Smierc Magow z Yara

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Smierc Magow z Yara, D?bski Eugeniusz-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Smierc Magow z Yara
Название: Smierc Magow z Yara
Автор: D?bski Eugeniusz
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 236
Читать онлайн

Smierc Magow z Yara читать книгу онлайн

Smierc Magow z Yara - читать бесплатно онлайн , автор D?bski Eugeniusz

Powiadaj?, ?e Eugeniusz D?bski nie lubi pisa? fantasy. Jest on wszak?e znany raczej z krymina??w i dreszczowc?w science-fiction. Mimo to pope?ni? kilka powie?ci z gatunku magii i miecza. Jedn? z nich, bodaj?e najwcze?niejsz?, bo wydan? po raz pierwszy w 1990 roku, jest w?a?nie ?mier? Mag?w z Yara. Mo?na by rzec, ?e autor zmierzy? si? z fabu??, za kt?r? sam nie przepada. I jaki jest wynik tego "starcia"?

Na tylnej cz??ci ok?adki ksi??ki napisane jest, ?e to ba??. I rzeczywi?cie, narracja jest typowa dla tego rodzaju opowie?ci. Wyst?puj? wi?c w niej liczne, jak najbardziej celowe uproszczenia, chocia?by takie, ?e praktycznie ani jedna kobieta nie pojawia si? w powie?ci, postaci charakteryzuj? si? stalow? psychik? i nadludzk? wr?cz wiar? we w?asne, mizerne w ko?cu si?y. Bohater niewiele te? musi si? natrudzi?, wype?niaj?c misj?, kt?rej si? podj??. Wi?kszo?? wyzwa? i niebezpiecze?stw pokonuj? za niego towarzysze, zwierz?ta, przedmioty czy nadludzkie si?y. Na swej drodze spotyka on niemal r?wnie wielu przyjaci??, co wrog?w. Zawsze umie znale?? rozwi?zanie sytuacji lub kogo?, kto b?dzie je zna?.

Sama fabu?a jest do?? typowa, mamy kr?lewicza o czystym i odwa?nym sercu, pradawne z?o, kt?re opanowa?o ca?? krain? oraz u?omek magicznego miecza, jedynego or??a zdolnego pokona? tytu?owych mag?w. Bohater, ksi??? Malcon, jest wybra?cem, wr?cz pionkiem w r?kach losu i wy?szych si?, kt?re chyba naznaczy?y go na d?ugo nim si? urodzi?. Dowiedziawszy si?, ?e oto w?a?nie zostanie kr?lem i jest ostatnim cz?owiekiem, kt?ry mo?e zniszczy? z?o w przekl?tej krainie Yara, wyrusza bez zastanowienia w strace?cz? misj?. Bierze ze sob? bojow? wilczyc?, wiernego rumaka i miecz Gaed. Mimo wielu niespodzianek i przeciwno?ci, od samego pocz?tku wiadomo, jaki b?dzie fina? tej przygody.

Wra?enia po przeczytaniu z pewno?ci? b?d? zale?e? od nastawienia, upodoba? i… wieku. Ni?ej podpisany uwa?a, ?e ?mier? Mag?w z Yara jest adresowana do m?odszych czytelnik?w, a tak?e do os?b lubi?cych ba?niowe klimaty. Ktokolwiek szuka mocnej, m?skiej akcji o nieoczekiwanych zwrotach, drobiazgowej narracji, wci?gaj?cych dialog?w czy przewrotnego zako?czenia, niech sobie t? pozycj? nie zawraca g?owy, bo si? zawiedzie i tylko mo?e, nies?usznie przecie?, nisko oceni? proz? D?bskiego. Dobrze jest wiedzie?, jaka to powie??, zanim si? j? zacznie czyta?, by si? p??niej nie zdziwi? jej form? i tre?ci?, kt?re troch? mog? budzi? skojarzenia z Gwiezdnym py?em Gaimana. Czy to por?wnanie zach?caj?ce, czy wr?cz przeciwnie, ka?dy musi ju? odpowiedzie? sobie sam.

Dodatkowym smaczkiem jest umieszczony na ko?cu Podarunek Nailishii, kr?tkie opowiadanie opisuj?ce, jak kr?l Cergolus otrzyma? niegdy? Gaeda i sk?d si? wzi?? p??boski byt, kt?ry pomaga Malconowi w walce z magami.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 57 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Hok wolno, jakby namyślał się, odpiął sztylet i podał go Denowi. Dwa razy otworzył usta, ale nic nie powiedział. Dopiero gdy Den odsunął się od podstawy Greez i zaczął uważnie przyglądać się skale, szukając szczelin i występów, które ułatwiłyby wspinaczkę, Hok splunął i powiedział cicho: – Dasz radę?

