Arcymag. Cziic II
Arcymag. Cziic II читать книгу онлайн
Wraz z wie?ci?, ?e Fabryka S??w si?gn??a po wschodni? fantastyk?, wst?pi?a w moje serce nadzieja, ?e oto – po kompletnym wyja?owieniu niezbyt ?yznego polskiego poletka – przyjdzie czas na import co bardziej ?akomych k?sk?w zza granicy. Pierwsze importowane dzie?a nie by?y mo?e nazbyt udane, ale dopiero „Arcymag” rozwiewa w?tpliwo?ci. Porzu?cie wszelk? nadziej? – Fabryka si?gn??a po import nie po to, aby podnie?? jako?? produkt?w, ale po to, by produkowa? jeszcze wi?cej tego, czego i tak mamy a? nadto – prostej (prostackiej?) i nieskomplikowanej fantastyki rozrywkowej.
Rudazow debiutuje w fatalnym stylu. Opowiada histori? pot??nego sumeryjskiego maga, kt?ry trafia do wsp??czesno?ci, pod opiek? dzielnej pani policjant na urlopie. Naprzeciw siebie staj? – arcymag Kreol (bezradny wobec tajemnic naszego pe?nego wysokich technologii ?wiata) i nasz ?wiat (r?wnie bezradny wobec w?adaj?cego magi? maga). Od tego momentu zaczyna si? komedia pomy?ek i pomniejszych katastrof, pe?na niewyszukanego humoru. Kreol odkrywa dobrodziejstwa i szale?stwa wsp??czesnego ?wiata – tajemnic? ciep?ej wody p?yn?cej z kran?w, fenomen telewizora i skutki emancypacji. Trudno oprze? si? wra?eniu, ?e wszystko to ju? kiedy? by?o, a ca?a powie?? to zlepek kalkowanych obrazk?w i gag?w, kt?re od lat mieli telewizja i popkultura. Nie ma tu ani jednej postaci, w kt?rej by?by rys oryginalno?ci, ani jednej frazy, kt?ra zabrzmia?aby zgrabnie, i ani jednej sceny, kt?ra mog?aby czymkolwiek zaskoczy?.
Fabu?a „Acymaga” w zadziwiaj?cy spos?b koresponduje z nasz? rzeczywisto?ci?. Do ksi??ki, jak i g??wnego jej bohatera, pasuj? te same przymiotniki – niewydarzony, infantylny, g?upkowaty, nudny. Mno??c kiepskie dowcipy ponad miar?, autor zabija wszelk? logik? – gubi fakty, pl?cze w?tki, przek?amuje charaktery postaci. Kreol, kt?ry trz?s? pono? staro?ytnym Sumerem, raz zachowuje si? jak dobrotliwy, poczciwy staruszek, a innym razem jak kompletny imbecyl – ale nigdy jak posta?, kt?ra mia?aby za sob? przesz?o??, jak? dopisa? jej autor. Najpierw Rudazow pr?bowa? rozbawia? wizj? arcymaga pisz?cego ksi?g? zakl?? w pospolitym zeszycie, a potem nagle okazuje si?, ?e ksi?ga liczy sobie p??tora tysi?ca stron. Najpierw arcymag wyk?ada, ?e magia nie s?u?y b?ahostkom, a chwil? p??niej od?wie?a sobie oddech magiczn? formu??. St??enie naiwno?ci, b??d?w i niesp?jno?ci osi?ga swoje apogeum w drugim tomie, kt?ry w znacznej mierze zbudowano na retrospekcjach i eksplikacji magicznej strony ?wiata.
Nad „Arcymagiem”, jak mi si? zdaje, przysypia? i autor, skutkiem czego logika pruje si? tu i ?wdzie, i grafik, kt?ry zamiast stworzy? ok?adki obydwu tom?w posk?ada? je z tych samych rysunk?w, i nawet korektor, kt?rego nie zdziwi?y niefortunne sformu?owania oraz potkni?cia t?umacza. Nie spos?b oprze? si? wra?eniu, i? wszyscy mieli ?wiadomo??, ?e powie?? Rudazowa to nie arcydzie?o i ?adne starania tego nie zmieni?. Biada czytelnikom, kt?rzy natkn? si? na „Arcymaga”.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Teraz? – zdziwiła się Van. – Dlaczego tak nagle?
– Nudzę się.
Dziewczyna obraziła się. Wyszło na to, że jest dla sumeryjskiego maga jedynie środkiem do walki z nudą. Z drugiej strony… ona sama zaprosiła go z innego powodu?
– Dobrze już, ty wężu, skusiłeś mnie. – Vanessa zdobyła się na blady uśmiech. – Poczekaj, przebiorę się… A propos, w czym ty pójdziesz.
