Kuzynki
Kuzynki читать книгу онлайн
Powie?? wyros?a z opowiadania nagrodzonego Zajdlem 2002.
Produkt literacki wolny od Jakuba W?drowycza.
"Kiedy? w budowaniu podobnego klimatu specjalizowa?a si? tzw. literatura m?odzie?owa – tak?e Nienacki w opowie?ciach o Panu Samochodziku, kt?rych kontynuacj? pisa? Andrzej Pilipiuk. Tak mog?a zaj?? osmoza.»Kuzynki«to lekka i b?aha, sympatyczna – nawet tysi?cletniej Pilipiuka nie da si? nie lubi?! – do ko?ci polska powie?? fantastyczna.
Tak rzadko znajduj? ksi??ki, zw?aszcza z rodzimej fantastyki, kt?re – cho? w godzin? ju? zapomniane, w trakcie lektury i przez t? godzin? po – pozwalaj? znowu poczu? dzieci?c? rado?? ?ycia, ?ycia jak wakacyjnej przygody, na kt?r? wybieramy si? z przyjaci??mi".
Jacek Dukaj, "Nowa Fantastyka"
"Dawno ju? nie czyta?am tak ciep?o i z wiar? w ludzi napisanej ksi??ki. Ksi??ki troch? bajkowej: bohaterom nigdy nie brakuje pieni?dzy (wszak kamie? filozoficzny opr?cz przed?u?ania ?ycia pozwala r?wnie? wyprodukowa? z?oto z o?owiu), rz?dowe zasoby danych stoj? otworem nawet przed by?? pracownic? (od czego hakerskie zdolno?ci?), ?li ludzie zostaj? ukarani, a ci dobrzy umiej? wobec siebie zachowywa? si? w spos?b lojalny i uczciwy".
Agnieszka Szady, "Esensja"
"Andrzej Pilipiuk w niezwykle frapuj?cej powie?ci odwo?uj?cej si? do mit?w s?owia?skich. Historyczne w?tki niepostrze?enie ??czy z wci?gaj?c? i ciekaw? fabu??. Doskona?a lekko?? pi?ra".
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Sędziwój uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Abchazja to biedny kraj, spustoszony wojną – mówi spokojnie po rosyjsku. Jego akcent jest trochę archaiczny. – Macie tam rodziny, którym musicie wysyłać pieniądze. Daję podwójnie…
Z teczki wyciąga plik stuzłotówek. Siada na krześle przy parapecie i spokojnie odlicza do dwustu pięćdziesięciu. Gdy kończy, w ręce zostają mu cztery banknoty. Spogląda na nie z frasunkiem, a potem uśmiecha się i dorzuca je na stosik.
Wygląda przez okno, cieszy się widokiem. Gdy się odwraca, jego nowe mieszkanie jest zupełnie puste. Robotnicy odeszli. Właściciel sapiąc wspina się po schodach.
– Opłacało się panu? – zagaduje. – Taka wymiana dachu, jak mi mówili, to ponad dwieście tysięcy stoi…
– Czasem można się utargować – Alchemik wrzuca resztki desek i łat do kominka.
Zaraz podłoży ogień.
– Pan się targował z tymi Czeczeńcami? – staruszek gwiżdże przez zęby. – To pan jesteś twardszy gość niż wyglądasz…
Nowy lokator w zadumie pochyla głowę. Dziadek wie już, że palnął właśnie głupotę. Ten człowiek od samego początku wyglądał na prawdziwego mężczyznę…
– Tu są pieniądze dla pana – Alchemik wyjmuje z teczki drugi plik banknotów. – Za strych. Proszę przeliczyć, powinno być równo trzydzieści tysięcy…
Podkłada do kominka. Z kieszeni wyjmuje stare, szesnastowieczne jeszcze krzesiwo. Po chwili gazeta zajmuje się płomieniem. Zamyka drzwiczki. Płomienie odbijają się na twarzy liczącego banknoty właściciela. W oczach migają mu iskierki. Alchemik patrzy na starego i dostrzega pewne podobieństwo. Pieniądze jako takie nie interesują ich. To tylko środek do osiągnięcia celu…
Jak uwarzyć dobre piwo? A co za filozofia? Po pierwsze potrzebny jest słód. Tak z worek lub pół. Zrobienie słodu w zasadzie nie stanowi problemu. Trzeba rozsypać ziarno na plandece, zrosić je wodą, ale uważać żeby nie przesadzić, bo zgnije. Po dwu dniach zboże wypuści białe, wyglądające trochę jak pajęczyna korzonki. Przez cały czas trzeba utrzymywać je lekko wilgotne. Po dalszych dwu dniach z ziarna zaczną wyrastać kiełki. Gdy osiągną długość około dwu centymetrów, należy zebrać i wysuszyć zboże. Do tego czasu zawarta w nim skrobia zamieni się w prostsze cukry. Teraz wszystko trzeba przepuścić przez śrutownik w celu rozdrobnienia…
Podstawową barierą, której Stanisława nie jest w stanie przejść, jest zdobycie śrutownika w środku miasta. Oczywiście problem ten można rozwiązać bardzo łatwo. Na Zachodzie warzenie piwa w domu jest dość popularne. Można tam znaleźć specjalistyczne sklepy. W Polsce zajmuje się tym jedynie garstka hobbystów, ale są nieźle zorganizowani. Wystarczy odszukać ich w Internecie i zamówić dwudziestokilowy worek ześrutowanego słodu pilzneńskiego. Jeśli ktoś z handlarzy mieszka w naszym mieście, możemy zabrać się do dzieła od razu, gdy tylko przywieziemy worek od sprzedawcy do domu. W ofercie mają też drożdże piwowarskie, ekstrakt słodowy, granulat chmielowy, butelki, kapsle, kapslownice, nawet etykietki. Urządzenie browaru we własnym mieszkaniu to wydatek rzędu kilkuset złotych. Zwróci się, bo domowe piwo, po odliczeniu kosztu składników, jest o połowę tańsze od najtańszego dostępnego na rynku. Poza tym, to warzone w domu charakteryzuje się nieporównywalnie lepszą jakością…
Oczywiście zrobienie naprawdę dobrego wymaga wprawy. Stanisława ją posiada. Zabrała się do roboty zaraz po lekcjach. Dopłaciła trochę i wszystko dostarczono jej pod same drzwi.