– Nie wiem – głos Dena nabrał głębszych, dudniących tonów gdy mówił z zadartą głową. – Bardzo bym chciał, ale nie myśl, że dokonuję jakiegoś bohaterskiego czynu – zerknął na Hoka i chyba po raz pierwszy od chwili, gdy się poznali, lekki uśmiech poruszył wargi chłopca.

– Albo dostanę się do stajni, albo spadnę, a jeśli nie wejdę, to tak czy inaczej nie przeżyję tu nocy. Nawet nie masz pojęcia co będzie się tutaj działo. A do nocy niewiele czasu zostało.

Odwrócił się i podszedł do skały. Hok również zbliżył się do niego. Stał chwilę z rękami zgiętymi w łokciach, aby łapać Dena, gdyby spadał, ale zaraz odszedł i zwrócił się do Pashuta i jego łudzi:

– Bierzcie swoje skóry i chodźcie tu. Po pięciu na jedną Pashut odwrócił się do swoich ludzi i wydał rozkaz, piętnastu najbliższych jeźdźców zeskoczyło z koni i szybko odczepiło od siodeł duże skóry. Podbiegli do Hoka, obok którego stał już Pashut.

– Rozciągnijcie skóry i stańcie pod nim – Hok wskazał głową wspinającego się wolno w górę Dena. – Jeśli odpadnie od skały, łapcie go w nie.

Pia podeszli pod skałę i ustawili się pod Denem.

– Myślisz, że to pomoże? – Pashut zadarł głowę i przyjrzał się szerokiemu otworowi prowadzącemu do stajni.

– Jeśli spadnie z samej góry… – Hok wzruszył ramionami.

Usiadł na ziemi i wziął w usta koniuszek cienkiego rzemyka zwisającego z kołnierza. Wbił zęby w skórę, wykrzywiając twarz. Patrzył chwilę na Dena, wolno, uparcie wpełzającego na skałę. Odwrócił na chwilę głowę i popatrzył na dwunastu Pia siedzących na koniach i również patrzących na Dena. Westchnął głęboko. Pashut minął go podchodząc do swoich ludzi. Wydał krótki rozkaz i trzech wojowników galopem rozjechało się w różne strony. Hok patrzył jak wjeżdżają na pierwsze wzgórza i zsiadają z koni. Pashut podszedł do niego u usiadł obok.

– Co będzie jak się nie wdrapie? – zapytał.

– Bardzo źle będzie – mruknął Hok. – Czeka nas noc…

– Może roześlę resztę, aby szukali jakiegoś schronienia?

– Nie zaszkodzi – Hok położył się na plecach, podkładając ręce pod głowę. – Nie chcę na niego patrzeć – zamknął oczy. – Powiesz mi jak wejdzie.

– Nie bądź dzieckiem – Pashut przywołał jednego z pozostałych jeźdźców i kazał rozjechać się parami w poszukiwaniu jakiejś groty, pieczary czy innego dogodniejszego do obrony miejsca. Oparł się na łokciach i odszukał wzrokiem Dena na skale. Wspinał się wolno, ale nie ustawał i przebył już prawie połowę drogi. Widocznie znajdował występy i szczeliny, których z dołu, z miejsca gdzie leżeli Hok i Pashut, nie było widać. Teraz jednak zawisł na jednej ręce drugą szukając jakiegoś oparcia. Palcami nóg coraz szybciej drapał skałę czepiając się najmniejszego załamania, ale ciągle nie znajdował. W końcu, kiedy Pia na dole nerwowo zadreptali przesuwając się i szukając najlepszego miejsca, aby złapać go w derkę i gdy ich ręce mocniej uchwyciły rogi skór, Den wyszarpnął zza pasa sztylet i wsadził go w jakąś szczelinę, którą w końcu wymacał. Zawisł teraz na drugiej ręce, przesunął się trochę w bok kołysząc nogami i chwycił palcami jakiś występ. Chwilę odpoczywał, potem podciągnął się i zostawiając sztylet w szczelinie wspiął się nieco wyżej. Był już w połowie drogi, gdy palce uczepione małej fałdy na skale wyłamały ten okruch, a druga ręka nie znalazła żadnego oparcia. Chwilę jeszcze Den przywierał do skały stojąc na czubkach prawej stopy, a potem, nie wydając żadnego odgłosu, odpadł od Greez i poszybował w dół. Jęk Pashuta poderwał Hoka i dlatego zdążył zobaczyć ostatnią chwilę lotu Dena. Wrzasnął krótko i zerwał się na nogi gdy ciało znikło przesłonięte plecami Pia, jedynych, którzy nie zamarli w chwili upadku, lecz przesuwali się celując skórą pod Dena. Gdy Hok dobiegł do nich Den siedział na ziemi z szerokim uśmiechem na twarzy. Hok przedarł się przez Pia i kucnął obok chłopca. Złapał go za ramię i potarmosił delikatnie.

– Nic ci się nie stało? – zapytał.

Den parsknął głośnym śmiechem, położył swoją dłoń na dłoni Hoka i powiedział:

– Jeśli masz komu zadać to pytanie, to już nie jest źle. Wysoko byłem?

