-->

Miasta Pod Skala

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Miasta Pod Skala, Huberath Marek S.-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Miasta Pod Skala
Название: Miasta Pod Skala
Автор: Huberath Marek S.
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 280
Читать онлайн

Miasta Pod Skala читать книгу онлайн

Miasta Pod Skala - читать бесплатно онлайн , автор Huberath Marek S.

Nareszcie Czytelnicy doczekali si? kolejnego dzie?a spod pi?ra r?wnie ?wietnego, co niecz?sto pisz?cego autora. Jedno spojrzenie na Miasta pod Ska?? wyja?nia, dlaczego trzeba by?o czeka? kilka dobrych lat: tomiszcze to prawdziwa ceg?a, liczy sobie niemal?e 800 stron, a przecie? Marek Huberath nie ?yje samym pisaniem, ma jeszcze prac?, ?ycie prywatne.

Temu, kto zna ju? tego pisarza z jego wcze?niejszych dokona?, nie trzeba ?adnych zach?t ani reklam, poniewa? poziom wyznaczony przez dotychczasowe opowiadania i powie?ci Huberatha jest naprawd? wysoki. Jego styl jest niepowtarzalny, a przekazywane tre?ci co najmniej intryguj?ce.

A jakie? s? Miasta pod Ska??? Naprawd? ci??ko powiedzie? w kilku s?owach co? konkretnego o tej ksi??ce. Akcja rozgrywa si? w a? trzech ?wiatach. Zaczyna si? od tego, ?e bohater, Humphrey Adams, przenosi si? dziwnym korytarzem z "naszej" rzeczywisto?ci w realia rodem z Ferdydurke. Jest to pierwsze z tytu?owych miast. Adams, historyk sztuki, twardo st?paj?cy po ziemi, nie wierzy w prawdziwo?? tego, co spotyka go w owym tajemniczym przej?ciu, gdzie o?ywaj? pos?gi. Uwa?a to za sen, zreszt? wszystko na to wskazuje. W samym mie?cie atmosfera jest r?wnie oniryczna, a zdarzenia i zachowania wprost niedorzeczne, st?d te? Humphrey nie dopuszcza do siebie my?li, ?e to mo?e dzia? si? naprawd?. Za nic jednak nie mo?e si? obudzi?…

W ko?cu Adams odkrywa pewien klucz i wydostaje si? z miasta absurdu, jak?e przypominaj?cego rzeczywisto?? komunistyczn?. Przechodzi kolejny etap mi?dzywymiarowego korytarza i trafia do ?wiata, kt?ry mo?na w uproszczeniu nazwa? hard fantasy.

Wi?cej tre?ci zdradzi? ju? nie mo?na, by nie zepsu? przyjemno?ci czytania. Ksi??ka jest bowiem niesamowita. Przede wszystkim wszelkie opisy s? niezwykle szczeg??owe, co momentami mo?e nu?y?, jednak wspaniale przybli?a realia ?wiat?w, w kt?rych przyjdzie sobie radzi? Adamsowi. Nie mo?na te? nie zauwa?y? przynajmniej kilku z niezliczonych motyw?w, kt?re przywo?uje Huberath: Adam i Ewa wpuszczaj?cy do ?wiata grzech oraz wychodz?cy z raju, taniec ?mierci czy przera?aj?ce, boschowskie piek?o. To tylko niekt?re, co bardziej oczywiste spo?r?d nich.

W spos?b nieco typowy dla siebie Huberath umieszcza bohatera w naprawd? ci??kich sytuacjach, z kt?rych ten powoli acz konsekwentnie wydostaje si?, buduj?c w chorym ?wiecie w?asny k?cik z odrobin? normalno?ci i stabilizacji. Po czym, wskutek okrucie?stwa losu, traci to wszystko w mgnieniu oka i l?duje na powr?t gdzie? w okolicy dna. Te usilne starania postaci, ci?g?a walka z przeciwno?ciami oraz zbieranie i uk?adanie w ca?o?? strz?pk?w informacji przypominaj? nawet nieco te ciekawsze z gier crpg.

