Agent Do?u
Agent Do?u читать книгу онлайн
Na pytanie, ile jest 6 x 6, mo?na czasem us?ysze?: 66.
Wys?annicy Piek?a s? w?r?d nas, koniec ?wiata ju? blisko!
Agent Do?u ujawnia teczk? TW 0001.
Meff Fason by? normalnym, lubi?cym si? zabawi? facetem. Pracownikiem dobrze notowanego na gie?dzie konsorcjum, specjalist? od opakowa? do opakowa?. Do dnia, kiedy si? dowiedzia?, ze jest ostatnim przedstawicielem diabelskiego rodu i ?e jego matka, Abigail, by?a w prostej linii potomkini? jednej ze spalonych w Salem czarownic. Chc?c wype?ni? historyczn? misj?, odszukuje innych ‘u?pionych’ agent?w Do?u: Drakul?, barona Frankensteina, ostatniego ?yj?cego wilko?aka, powi?zan? z ruchami kontrkulturowymi topielic? i pokracznego gnoma o imieniu Mister Priap. I razem z nimi przygotowuje ludzko?ci Rozwi?zanie Ostateczne.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Ponieważ intronizacja Amarilla zbiegła się z kolejną falą liberalizmu, broszura nauczyciela ukazała się bez większych trudności. Nie potraktowano jej zresztą poważnie. Tak w kraju, jak na emigracji nabijano się z teorii, w której do jednego wora wsypano postęp i inkwizycję, Boga Deszczu i Jezusa Chrystusa, a stan Kapłanów Twórczego Synkretyzmu ogłoszono klasą wiodącą.
A przecież zawsze znajdzie się dość licealistów i studentów, fantastów i zapaleńców, którzy nawet z chaotycznej magmy potrafią wybrać coś dla siebie, zwłaszcza gdy stawką ma być ZMIANA. A w dzielnicach biedoty hasła: “Precz z Montezumami!" też zyskiwały pewne zrozumienie, tym bardziej że mało kto wiedział dokładnie, kim są Montezumowie. A ponieważ niekonsekwentna władza nie wywoływała już ani bojaźni, ani sympatii, poczęły się tworzyć gminy kortezjańskie wśród tkaczy i rybaków, wyrobników i pracowników plantacyjnych, z samozwańczymi kapłanami i mroczną obrzędowością.
Którejś czerwcowej nocy grupa zapalonych spiskowców na czele z Juanem Bandollero próbowała zawładnąć nawet okrętem flagowym “San Sebastian", stojącym vis – a – vis pałacu prezydenckiego. Ale kilkunastu żołnierzy piechoty morskiej uporało się z garstką spiskowców, a Bandollero salwował się ucieczką wpław w stronę latarni morskiej. (Dziś szlak corocznego maratonu pływackiego im. Arcykapłana). Wydano nakaz aresztowania nauczyciela. On jednak, korzystając z rozwiniętej korupcji, przekupił porucznika straży portowej i ten osobiście wywiózł go za granicę.
Zapewne nikt nigdy by o nim nie usłyszał, gdyby nie postępowanie prezydenta Amarillo. Biedaczek naczytał się tyle Cicerona i braci Grakchów, że dzieło reform postanowił potraktować poważnie. Zezwolił na powstawanie niezależnych organizacji, przebąkiwał o nacjonalizacji niektórych gałęzi przemysłu, o obdzieleniu peonów ziemią… Co gorsza, Etania, dotąd przychylna twardszym rządom, patrzyła na poczynania prezydenta z zadziwiającą tolerancją.
W pewien lutowy wieczór w willi Mariny Conzales spotkało się kilku latyfundystów, przemysłowców i emerytowanych dowódców. Rej wodziła sama wdowa. Nie trzeba było referować sytuacji, wszyscy wiedzieli, że jest niewesoła. Co gorsza, “Pierdoła" – Amarillo po ostatnich nominacjach miał poparcie większości korpusu oficerskiego i policji. Ba, zalegalizowane organizacje opozycyjne z ruchem im. Mantineza na czele popierały go i gotowe były samoograniczać się w żądaniach, aby nie prowokować reakcji. Co robić? Ryzykować przewrót samymi tylko siłami marynarki? A jeśli się nie uda?
– Jest jeden sposób – powiedziała donna Marina – trzeba skompromitować tego sklerotyka.
– Ale jak? – ozwał się “król orzeszków ziemnych" – przecież to dupa, nie prezydent. Nie pije, nie kradnie, nawet własnej żony nie używa…
– Trzeba zmusić go do działań niepopularnych, żeby odciął się od reform, skompromitował w oczach Etanii, a wtedy wystarczy mały pstryczek i sam padnie…
– Łatwo mówić – żachnął się admirał Ouesada – czy wiecie, że on w ogóle zamyśla o zniesieniu kary śmierci?
