Ostatnie zyczenie
Ostatnie zyczenie читать книгу онлайн
Wznowienie opowiada? z pierwszego zbioru Andrzeja Sapkowskiego (Wied?min wydawnictwa Reporter) z pomini?ciem opowiadania Droga, z kt?rej si? nie wraca. Dodano natomiast dwa nowe i po??czono je wszystkie quasi-opowiadaniem G?os rozs?dku, dzi?ki czemu zbi?r jest w?a?ciwie wst?pem do "Cyklu wied?mi?skiego".
?wiat na ostrzu miecza.
Osza?amiaj?ca akcja, mistrzowskie dialogi, sytuacje nie do zapomnienia.
Sapkowski nie umie nudzi?!
Wied?min nie jest r?baj?? pokroju Conana. To mistrz miecza i fachowiec czarostwa strzeg?cy moralnej i biologicznej r?wnowagi w cudownym ?wiecie fantasy. Z woli Sapkowskiego w ?w ?wiat pe?en potwor?w i bujnych charakter?w, skomplikowanych intryg i eksploduj?cych nami?tno?ci wnosi Geralt nasze problemy, mitologie i nowoczesny punkt widzenia. Staje si? wi?c widzem i bohaterem, oskar?onym i s?dzi?, kochankiem i b?aznem, ofiar? i katem. Przewrotna literacka robota.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
— Wyście widzieli?
— Nie — Haxo splunął. - I widzieć nie chcę.
— Pleciecie, kasztelanie — skrzywił się wiedźmin. - To się kupy nie trzyma. Idziemy na zaręczynową biesiadę. I co ja mam tam robić? Czuwać, żeby spod stołu nie wyskoczył garbus i nie zastękał? Bez broni? Wystrojony jak błazen? Eee, panie Haxo.
— A myślcie sobie, co chcecie — naburmuszył się kasztelan. - Kazali niczego wam nie mówić. Prosiliście, to powiedziałem. A wy, że plotę. Wielceście uprzejmi.
— Wybaczcie, nie chciałem was urazić, kasztelanie. Dziwiłem się tylko…
— Przestańcie się tedy dziwić — Haxo odwrócił głowę, nadal naburmuszony. - Nie jesteście od dziwienia. I dobrze wam radzę, panie wiedźmin, jeśli królowa rozkaże wam rozdziać się do goła, pomalować sobie rzyć niebieską farbką i powiesić się w sieni głową w dół jako kandelabr, to zróbcie to bez zdziwienia i wahania. Inaczej mogą was spotkać nieliche przykrości. Pojęliście?
— Pojąłem. Idziemy, panie Haxo. Cokolwiek ma być, zgłodniałem po tej kąpieli.
II
Nie licząc zdawkowego, ceremonialnego pozdrowienia, gdy powitała go jako "pana na Czterorogu", królowa Ca-lanthe nie zamieniła z wiedźminem ani słowa. Uczta nie rozpoczynała się, wciąż schodzili się biesiadnicy, gromko zapowiadani przez herolda.
Stół był ogromny, prostokątny, mógł pomieścić z górą czterdziestu chłopa. W jego szczycie zajmowała miejsce Calanthe, siedząc na tronie z wysokim oparciem. Po jej prawej ręce zasiadał Geralt, po lewej siwowłosy bard z lutnią, zwany Drogodarem. Dwa szczytowe krzesła po lewicy królowej pozostawały wolne.
Na prawo od Geralta, wzdłuż dłuższego boku stołu, zasiadali kasztelan Haxo i wojewoda o trudnym do zapamiętania nazwisku. Za nimi siedzieli goście z księstwa Attre — ponury i milczący rycerz Rainfarn i pozostający pod jego opieką pucołowaty dwunastolatek, książę Wind-halm, jeden z pretendentów do ręki królewny. Dalej — kolorowi i różnobarwni rycerze z Cintry i okoliczni wasale.
— Baron Eylembert z Tigg! — ogłosił herold. - Kudkudak! — mruknęła Calanthe, szturchając Drogodara. - Wesoło będzie.
Chudy i wąsaty, dostatnio odziany rycerz skłonił się nisko, ale jego żywe, wesołe oczy i błądzący po ustach uśmieszek zaprzeczały czołobitności.
— Witajcie nam, panie Kudkudaku — rzekła ceremonialnie królowa. Najwyraźniej przydomek barona zrośnięty był z nim trwałej niż rodowe nazwisko. - Rada wam jestem za przybycie.
— I jam rad z zaproszenia — oznajmił Kudkudak i westchnął. - Cóż, rzucę okiem na królewnę, jeśli pozwolisz, królowo. Trudno żyć samotnie, pani.
— Ejże, panie Kudkudaku — Calanthe uśmiechnęła się lekko, nawijając lok włosów na palec. - Wszakżeście żonaty, jak nam dobrze wiadomo.
— Eee — żachnął się baron. - Sama wiesz, pani, jaka ta moja żona słabiutka i delikatna, a teraz w naszych okolicach ospa panuje. Stawiam mój pas i miecz przeciwko starym łapciom, że za rok będzie nawet po żałobie.
— Biednyś, Kudkudaku, ale i szczęściarz z ciebie zarazem — Calanthe uśmiechnęła się jeszcze milej. - Twoja żona rzeczywiście jest słabiutka. Słyszałam, że jak czasu zeszłych żniw zdybała cię w stogu z dziewką, to goniła cię z widłami niecałą milę, i nie dogoniła. Musisz ją lepiej karmić i hołubić, a i baczyć, by jej w nocy plecy nie ziębły. A za rok, zobaczysz, jak się poprawi.
Kudkudak posmętniał, ale niezbyt przekonywająco.