– Wystarczyłoby – powiedział jeden z Pia władający morkiem.

– Dobrze – Den wstał i podskoczył kilka razy w miejscu. – Teraz już wiem jak to trzeba zrobić. Jak zacząłem spadać… – potarł brodę -… zrozumiałem, że można to zrobić prościej. Najbardziej rozzłościło mnie, że nie zdążę nawet powiedzieć, co wymyśliłem. Dajcie łuk i cienką linkę – rozejrzał się po otaczających go twarzach i gdy jeden z Pia podał mu łuk a inny przyniósł linkę, Den zrobił na jej końcu gruby węzeł, a potem przywiązał ją do strzały. Wszyscy odeszli dalej od podnóża i wtedy Den powiedział:

– Potrzebny jest dobry strzelec. Trzeba trafić w ten tam otwór – wskazał palcem bramę do stajni wysoko nad ziemią.

– Myślisz, że strzała cię utrzyma? – zmarszczył brwi Pashut…

– Nieee… Już wiem – szybko odezwał się Hok. – Tam na progu są wąskie zęby – pokiwał głową. – Węzeł zatrzyma się na nich. Tak?

– Aha. Strzelaj – Den podał łuk jednemu z Pia, który chwilę wcześniej podszedł do niego.

Cała grupa zamarła w bezruchu wstrzymując oddech. Pia wyrównał kłąb liny, odstąpił od niej i założył strzałę na cięciwę. Naciągnął łuk i chwilę celował. Pierwsza strzała uderzyła w skałę o wiele za nisko i złamała się. Dopiero za szóstym strzałem linka zniknęła w otworze stajni. Den pierwszy chwycił drugi koniec i pociągnął delikatnie, wybrał cały luz, a potem, gdy lina przestała zjeżdżać, skoczył i zawisł na niej całym ciężarem.

– Teraz pójdzie to szybko! – krzyknął, kołysząc się i odbijając od skały.

Ale dopiero gdy słońce połową tarczy wbiło się w ziemię, zniknął w stajni, ostatnie promyki światła oświetlały skałę i konie kilkakrotnie już płoszyły się i trzeba je było długo uspokajać, kiedy od szczytu Greez oderwała się borda i zaczęła wolno spływać w dół. Wtedy już nawet ludzie zaczęli czuć, że dzieje się wokół nich coś niedobrego, słyszeli dziwne mlaskania i pomruki, czuli smród i niespodziewane powiewy powietrza na twarzach, choć nie widzieli nic. Skupili się wszyscy pod skałą, otaczając półokręgiem rwące się do ucieczki konie. Nie widzieli, ale czuli fruwających dookoła napastników, konie zostawili w stajni i już w zupełnych ciemnościach dotarli do szczytu Greez. Wtedy jeden z Pia krzyknął krótko i z jękiem przewalił się przez barierę wokół bordy. Pozostali ciasno skupieni zeskoczyli na posadzkę strażnicy i prowadzeni przez Hoka i Dena już bez strat wsunęli się w korytarz. Gdy prowadzący Den zatrzymał się w ciemnym korytarzu, gdzie rozpalili kilka pochodni Pashut wsunął miecz do pochwy i zapytał:

– Czy tu też grożą nam jakieś niespodzianki?

– Nigdy dotąd nie było ataku na Greez – powiedział cicho Den. – Ale też zawsze dotychczas była ona pod władzą Mezara. Coś się stało z Malconem, więc i nas mogą oczekiwać wrogowie.

– Czekamy do rana? – zapytał Hok.

– Chyba lepiej teraz przeszukać zamek – mruknął Pashut. – Może jeszcze nie wiedzą, że tu jesteśmy… – wzruszył lekko ramionami.

Ani Den ani Hok nie odezwali się. Chwilę trwała cisza, potem Pashut głęboko odetchnął i odezwał się:

– Nie chciałem wam tego od razu mówić, ale chyba teraz trzeba… – sięgnął za połę kaftana, grzebał tam chwilę i wyjął jakieś zawiniątko. Przykucnął i położył pakunek na posadzce, rozwinął płat skóry i warstwę materiału. Na czerwonym suknie leżał cieniutki łańcuszek, ciemny, prawie czarny, ale dziwnie dobrze widoczny w panującym w korytarzu półmroku.

– Ma-Na… – szepnął Hok. – Ma-Na? – powtórzył pytająco.

– Tak – Pashut wstał z łańcuszkiem w dłoni. – Zabrałem na tę wyprawę nasz największy skarb, chroniący nas dotąd przed Magami. Jeśli walka z nimi zakończy się naszą klęską, zginie również całe plemię Pia – powiedział cicho, lecz słowa jego jakby mrocznym echem odbiły się od kamiennych ścian. – Ale musieliśmy spróbować.

1 ... 31 32 33 34 35 36 37 38 39 ... 57 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название