Adams wydaje si? by? nowoczesnym bohaterem. Racjonalny, pragmatyczny, ?wiadom tego, ?e ?aden z niego heros i posiada sporo ogranicze?, niemniej potrafi skutecznie wykorzysta? swoj? wiedz? i umiej?tno?ci. Sypia w?a?ciwie z ka?d? kobiet?, kt?ra wyrazi tak? ch??, mimo tego czuje si? zupe?nie w porz?dku, bo przecie? to wszystko "tylko mu si? ?ni".

Wypada powtorzy?, ?e Miasta pod Ska?? s? ksi??k? trudn? do sklasyfikowania, zaszufladkowania. Jest tak z?o?ona i niejednorodna, ?e nie mo?na jej zaliczy? do gatunku innego ni? "huberathowy". Z pewno?ci? zadowoli mi?o?nik?w prozy tego autora, jak r?wnie? og?lnie poj?tej fantastyki. Mo?na nawet ca?kiem ?mia?o stwierdzi?, ?e powinna trafi? te? do umys??w i w gusta czytelnik?w tak zwanego mainstreamu. Pomyli?by si? jednak ten, kto pomy?la?by, ?e to ksi??ka komercyjna, bo nie jest to pozycja ?atwa. A czy przyjemna? To ju? trzeba samemu oceni?. Pewne jest, ?e Huberath stworzy? dzie?o wielkie, stoj?ce o poziom wy?ej od standardu. Tu nie tylko czytelnik wyznacza poprzeczk? ksi??ce, ale i ona stawia pewne wymagania odbiorcy. Kto je spe?ni, nie zawiedzie si?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

– Sobie uzasadniała to na różne sposoby, na przykład, że czyni to dla dobra swoich dzieci, jednak tylko zaspokajała swoje pragnienie posiadania i władzy. Pragnienie, które nie jest do zaspokojenia. W sumie poważnie zaszkodziła wszystkim ze swego otoczenia. Wszczynane przez nią awantury już wystarczały, by w długim czasie okaleczyć psychikę bliskiego człowieka.

– Wiele jest takich spiczastych klatek?

– Tysiące milionów Rogów, choć nie wszystkie wyglądają jak butelki z zielonego szkła. Miejsca dla tych, których życie upłynęło na robieniu niegodziwości małego formatu.

– Chodźmy już stąd. – Nie chciał dłużej patrzeć na osobę tkwiącą na wieki w piekle swej psychiki.

Czekało ich nie kończące się podejście krętymi schodami, jednak szedł szybko, byle dalej od tamtego poziomu. Medstrażniczka jeszcze wielokrotnie otwierała ogień do atakujących drobnych harpii. Po tym, co zobaczył, stwory wydały mu się swojskie i dziwnie bezradne.

Tamarell zarumieniła się z wysiłku. Gdy zamykała już drzwi na klucz, jej twarz pokrywały białe wzory. Delikatny rysunek białych nitek, jak puch czy pióra, upodabniał jej twarz do oblicza drapieżnego ptaka. Rysunek był ledwie widoczny, bo rumieniec słaby, a karnacja skóry bardzo jasna.

Adams odważył się spytać o ten wzór.

– Niektóre mówią, że to część munduru. Mój wzór jest chyba bardzo ładny. Lubię tę ozdobę. Sama go wybrałam – skwitowała jego pytanie.

– Jak to się stało, że kiedyś musiałem tam schodzić Mostem, długą drogą trwającą całymi dniami, a dzisiaj tylko po tych schodach i już…? – spytał, gdy wrócili do urzędu i usiedli za biurkami.

– Nie zbliżyliśmy się tam ani na ułamek odległości pokonanej kiedyś przez ciebie. Rogi są nieskończenie wyżej od Paszczy, do której zajrzałeś przez Płomieniste Wrota. Nie obawiaj się.

– Już nigdy więcej mnie tam nie sprowadzaj.

Choć myślał, że wyprawa zajęła kilkanaście godzin, okazało się, że uwinęli się w niecałe dwie godziny i do końca dniówki jeszcze sporo zostało. Zdążył wiele razy kichnąć od kurzu pokrywającego papierzyska i wypić sporo szklanek gorzkiej herbaty. Nie zdziwiło go to dziwne zachowanie czasu.