— Aluzję zrozumiałem. Ale na uczcie zostać mogę?
— Rada będę, baronie.
— Poselstwo ze Skellige! — krzyknął herold, już solidnie zachrypnięty.
Wyspiarze wkroczyli dziarskim, dudniącym krokiem, we czterech, w lśniących, skórzanych kubrakach obszytych foczym futrem, przepasani szarfami z kraciastej weł-. ny. Prowadził ich żylasty wojownik o ciemnej twarzy i orlim nosie, mający u boku barczystego młodziana z rudą czupryną. Wszyscy skłonili się przed królową.
— Wielki to zaszczyt — rzekła Calanthe, lekko zarumieniona — witać ponownie na moim zamku świetnego rycerza, jakim jest Eist Tuirseach ze Skellige. Gdyby nie dobrze znany fakt, że żywisz pogardę dla ożenku, ucieszyłabym się nadzieją, że może przybywasz ubiegać się o moją Pavettę. Czyżby samotność jednak dokuczyła ci, panie?
— Nie raz, piękna Calanthe — odrzekł smagłolicy wyspiarz, unosząc na królową błyszczące oczy. - Zbyt niebezpieczne jednak wiodę życie, by myśleć o trwałym związku. Gdyby nie to… Pavetta jest młodziutką jeszcze pan-, na, nierozkwitłym pączkiem, ale…
— Ale co, rycerzu?
— Niedaleko pada jabłko od jabłoni — uśmiechnął się Eist Tuirseach, błyskając bielą zębów. - Wystarczy spojrzeć na ciebie, królowo, by wiedzieć, jaką pięknością stanie się królewna, gdy osiągnie wiek, jaki powinna mieć kobieta, by uszczęśliwić wojownika. Tymczasem jednak o jej rękę winni ubiegać się młodzieńcy. Tacy jak siostrzeniec naszego króla Brana, ten oto Crach an Craite, który przybył tu w tym właśnie celu.
Grach, kłoniąc rudą głową, ukląkł przed królową na jedno kolano.
— Kogóż jeszcze przywiodłeś, Eist? Krępy, krzepki mężczyzna z miotłowatą brodą i dryblas z kobzą na plecach przyklękli obok Cracha an Craite.
— Oto waleczny druid Myszowór, który, jak ja, jest przyjacielem i doradcą króla Brana. A to Draig Bon-Dhu, nasz sławny skald. Trzydziestu żeglarzy ze Skellige czeka zaś na podwórcu, płonąc nadzieją, że piękna Calanthe z Cintry ukaże się im choć w oknie.
— Siadajcie, szlachetni goście. Ty, panie Tuirseach, tutaj. Eist zajął wolne miejsce przy węższym końcu stołu, oddzielony od królowej tylko pustym krzesłem i miejscem Drogodara. Pozostali wyspiarze siedli razem po lewej, pomiędzy marszałkiem Vissegerdem a trójką synów władyki. Streptu, na których wołano Pomrów, Paszkot i Dzirżygórka.
— To mniej więcej wszyscy — królowa przechyliła się w stronę marszałka. - Zaczynamy, Vissegerd.
Marszałek klasnął w dłonie. Pachołkowie, niosąc półmiski i dzbany, długim sznurem ruszyli ku stołowi, witani radosnym pomrukiem biesiadników.
Calanthe prawie nie jadła, niechętnie trącała podawane kąski srebrnym widelcem. Drogodar, przełknąwszy coś w pośpiechu, brzdąkał dalej na lutni. Pozostali goście czynili natomiast prawdziwe spustoszenie wśród pieczonych prosiąt, ptactwa, ryb i małży, w czym przodował rudy Grach an Craite. Rainfarn z Attre srogo strofował młodego księcia Windhalma, raz nawet dał mu po łapach za próbę sięgnięcia po dzban z jabłecznikiem. Kudkudak, przerywając na moment ogryzanie kości, uradował sąsiadów naśladowaniem gwizdu błotnego żółwia. Robiło się
coraz weselej. Wznoszono pierwsze toasty, coraz bardziej nieskładne.
Calanthe poprawiła wąską złotą obręcz na popielatych, ufryzowanych w loki włosach, obróciła się lekko w stronę
Geralta zajętego kruszeniem skorupy wielkiego czerwonego raka ociężnika.
— No, wiedźminie — powiedziała. - Dookoła jest już dostatecznie głośno, abyśmy mogli zamienić dyskretnie kilka słów. Zacznijmy od grzeczności. Cieszę się z poznania ciebie.
— To odwzajemniona radość, królowo.
— Po grzecznościach, konkrety. Mam dla ciebie pracę do wykonania.
— Domyślam się. Rzadko kto zaprasza mnie na biesiady z czystej sympatii.
— Cóż, pewnie nie jesteś interesującym partnerem przy stole. Czy jest jeszcze coś, czego się domyślasz?
— Jest.
— Cóż to takiego?
— Powiem ci, gdy dowiem się, jakie zadanie masz dla mnie, królowo.
— Geralt — powiedziała Calanthe, trącając palcami naszyjnik ze szmaragdów, z których najmniejszy był wielkości majowego chrabąszcza — jak myślisz, jakie zadanie można mieć dla wiedźmina? Co? Wykopanie studni? Załatanie dziury w dachu? Utkanie gobelinu przedstawiającego wszystkie pozycje, jakie król Vridank i piękna Cerro wypróbowali podczas nocy poślubnej? Sam chyba wiesz najlepiej, na czym polega twoja profesja.
— Tak, wiem. A teraz mogę powiedzieć, czego się domyślam, królowo.
— Ciekawam.
— Domyślam się, że jak wielu innych, mylisz mój zawód z całkiem inną profesją.