– W tym co mam na sobie. – Mag wzruszył ramionami. – A co za różnica?
Vanessa sceptycznie zlustrowała go od stóp do głów. Tydzień temu, gdy znudziło jej się to, że Kreol cały czas chodzi w tych samych rzeczach, kupiła mu dwa zapasowe komplety ubrań i kilka innych drobnych części garderoby, ale mag nawet tego nie zauważył. Spał nago, jak prawdopodobnie było przyjęte w jego rodzimym Babilonie, a rano zakładał to, co mu pierwsze wpadło w rękę. Do współczesnego ubrania przyzwyczaił się bardzo szybko i już nie uważał, że jest niewygodne, ale do tej pory nie zorientował się, że ludzie ubierają się rozmaicie w zależności od okoliczności.
Teraz był ubrany w sportową koszulkę z logo „Adidas” na piersi, spodnie od dresu z napisami NBA wzdłuż szwów i parę sportowych butów z rozwiązanymi sznurówkami. Skarpetek Kreol nie nosił. Nie pocił się, nie bał się więc, że poobciera nogi – pewne cechy, związane z długim przebywaniem w stanie śmierci, pozostały mu na zawsze. No i, oczywiście, nie rozstawał się z torbą z narzędziami. Vanessa podejrzewała, że nawet śpi przytulony do niej.
– A co ci się nie podoba w moim stroju? – zażądał odpowiedzi Kreol.
– Nie, jak dla mnie jest w porządku… – powiedziała Van trochę niepewnym tonem. – Ale do ludzi tak się nie wychodzi.
– Ona ma rację, panie – wtrącił Hubaksis, wynurzając się ze ściany domu. Vanessa już przyzwyczaiła się do tego, że malutki dżinn co chwila wyskakuje nie wiadomo skąd, jak diabeł z pudełka, przy czym zazwyczaj w zadziwiająco nieodpowiednich momentach, ale tym razem ucieszyła się z jego poparcia. – Nie spacerowałeś przecież po Babilonie w domowej szacie?
– To logiczne – przyznał Kreol. – No cóż, uczennico, niech będzie po twojemu… Przebiorę się. Ale musisz mi pomóc – nie wiem, w co należy się odziać.
– Ja pomogę, panie! – Hubaksis pospiesznie zaproponował swoje usługi. – Już się wszystkiego nauczyłem!
– Może lepiej ja to zrobię? – delikatnie zaproponował Mao, wyglądając zza drzwi. – Nie masz nic przeciwko temu, córeczko?
Vanessa w roztargnieniu pokiwała głową, dziwiąc się w duchu, jak bardzo w porę pojawił się tata. Z Hubaksisem sprawa była jasna, ale ojciec…? Czyżby podsłuchiwał?
Rzeczywiście, podsłuchiwał. Mao, nauczony przez życie, uważnie obserwował stosunki Kreola i Vanessy, i wszelkimi sposobami starał się sprzyjać ich rozwojowi. Gdyby tych dwoje rzeczywiście oznajmiło o zbliżającym się ślubie, szanowny Mao byłby obiema rękami za. W końcu jedyną wadą Kreola jako zięcia był jego wiek, ale czy to rzeczywiście jest takie ważne? Jeśli człowiek wygląda na trzydzieści lat z hakiem i nie zamierza się starzeć, co za różnica, ile ma naprawdę? Niestety, wyglądało na to, że biedny ojciec nie może za bardzo na to liczyć… Przynajmniej w ciągu najbliższego dwudziestolecia.
– Hubercie, bądź tak dobry, zamów nam stolik w Astorii! – krzyknęła w biegu Van.
– Tak jest, ma’am. – Skrzat ceremonialnie kiwnął głową, wybierając numer restauracji.
Kreol zszedł na dół po dziesięciu minutach. Wśród jego nowo nabytej odzieży znalazł się szary garnitur, jakby specjalnie uszyty na wielkie wyjścia. Do tego Mao udało się go przekonać, że grzebień jest bardzo przydatną rzeczą. Mag zdecydowanie nie zgodził się rozpuścić włosów, ale udało się je przynajmniej doprowadzić do porządku. Na krawat też się nie zgodził.
Vanessa dołączyła do niego po kilku minutach. Ubrana była w swoją najlepszą wieczorową suknię. Krytycznie obejrzała kawalera i niechętnie pokiwała głową.
– Może być – zgodziła się z oporami. – Szary pasuje ci do oczu. Ale to trzeba będzie zostawić w domu!
Vanessa miała na myśli torbę z narzędziami, wiszącą, jak zwykle, na ramieniu Kreola. Spróbowała nawet zabrać mu ten od dawna już denerwujący ją przedmiot, ale Kreol bronił go jak ukochanego syna i ryczał ze złością. Van zrozumiała, że z tym elementem stroju będzie musiała się pogodzić.