Wojskowy gar na grochówkę nakrywa wszystkie cztery palniki kuchenki. Czterdzieści litrów wody, worek słodu. Temperaturę ocenia na oko, na początek wystarczy około 35°C. Przystawiła sobie drabinkę i łyżką wazową miesza zawartość.
– Ten etap nazywa się zacieraniem – wyjaśnia kuzynce.
Ta marszczy nieco nos. Woń gotującego się słodu jest bardzo dziwna.
– Sąsiedzi podkablują, że pędzimy bimber – zauważa.
– Furda. To, co robimy, jest jeszcze legalne – kuzynka uśmiecha się z wdziękiem.
Minęło kolejne pół godziny. Podkręca palniki, znowu mozolne mieszanie i jeszcze jeden, trzeci skok temperatury. Na koniec doprowadza jęczmienną zupę prawie do wrzenia. Czerpakiem odławia wygotowane, wyługowane resztki ziarna. Zbiera się go prawie całe wiaderko. Ciecz w kotle jest żółta. W chwili gdy Stanisława wystawia wiadro na balkon, Katarzyna nalewa sobie pół szklanki płynu. W zapachu nie przypomina piwa, w smaku tym bardziej.
– Ej, nie łaska zaczekać aż dojrzeje? Skosztujemy za dwa tygodnie.
– Co to jest?
– Brzeczka…
Podkręca palniki, aby doprowadzić do wrzenia. Ekstrakt chmielowy w granulacie pachnie bardzo ostro, dosypuje go pół torebki i znowu miesza.
– Dobra, niech się godzinkę pogotuje – mruczy. – Odparuje się nadmiar wody
– Bardzo pracochłonne… – zauważa jej kuzynka. – A tak właściwie, to gdzie zrobimy obiad? – spogląda na zajętą kuchnię jakby z lekkim wyrzutem.
– Zjemy kanapki. Albo zamówimy sobie pizzę na telefon.
Warzenie piwa ma w sobie coś z alchemii… Gorąca brzeczka trafia do dwu wiader z pokrywami, wiadra na balkon. Niech się chłodzi. Z supermarketu przywiozły stulitrową, plastikową beczkę. Nie jest chyba przystosowana do trzymania w niej artykułów spożywczych, ale trudno. Innej nie mają… Teraz zawartość wiader trzeba wlać do zbiornika, dopełnić wodą oligoceńską z dwu kanistrów, dodać drożdże i wywalić cały kram na balkon. W pokrywie jest dziurka, zatkana rurką fermentacyjną. Będzie zdrowo buzować.
– Za dwa tygodnie możemy zawieźć do knajpy – stwierdza z zadowoleniem alchemiczka.
Namiot rozbity w brzozowym zagajniku, z dala od ludzkich oczu. Karimata, śpiwór, czego jeszcze chcieć od życia? Poprawy warunków bytowania… Księżniczka odwiedza supermarket budowlany, trudno, przepuści zapłatę za nocną pracę, ale przecież po to zarabia się pieniądze, żeby je wydawać… Zamówienie taksówki bagażowej to fraszka. Przed supermarketem stoi ich zawsze kilka. Przewiozła zakupy do przystanku przy pętli autobusu.
Upchnęła je w krzakach i stopniowo przeniosła do zagajnika. Większość sprawunków jest stosunkowo lekka. Konie obserwują ją, gdy drepta ścieżką objuczona dechami. Ostatnio się nie boją. Uśmiecha się do zwierząt. Już nie są jej do niczego potrzebne, zaspokoiła pragnienie. Ale kocha dotyk ciepłych chrap szukających w dłoniach kostek cukru. Lubi ciepły zapach stajni. Ścieżka rozwidla się. Dobrze wydeptany trakt biegnie w lewo, tędy chodzą zazwyczaj ludzie wyprowadzający pieski na spacer. Ledwo widoczna odnoga wiedzie w prawo. Do jej królestwa.
