-->

Krew Elf?w

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Krew Elf?w, Sapkowski Andrzej-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Krew Elf?w
Название: Krew Elf?w
Автор: Sapkowski Andrzej
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 216
Читать онлайн

Krew Elf?w читать книгу онлайн

Krew Elf?w - читать бесплатно онлайн , автор Sapkowski Andrzej

Pierwszy tom tak zwanej "Sagi o wied?minie".

Pierwsza powie?? kr?la polskiej fantasy!

Miecz, czary i szpiegowska intryga.

Wied?min przygarn?? p?omie?, od kt?rego mo?e zap?on?? ?wiat.

Zebrane w dwu tomach — Ostatnie ?yczenie i Miecz przeznaczenia — trzyna?cie nowel z wied?minem Geraltem w roli g??wnej, z trubadurem Jaskrem, pi?kn? czarodziejk? Yennefer, kr?lewn? Ciri, z krasnoludami, ksi???tami, czarownikami i budz?cymi przera?enie potworami podbi?y czytelnik?w w Polsce i na ?wiecie. Konstruuj?c te przewrotne i wzruszaj?ce opowie?ci realizowa? Sapkowski zarazem plan rozleglejszy. Gromadzi? plejad? niezwyk?ych bohater?w, rysowa? map? zwa?nionych kr?lewstw, krzy?uj?cych si? nami?tno?ci i interes?w.

Prawdziwa walka o kszta?t i losy tego ?wiata zaczyna si? dopiero teraz!

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Jaskier z rzadka dawał się uprosić, albowiem zamiłowanie do włóczęgi stale walczyło w nim z upodobaniem do wygody, luksusu i stałego dochodu. Jak również, jasna rzecz, z sympatią do miasteczka Oxenfurt.

Obejrzał się. Dwaj osobnicy, którzy nie nabyli okaryn, fujarek ani gęśli, kroczyli za nim w pewnym oddaleniu, z uwagą obserwując czubki drzew i fasady budynków.

Pogwizdując niefrasobliwie, poeta zmienił kierunek marszu i skierował się ku pałacykowi mieszczącemu Katedrę Medycyny i Zielarstwa. Alejka wiodąca ku Katedrze roiła się od studentek w charakterystycznych jasnozielonych szatach. Jaskier rozglądał się uważnie, szukając znajomych twarzy.

— Shani!

Młodziutka medyczka o ciemnorudych, przystrzyżonych tuż poniżej uszu włosach podniosła głowę znad atlasu anatomii, wstała z ławeczki.

— Jaskier! — uśmiechnęła się, mrużąc wesołe piwne oczy. - Kopę lat cię nie widziałam! Chodź, przedstawię cię przyjaciółkom. Uwielbiają twoje wiersze…

— Później — mruknął bard. - Spójrz dyskretnie, Shani. Widzisz tych dwóch?

— Szpicle — medyczka zmarszczyła zadarty nosek, parsknęła, nie po raz pierwszy wprawiając Jaskra w podziw nad łatwością, z jaką żacy rozpoznawali wywiadowców, szpiegów i konfidentów. Awersja żywiona przez studentów do tajnych służb była przysłowiowa, choć niezbyt racjonalna. Teren uniwersytetu był eksterytorialny i święty, a studenci i wykładowcy nietykalni — służby, choć węszyły, nie ośmielały się dokuczać i naprzykrzać akademikom.

— Idą za mną od rynku — rzekł Jaskier, udając, że obejmuje medyczkę i zaleca się. - Zrobisz coś dla mnie, Shani?

— Zależy co — dziewczyna szarpnęła zgrabnym karkiem jak spłoszona sarna. - Jeśli znowu wpakowałeś się w coś głupiego…

— Nie, nie — uspokoił ją szybko. - Chcę tylko przekazać wiadomość, a sam nie mogę z tym gównem, które przykleiło mi się do obcasów…

— Zawołać chłopców? Wystarczy, że krzyknę, a zaraz będziesz miał szpicli z głowy.

— Daj spokój. Chcesz, by wybuchły zamieszki? Awantura o getto ławkowe dla nieludzi ledwie się skończyła, a tobie już pilno do nowej? Poza tym brzydzę się przemocą. Poradzę sobie ze szpiegami. Ty zaś, jeśli możesz…

Zbliżył usta do włosów dziewczyny, szeptał przez chwilę. Oczy Shani rozszerzyły się.

— Wiedźmin? Prawdziwy wiedźmin?

— Ciszej, na bogów. Zrobisz to, Shani?

— Jasne — medyczka uśmiechnęła się ochoczo. - Choćby z samej ciekawości zobaczenia z bliska słynnego…

— Ciszej, prosiłem. Tylko pamiętaj, nikomu ani słowa.

