– Pan życzy?

– Kawę – powiedziałem odruchowo. – Mocną. I szklankę wody.

Dopiero wtedy przypomniałem sobie, że jestem w świecie Pomiędzy i nie mam pieniędzy. Nawet nie wiem, czym tu się płaci. Tam, w realnym świecie, jestem bogaty. Zapomniałem, jak to jest być kompletnie bez grosza. Kompletnie. Choćby za szklankę wody – czym miałem zapłacić? Gilzą? Całusem? Bilet już oddałem.

„Słyszeliście? Chce kawę” – dobiegły mnie szepty.

– Chwileczkę. – Wysoki, chudy blondyn z kędzierzawymi włosami, w staromodnych, rogowych okularach słonecznych i kurtce z demobilu wstał ze swojego miejsca i przysiadł się do mojego stolika. Wydawało się, że składa się głównie z twarzy z wrośniętymi rogowymi okularami o brązowych szkłach, unoszącej się w powietrzu jak maska teatralna, jednak za nią majaczyła siatka świecących delikatnymi liniami nerwów, niczym rozjarzone druty.

Barman odszedł, wycierając gumowe dłonie w fartuch.

– Nowy? – zapytał blondyn, patrząc na moje palce, kiedy skręcałem papierosa.

– Słucham?

– Od niedawna w mieście?

– Przyjechałem wczoraj. Nocnym pociągiem – powiedziałem. – I lepiej tu nie siedź. Nie mam pieniędzy. Zaraz będzie chryja.

– Piekło czy szajba?

– Słucham?

– Mamy tu dwie kategorie ludzi. Jedni wiedzą, co się stało i gdzie są. Tacy siedzą w tej knajpie. Piekło, bracie. Drudzy udają, że nic się nie stało. Nie zdają sobie sprawozdania. Łażą po ulicach, coś niby gotują, kręcą się jak mysz w kołowrotku. Udają, że żyją. Szajba. Ci nawet nie wiedzą już, kim są. Gorzej niż duchy. Szajba. Pytam, do jakiej kategorii pan szanowny się zaliczasz: piekło czy szajba?

– Przejazdem – powiedziałem.

– Że jak, słucham?

– Jestem żywy – wyjaśniłem. – Przynajmniej na razie.

– Tu nie ma żywych, przyjacielu. Piekło albo szajba. W tej knajpie siedzi piekło. Nie zamawia się tu kawy. Tu nie ma kawy, zresztą po co ją pić? Ale Antoś może ci zaparzyć. Smakuje jak nic. Jak popiół.

– Jestem żywy – powtórzyłem. – Umiem tu wchodzić, do tego świata, a potem wracać do swojego ciała. Umiem żyć i tu, i tam. A kawa to z przyzwyczajenia. Co miałem zamówić? Zdrowaśkę?

– Znaczy szajba. Ale tym razem ciekawa. A jak zamierzasz wrócić, kolego?

– Normalnie, to nie taki problem – powiedziałem zmęczonym głosem. – Mam swoje sposoby. Rzecz w tym, że po tamtej stronie gwizdnęli mi ciało. Jest więc, kolego, zupełnie możliwe, że za chwilę odkorkuję. Albo że już to się stało, a ja nic nie zauważyłem. W takim wypadku odpowiedź brzmi: zdecydowanie piekło.

– Czego się trzęsiesz? Masz mojra?

– Nie. Tak się czuję. Trzęsie mnie.

– Przywykniesz. Jak przeżyłeś noc?

– Spotkałem taką jedną, na dworcu…

– Wdowę?! Ale przecież… Jak mogłeś od niej wyjść? Nie wyglądasz wcale jak…

– Jak Leon? Chyba jeszcze trochę tak. Nie wiem. Słabo mi. Ale i tak już mi lepiej.

– Antoś! Dwie lufy! Na mój rachunek! – zawołał blondyn.

Barman postawił na porysowanym blacie butelkę z czymś mętnawym i dwa kieliszki, nieprzyjemnie przypominające nagrobkowe znicze.

Blondyn wyciągnął dłoń.

– Kazimierz Pyrowski, aktor. Bardzo mi przyjemnie. Zmarły od… będzie już z pięćdziesiąt lat jak nic. Jeszcze nie spotkałem chojraka, który wyszedł od wdowy.

Uścisnęliśmy sobie ręce. Zrobiłem to z obawą, bo siateczka nerwów, którą widziałem przed sobą wydawała się delikatna, muślinowa, ale poczułem silny dotyk palców.

Butelka była już napoczęta, lak na szyjce ukruszony, lecz korek wetknięto pieczołowicie na miejsce.

Kawałek brązowej kartki w miejscu etykietki głosił: Stefan Kasprzycki.

Aktor zauważył moje spojrzenie, nalewając mętny płyn do kieliszków. Wyglądało to jak woda z ogórków, jednak nalane do kieliszka strzeliło natychmiast błękitnym płomykiem, niczym podpalony spirytus.

– Wiem, że chłopa, to nie najlepiej idzie, ale tu niczego lepszego nie ma.