– Wszystko w porządku, ma’am, stolik będzie gotowy na wasze przybycie – oznajmił urisk.
– Wspaniale, jedziemy.
Samochód stał na podwórzu. Jako że dom Katzenjammera zbudowano w odległej przeszłości, samo się przez się rozumie, że garażu tam nie było. Kolejni właściciele przebywali tu zbyt krótko, by zbudować coś większego niż psia buda. Najdłużej mieszkał tu ostatni, który doprowadził elektryczność i telefon, ale on akurat z jakichś powodów nie miał samochodu. Vanessa musiała zaprząc Sługę do roboty i zbudować tymczasową wiatę, dopóki nie znajdzie czasu, by wznieść coś lepszego. A Kreol zmajstrował jakąś magiczną ochronę przed złodziejami.
Kreol mruczał niezadowolony, gramoląc się na przednie siedzenie toyoty, w międzyczasie wyrzucił za okno Hubaksisa, który zdążył już schować się pod fotelem. Vanessa usiadła za kierownicą.
– Powinieneś też nauczyć się prowadzić samochód – zauważyła wesoło, wyprowadzając samochód za bramę. – Chcesz, nauczę cię. Dwa, trzy tygodnie praktyki i…
– Mogę się tego nauczyć w dwie, trzy godziny, uczennico – uśmiechnął się Kreol. – Słyszałaś o Zaklęciu Poznania Mechanizmu?
– No popatrz… – obraziła się Van. – Czy jest coś, czego nie umiesz?
– Śpiewać. Grać na instrumentach muzycznych. Tańczyć. Fechtować. Walczyć bez broni. Strzelać z łuku i samostrzału. Pisać wiersze. Prawić wyszukane komplementy…
– Starczy, starczy! – zaśmiała się Vanessa. – Żartowałam.
– A ja mówiłem poważnie. – Kreol zacisnął wargi.
– Niech ci będzie… Powiedz lepiej, co będzie, jeśli potwór zjawi się, gdy nas nie będzie?
– Człowiek-Skorpion powiedział, że yir wróci dopiero rano. – Kreol próbował rozwiać jej obawy.
– A jeśli się pomylił?
– Człowiek-Skorpion się nie myli.
– A jeśli?
– Nawet jeśli coś takiego się zdarzy – mag popatrzył na swą uczennicę ze zniecierpliwieniem – chociaż jest to absolutnie niemożliwe, nie stanie się nic złego. Nie pamiętasz? Przyszedł już raz, gdy byliśmy w Lengu i nie zrobił nic złego twojemu ojcu. Potrzebny mu jestem ja, nikogo więcej nie ruszy… A sam Troy na razie o mnie nie wie.
– Hmmm… – Vanessa nadal miała pewne wątpliwości, ale przecież absolutną gwarancję może dać tylko Pan Bóg.
Samochód podjechał do drzwi restauracji, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi. Vanessa wypuściła Kreola, podała kluczyki parkingowemu i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę drzwi.
– Czegoś nie rozumiem… – zwrócił się do niej zdziwiony mag, patrząc, jak chłopak wsiada do toyoty. – Przecież to twój rydwan!
Vanessa westchnęła ciężko i jak mogła najlepiej wyjaśniła, na czym rzecz polega. Kreol ze zrozumieniem pokiwał głową, ale i tak patrzył podejrzliwie na oddalający się samochód.
– Vanessa Lee. – Van przedstawiła się kierownikowi sali, patrzącemu na nią chłodnym wzrokiem karasia. – Zamawialiśmy stolik.
Kierownik sali, malutki człowieczek z rzadkimi wąsikami, obrzucił ją i Kreola wzrokiem pełnym pogardy, niechętnie przekartkował swój notes i jeszcze bardziej niechętnie przyznał:
– Tak, zgadza się… Niestety, te miejsca są teraz zajęte. Musicie państwo poczekać jakieś dziesięć – dwadzieścia minut.
Vanessa była oburzona do głębi duszy, już miała ochotę zademonstrować swoją odznakę policyjną i zażądać, aby natychmiast posadzono ją na najlepszym miejscu, ale w ostatniej chwili przypomniała sobie, że przedmiot ten leży teraz na wystawie u jubilera albo jeszcze gdzie indziej. A nawet gdyby go miała przy sobie, żeton z czystego złota w najlepszym wypadku wywołałby zdumienie.
Trzeba było zastosować ogólnie dostępny sposób rozwiązywania problemów.
– Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby znalazł pan nam od razu wolny stolik – z uprzejmym uśmiechem poprosiła Van, ściskając jednocześnie rękę kierownika sali.