— Tajemnica lekarska — Shani uśmiechnęła się jeszcze śliczniej, a Jaskier znowu nabrał ochoty, by wreszcie ułożyć balladę o dziewczętach takich jak ona — niezbyt ładnych, a pięknych, takich, które śniły się po nocach, podczas gdy te klasycznie urodziwe zapominało się po pięciu minutach.

— Dziękuję, Shani.

— Drobiazg, Jaskier. Do rychłego. Bywaj.

Obcałowawszy sobie należycie policzki, bard i medyczka ruszyli szparko w przeciwnych kierunkach — ona w stronę Katedry, on w kierunku Parku Myślicieli.

Minął nowoczesny ponury budynek Katedry Techniki, noszący wśród żaków nazwę "Deus ex machina", skręcił na Most Guildensterna. Nie uszedł daleko. Za zakrętem alejki, przy klombie z brązowym popiersiem Nicodemusa de Boot, pierwszego rektora Akademii, czekali obaj osobnicy. Zwyczajem wszystkich szpicli świata unikali patrzenia w oczy i jak wszyscy szpicle świata mieli pospolite i wyblakłe gęby, którym usilnie starali się nadać mądry wyraz, dzięki czemu przypominali umysłowo chore małpy.

— Pozdrowienia od Dijkstry — powiedział jeden ze szpiegów. - Idziemy.

— Nawzajem — odrzekł bezczelnie bard. - Idźcie.

Szpiedzy popatrzyli po sobie, po czym, nie ruszając się z miejsca, wbili oczy w plugawe słowo, które ktoś nabazgrał węglem na cokole rektorskiego popiersia. Jaskier westchnął.

— Tak myślałem — powiedział, poprawiając lutnię na ramieniu. - Będę więc nieodwołalnie zmuszony udać się dokądś z szanownymi panami? Trudna rada. Chodźmy zatem. Wy przodem, ja z tyłu. W tym konkretnym przypadku niechaj wiek ustąpi urodzie honorowego miejsca w szyku.

Dijkstra, szef tajnych służb króla Vizimira Redańskiego, nie wyglądał na szpiega. Daleko odbiegał zwłaszcza od stereotypu, zgodnie z którym szpieg zawsze powinien być niski, chudy, szczurowaty, łyskający małymi przenikliwymi oczkami spod czarnego kaptura. Dijkstra, jak wiedział Jaskier, nigdy nie nosił kapturów i zdecydowanie przedkładał jasne kolory stroju. Mierzył blisko siedem stóp, a ważył prawdopodobnie niewiele mniej niż dwa centnary. Kiedy krzyżował przedramiona na piersi — a krzyżował z upodobaniem — wyglądało to tak, jak gdyby dwa kaszaloty uwaliły się na wielorybie. Jeżeli szło o rysy twarzy, kolor włosów i karnację, przypominał świeżo wyszorowanego wieprza. Jaskier znał bardzo mało osób, których aparycja byłaby równie myląca co aparycja Dijkstry. Bo ów wieprzowaty olbrzym, sprawiający wrażenie wiecznie sennego, rozlazłego matoła, dysponował niebywale żywym umysłem. I nielichym autorytetem. Popularne na dworze króla Vizimira powiedzonko głosiło, że jeśli Dijkstra twierdzi, że jest południe, a dookoła panują nieprzebite ciemności, należy zacząć niepokoić się o losy słońca.

Obecnie poeta miał jednak inne powody do niepokoju.

— Jaskier — rzekł sennie Dijkstra, krzyżując kaszaloty na wielorybie. - Ty pało zakuta. Ty głupku patentowany. Czy ty zawsze musisz popsuć wszystko, czego byś się tylko podjął? Czy choć jeden jedyny raz w życiu nie mógłbyś zrobić czegoś tak, jak należy? Wiadomym jest mi, że samodzielnie myśleć nie potrafisz. Wiadomym jest mi, że masz lat blisko czterdzieści, wyglądasz na blisko trzydzieści, wyobrażasz sobie, że masz nieco ponad dwadzieścia, a postępujesz tak, jakbyś miał niecałe dziesięć. Będąc świadomym powyższego, zwykle udzielam ci precyzyjnych wskazówek. Mówię ci, co masz zrobić, kiedy masz coś zrobić, i w jaki sposób. I regularnie odnoszę wrażenie, że mówiłem do ściany.

— Ja zaś — odpowiedział poeta, pozorując zuchwałość — regularnie mam wrażenie, że mówisz, by gimnastykować wargi i język. Przejdź zatem do konkretów, eliminując z wypowiedzi figury retoryczne i chybione krasomówstwo. O co ci tym razem chodzi?