– Trzeba go więc zmusić – uśmiechnęła się donna Marina i wyciągnęła z szuflady zdjęcie formatu legitymacyjnego – wiecie, kto to jest?
– Chyba ten psychopata, “Nowy Cortez" – zaśmiał się arcyksiążę boksytów. – Nikt go nie traktuje poważnie, klepie obecnie biedę gdzieś w Europie.
– A gdyby tak mały zastrzyk pieniędzy? Parę statków i jakieś lądowanko na Nizinie Aligatorów, małe ruchawki w miastach… – szepnęła wdowa po el Presidente.
– Pani jest naszą Joanną d'Arc – powiedział admirał całując rękę tłustej Kreolki.
Jedenaście miesięcy później oddziałek liczący stu dwudziestu trzech ludzi i tyleż koni, pod wodzą Nowego Corteza, wylądował na Cyplu Żółwia. Po krótkim marszu dołączyła doń gmina cortezjańska z bagien.
W garnizonie Tortugas odbywały się akurat imieniny komendanta. Placówka została zajęta bez wystrzału. W całym kraju objawiły się zaplanowane niepokoje. Niestety, Amarillo znów sprawił zawód. Zamiast ruszyć pełną siłą na buntowników, wdał się w idiotyczne rokowania. Samemu Bandollerowi zaproponowano do wyboru fotel senatora lub Ministerstwo Oświaty.
Przerażeni spiskowcy donny Mariny postanowili nie czekać. Piechota morska zeszła na świętujące rozejm miasto. i nastąpiła słynna “Noc Maczety". Mówią, że Amarillo, widząc bezmiar okrucieństw, nie wytrzymał nerwowo i wyskoczył z tarasu swej rezydencji. Wersji tej przeczyłoby siedemnaście kuł wydobytych później z ciała prezydenta.
Wieści o wydarzeniach w stolicy przeniosły się na prowincję. Nagłe załamanie nadziei na zmianę podziałało jak zapalnik. Kraj stanął w ogniu. Bandollero, ponoć przerażony i zaszokowany własnymi sukcesami, ruszył na południe, a kraj otwierał się przed nim jak kurtyzana na widok kochanka. Jego armia rosła.
Umiejętności pragmatyczne nakazywały mu nie tworzyć jednego pospolitego ruszenia, obok armii masowej ciułał, najchętniej z ludzi “z hakami", z eks – policjantów, kryminalistów i banitów, żandarmerię Świętej Wiary.
W dwa tygodnie stanął pod Cuidad Mortes (tydzień potem zmieniono nazwę stolicy na Punta Libertad). Oddziały morskie kapitulowały jeden po drugim, a publiczne egzekucje wyzwalały w społeczeństwie uczucia zasłużonej satysfakcji.
Wahających się szybko przekonywali kapłani lub żandarmi. Donna Marina i jej klika umknęli razem z etanijskimi doradcami. Zresztą parę potężnych monopoli prawie nazajutrz wpadło na pomysł, że interesy można robić nawet z Arcykapłanami. Ukuto wówczas slogan: “Lepsza prężna teokracja niż zmurszała demokracja". Kiedy po dwóch dniach walk skapitulował ostatni punkt oporu – lotnisko – zamknął się cały etap historii. Od tego dnia żadna nie kontrolowana informacja nie opuściła już szczęśliwej i błogosławionej przez Opatrzność – jak zapewniały informatory – Pobożnej Republiki Cortezji, prowadzonej przez nieustraszonego nauczyciela wuefu, Ojca Narodu,
Wujka Ojczyzny i Teścia… (dajmy spokój z pokrewieństwami!).
Dzień po dniu czas mierzyły dzwony na wieżach świątyń, w których Duch Święty miał postać Ouecalcoatla, dzień po dniu pracowicie krzątały się wsie i miasta zorganizowane w Święte Gminy Wspólnej Posługi.
Hasło: “Praca – modlitwa – ofiara" – wyznaczało sens egzystencji, szczegółami zajmowały się inne służby.
Albowiem Nowy Cortez realizował Zmianę przez Syntezę.
“Pożerając Serca Montezumów, wzięliśmy ich w siebie".
“Przyszłość to Przeszłość Dziś".
“Jedna myśl, jedna wiara, jeden Cortez".
“Tęp skorpiony jak heretyków".
“Z wiarą i dyscypliną – Cortezjańczycy nie zginą!"
Do takiego to pięknego zakątka miał udać się Agent Piekielny, Matteo Diavolo vel Meff Fawson, w poszukiwaniu ostatniego wilkołaka.