Wręczył mi kieliszek. Stuknęliśmy się. Trzymałem przez chwilę w powietrzu, nie wiedząc, co robić dalej. Pyrowski uniósł brwi, tak że ukazały się na moment nad rogowymi oprawkami półokrągłych, ciemnych okularów. Zdmuchnął płomyk.

– Zdrowie Stefana Kasprzyckiego! Zdmuchnąłem i wypiłem. Co tam. Naprawdę czułem się fatalnie.

Ale to było jeszcze gorsze. Najpierw był smak. Potem aromat. Smak i zapach obcego człowieka wlany w gardło. Jego potu, jego życia, jego włosów. Nagle, jednym haustem. A później straszny kołowrót wspomnień skomasowanych w ułamku sekundy. Życie Stefana Kasprzyckiego przeleciało mi przed oczami. Synku, uważaj! Gdzie jest babcia? Be – be - be! Baranek trawę żre! Podaj piłkę, lapeto! Gównojad! Gównojad! Kasprzycki, przyjdziesz z rodzicami! Stef, masz takie piękne dłonie… Ruchy, Kasprzycki! Granat! Sto pompek, cwelu! W imieniu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, ogłaszam was mężem i żona! Na co się gapisz?! Odchodzę od ciebie! Jestem w ciąży… Tata nie żyje. Możemy panu zaproponować pracę na innym odcinku… Tracimy go! Dwa centymetry adrenaliny w komorę serca! Siostro, tak boli…

Wszystko to runęło we mnie jak wodospad, i wróciło z żołądka gryzącą falą smrodu, obcości i życia. Krztusiłem się Stefanem Kasprzyckim, rzucało mną na krześle, oczy zaszły łzami. Coś potwornego.

– Co to jest?!

– Mówiłem ci. Zdrowie Stefana Kasprzyckiego.

– Jezu… To znaczy, że kiedy butelka się skończy…

– Nie. Chyba nie. Silny jest. Chyba że to nie pierwsza butelka. Trzeba by zapytać tych, co sprzedają bimber. No, ale co zrobisz? Mam po nim płakać? A ktoś jeszcze płacze za mną? Ktoś mnie pamięta? Czujesz już? Czujesz, jak wraca życie?

Rzeczywiście, jakby ustępowało mi odrętwienie. Przestałem się trząść z zimna, nagle poczułem pod pośladkami twarde, wyślizgane siedzenie krzesła. Nie zdawałem sobie dotąd sprawy, że go nie czuję. Kaszlałem jeszcze, gardło miałem jak zdarte pilnikiem.

Pociągnąłem papierosa, który nagle zaczął smakować jak tytoń, a nie popiół. Poczułem zapach dymu, starego drewna, nawet tynku na ścianach i smród z pobliskiego kibla. Poczułem się jak żywy.

Byłem przecież żywy, do cholery! Przynajmniej przestałem czuć się jak Leon.

Mój rozmówca też zrobił się wyraźniejszy. Przestał składać się z twarzy, nerwów i kurtki. Obszar, opisany płonącymi gałązkami, stopniowo zatonął w gęstniejącym niczym dym, szarym ciele, pojawiła się sylwetka.

– I co teraz zrobisz? – zapytał lekko gęściejszy artysta.

– Nie wiem. Czym tu się płaci? Sięgnął do kieszeni i pokazał garść kamyków. Zwykłych otoczaków, trochę grubszych od żwiru.

– Co to jest?

– Odpusty. Jeden kamyk, jeden grzech. Dajesz komuś kamyk i bierzesz grzech na siebie. Taki zwykły grzech, bracie, codzienny. Kiełbasa w poście, koń zwalony w pościeli, niepójście na mszę. Przekleństwami i kłamstewkami wydaje się resztę. Zaśmiałem się.

– A jak się trafi niewierzący?

– W co niewierzący? W życie po śmierci? Nie rozśmieszaj mnie, koleś.

– W to pójście na mszę.

– Każdy ma jakieś grzechy, bracie. Świętych tu jakoś nie ma.

Wskazałem głową na barmana.

– Ten już powinien być święty.

– Widocznie ma na składzie parę większych głazów, których nie równoważy garść kamyków.

– A widziałeś kiedyś, żeby to komu pomogło? Zabrało stąd?

Pokręcił głową.

– Nie rozmawiamy tu na te tematy, koleś. Nie o tym. Piekło nie piekło, kultura jakaś, rozumiesz, obowiązuje.

Bawiłem się przez chwilę kieliszkiem. Trzeba było wracać. Tylko jak? Musiałem wrócić, żeby odzyskać ciało. Ale żeby wrócić, potrzebne było ciało.

– Można się tu gdzieś zamelinować? Jest jakieś miejsce, gdzie można się zatrzymać? Hotel jakiś?

– Jest. Ale to jest hotel szajbusów. Tu, za ratuszem, w uliczce. Nie płać tam odpustami.

1 ... 37 38 39 40 41 42 43 44 45 ... 54 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название