Siedzieli przy dużym dębowym stole wśród zastawionych księgami i zawalonych rulonami pergaminu regałów, na najwyższym piętrze rektoratu, w dzierżawionych pomieszczeniach, które Dijkstra dowcipnie nazywał Katedrą Historii Najnowszej, a Jaskier Katedrą Szpiegostwa Porównawczego i Dywersji Stosowanej. Było ich, wliczając poetę, czworo — oprócz Dijkstry w rozmowie uczestniczyły jeszcze dwie osoby. Jedną z tych osób był, jak zwykle, Ori Reuven, sędziwy i wiecznie zakatarzony sekretarz szefa redańskich szpiegów. Druga osoba nie była osobą zwykłą.

— Dobrze wiesz, o co mi chodzi — odpowiedział zimno Dijkstra. - Ponieważ jednak udawanie idioty bawi cię najwyraźniej, nie będę ci zabawy psuł i wytłumaczę w przystępnych słowach. A może ty chciałabyś skorzystać z tego przywileju, Filippa?

Jaskier rzucił okiem na milczącą do tej pory, czwartą uczestniczącą w spotkaniu osobę. Filippa Eilhart musiała przybyć do Oxenfurtu niedawno, względnie zamierzała zaraz wyjechać, nie miała bowiem na sobie sukni i nie nosiła ani ulubionej biżuterii z czarnych agatów, ani ostrego makijażu. Nosiła krótką męską kurtkę, legginsy i wysokie buty — strój, który poeta nazywał «polowym».

Ciemne włosy czarodziejki, zwykle rozpuszczone i noszone w malowniczym nieładzie, były sczesane do tyłu i związane tasiemką na karku.

— Szkoda czasu — powiedziała, unosząc regularne brwi. - Jaskier ma rację. Możemy darować sobie krasomówstwo i efekciarską elokwencję prowadzącą donikąd, podczas gdy sprawa, którą mamy załatwić, jest prosta i banalna.

— Och, tak — uśmiechnął się Dijkstra. - Banalna. Niebezpieczny nilfgaardzki agent, który mógłby już banalnie siedzieć w moim najgłębszym lochu w Tretogorze, banalnie zwiał, banalnie ostrzeżony i spłoszony banalną głupotą panów Jaskra i Geralta. Widziałem ludzi, którzy wędrowali na szafot za mniejsze banały. Dlaczego nie powiadomiłeś mnie o waszej zasadzce. Jaskier? Czy nie poleciłem, byś informował mnie o wszystkich zamiarach Wiedźmina?

— Nic nie wiedziałem o planach Geralta — skłamał z przekonaniem Jaskier. - O tym, że wyprawił się do Temerii i Sodden, by szukać tego Rience'a, mówiłem ci przecież. Powiadomiłem cię również, że wrócił. Byłem pewien, że dał za wygraną. Rience dosłownie rozpłynął się w powietrzu, wiedźmin nie znalazł najmniejszego tropu, o tym, jeśli sobie przypominasz, mówiłem ci także…

- Łgałeś — stwierdził zimno szpieg. - Wiedźmin znalazł ślady Rience'a. W postaci trupów. Wtedy postanowił zmienić taktykę. Zamiast uganiać się za Rience'em, postanowił czekać, aż Rience znajdzie jego. Zaciągnął się na szkuty Kompanii Malatiusa i Grocka, jako eskorta. Zrobił to z rozmysłem. Wiedział, że Kompania szeroko to rozgłosi, a wówczas Rience dowie się i coś przedsięweźmie. I pan Rience przedsięwziął. Dziwny, nieuchwytny pan Rience. Bezczelny, pewny siebie pan Rience, któremu nawet nie chce się używać aliasów ani fałszywych imion. Pan Rience, który na milę śmierdzi dymem z nilfgaardzkiego komina. I czarodziejem renegatem. Prawda, Filippa?

Czarodziejka nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła. Milczała, patrząc na Jaskra badawczo i przenikliwie. Poeta spuścił wzrok, chrząknął niepewnie. Nie lubił takich spojrzeń.

Jaskier dzielił atrakcyjne kobiety, w tej liczbie i czarodziejki, na przemiłe, miłe, niemiłe i bardzo niemiłe. Przemiłe na propozycję pójścia do łóżka reagowały radosną zgodą, miłe wesołym śmiechem. Niemiłe reagowały w sposób trudny do przewidzenia. Do bardzo niemiłych trubadur zaliczał zaś te, wobec których sama myśl o złożeniu propozycji wywoływała dziwne zimno na plecach i drżenie kolan.

Filippa Eilhart, choć bardzo atrakcyjna, była zdecydowanie bardzo niemiła.

Oprócz tego Filippa Eilhart była ważną osobą w Radzie Czarodziejów i zaufaną nadworną magiczką króla Vizimira. Była bardzo zdolną magiczką. Wieść głosiła, że była jedną z niewielu, które posiadły sztukę polimorfii.

Wyglądała na trzydzieści lat. Prawdopodobnie miała nie mniej niż trzysta.

1 ... 33 34 35 36 37 38 39 40 41 ... 58 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название