Nikt tu nie chodzi. Z trzech stron rowy melioracyjne i bagienka, z czwartej wysoki, betonowy mur. Za nim coś podpisanego na planie miasta jako „Telefonika”. Drzewa wysiały się chyba same, od strony łąki jej obozowisko będzie zupełnie niewidoczne… Spanie pod namiotem jest fajne, ale idzie jesień… Solidniejsze schronienie jest niezbędne. Dwadzieścia belek, ręczna wiertarka. Łączy drewno, tworząc szkielet dwuspadowego dachu. Chatka nie będzie duża, dwa na cztery metry. Ale po co jej większa?
Dziesięć paczek desek podłogowych. Uczciwa sosna, tylko że kiepskiego gatunku. Nie były przesadnie drogie. Na ziemię styropian, żeby nie ciągnęło od gruntu. Na to oczywiście podłoga z desek. Trzeba dbać o estetykę miejsca, w którym się mieszka. Reszta po nawierceniu zostaje przybita do dachu. Na to – dziesięć centymetrów styropianu i trzy warstwy folii budowlanej. Solidnym majchrem wycina płaty darni. Pokrywa nimi dach. Z odległości kilkunastu metrów jej domek będzie niewidoczny. Deski tworzą też ścianę frontową. Kupiła nawet drzwiczki. Pianką montażową uszczelnia wszystkie szpary, żeby nie wiało. Sześć godzin ciężkiej pracy i ma dach nad głową… Nie rozumie bezdomnych koczujących na dworcach. Przecież przyjemniej chyba na własnym?
Materac z pianki, na to gruby koc oraz śpiwór. I można mieszkać. Na dniach dokupi jeszcze piecyk typu koza…
W miejscu, gdzie rów wije się, koło zagajnika, rosną wysokie trzciny. Przy samym brzegu jest jednak niewielkie oczko wodne. Monika buduje sobie mały, drewniany pomost. Cyceron napisał kiedyś, że czystość jest oznaką intelektu. Warto czasem studiować klasyków. Budowa trwała strasznie długo, lekcje na jutro musi odrabiać przy blasku świec. Usiłuje sobie przypomnieć ceny sprzed tysiąca lat. Co było droższe: oliwa do lamp czy świece z wosku? Zazwyczaj używała kaganka… Tak wiele szczegółów zatarło się jej w pamięci… Uruchamia laptopa. Palce bolą trochę po całym dniu używania młotka i piły, ale trzeba popracować. Zleceń ma tyle, że musi odsyłać klientów…
Pomysł z piwem jest interesujący, pomysł z miniaturowymi kamerkami jeszcze lepszy. Jednak Katarzynie i to nie wystarcza. W CBŚ przywykła do tego, że śledztwa i poszukiwania prowadzi się wielotorowo. Kuzynka śpi jak zabita, a ona siedzi przy komputerze. Alchemik, jeśli instaluje się na dłuższy pobyt, pewnie będzie się starał zdobyć polskie obywatelstwo, ewentualnie zrobił to jakiś czas temu. Z pewnością unika opłacania składki na ZUS. Przy ostatnim spisie powszechnym okazało się, że liczba Polaków w wieku produkcyjnym, nie figurujących w wykazach Zakładu, wynosi ponad półtora miliona. To zrozumiałe. Ludzie nie lubią być rabowani…
Alchemik pewnie też nie. A zatem trzeba porównać bazę danych ZUS z bazą danych numerów PESEL. Wyselekcjonować grupę ludzi w wieku 35-50 lat, mężczyzn. Z Urzędu Imigracyjnego pobrać informacje o naturalizacji lub nadaniu polskiego obywatelstwa w ciągu ostatniego roku. Z tej liczby odsiać tych, którzy posiadają konta w polskich bankach. Alchemik zapewne, tak jak ona i Stasia, trzyma pieniądze z dala od lepkich palców miejscowych władz…
A może jeszcze prościej? Może wystarczy wyszukać informację o przelaniu na zagraniczne konto sumy około trzydziestu tysięcy złotych? Sprzedał sztabę swojego złota. Przecież nie będzie chował pieniędzy w pudełku pod łóżkiem. Choć z drugiej strony i tego nie można wykluczyć.
Niestety jej pomysł na kilka wad. Po pierwsze, nie da się stwierdzić, czy Sędziwój nie przebywa w Polsce korzystając z zagranicznego paszportu. Po drugie, nie jest wykluczone, że poszukał sobie jakiegoś zatrudnienia i jednak figuruje w rejestrach ZUS. Może używać fałszywego numeru ewidencyjnego… Każdy fachowiec od legalizacji obcych agentów podpowie tu ze czterdzieści innych sztuczek. Trzeba zatem znaleźć klucz i zidentyfikować alchemika jeszcze inaczej.