Podczas pracy spytał medstrażniczka o imię Bjezduszna, którym ta melduje się na posterunkach.

– Tak się nazywam. Tamarell wzięłam po takiej jednej więźniarce. Leczyłam jej obrażenia poprzesłuchaniowe. Bezskutecznie. Z takich ran się nie wychodzi. Oni nie przeżywają zakażenia.

– Ładne imię.

– Zostawiła mi je po sobie z wdzięczności.

– Była podobna do ciebie?

– Tak. – Bjezduszna pokiwała głową. – Ale ładniejsza. One są ładniejsze od nas.

193.

Behetomotoh sprawiał wrażenie, jakby wyprawy w towarzystwie Adamsa, kończone w tym samym barze i zwykle przy tym samym stoliku, były dla niego jedynymi chwilami wytchnienia od ciężkiej pracy. Coraz częściej po kilku kuflach piwa mówił rzeczy niebywałe. Ujawniał tajemnice prawdopodobnie nie przeznaczone do ujawniania. Widząc zdumione spojrzenia Adamsa, wykonywał nieznaczny, lekceważący ruch dłonią w kierunku ucha, mający znaczyć: „Tu i tak nas nie słyszą…”.

– U nas jest jak w drużynie. Ci sami, znani od eonów. Co najwyżej ten lub ów ubędzie z grupy. Nie zauważyłeś, jak odpowiedzialną rzecz robimy?

Adams oczywiście zaprzeczył skinieniem głowy.

– Nasz zakątek zakreśla dolną granicę skali. Czasami odnoszę wrażenie, że jesteśmy Jego pracownikami. Jeśli jeden z was zostanie wyniesiony do góry, powiedzmy: do Niego, to ktoś inny musi trafić do mnie czy do Grubego, znaczy, upaść, jak czasami twierdzicie.

– Dokładnie jeden za jednego?

– A jak może być inaczej…? W przeciwnym razie całość stworzenia straciłaby symetrię. A porządek to, jak sam twierdzisz, Jego cecha, hę…? – Uombocco rzucił mu łobuzerskie spojrzenie. – Jeden na jednego, inaczej świat nabrałby moich cech, a nie Tamtego. Widzisz teraz, jak odpowiedzialną robotę my tu wykonujemy. Za co niby miałbym przepraszać…?

– Nie ma skończonej winy wymagającej nieskończonej kary. To jest nadzieja też dla ciebie.

– A co to jest wina? – Behetomotoh spojrzał krzywo. – Czy jest winą to, co robię? Ja robię, co chcę. Uważasz, że kiedyś i tego mi zabroni…?

Obaj umilkli na chwilę. Popijali piwo.

– I nagle rusza ta fabryka bytów. – Behetomotoh zlizał pianę z wargi. – To szokujące na początku. Dał wam prawo do wzywania następnych dusz, nawet na to wam pozwolił.

– Czujesz zazdrość?

– Z początku na pewno tak, na pewno też zazdrość. Ale i przygnębienie. Wiesz, ten ciągle rosnący legion ulepków. Mnożąca się bez umiaru armia nieporadnych, słabych stworków. A nas nie przybywa. Im tych słabych więcej, tym trudniej sobie z nimi poradzić, wymykają się nam spod kontroli. Staramy się, jak można, ograniczać ich przybywanie, ale nie zawsze udaje się to w zadowalającym stopniu.

Adams odstawił kufel pełen mętnego, cienkiego piwa z warstwą drożdży osadzoną na dnie. Nie przerywał monologu nadobywatela.

– Wiesz, Adams, czasami myślę, że On uruchomił tę całą fabrykę dusz po to, żebym ja miał ubaw.

Adamsa zaskoczyły te słowa.

– Przecież i tak prawie wszyscy trafiają do mnie. Trafiają, bo chcą trafić. Nikt ich nie przymusza. A ja mam z nimi niezły ubaw.

– Widziałem trochę tego…

– Co tam widziałeś!? To jeszcze betka. Nawet kobieta w butelce z zielonego szkła nie cierpi szczególnie mocno; ona po prostu nie dostąpi szczęścia, którego nigdy nie pragnęła – umilkł na chwilę. – Wiesz, On jakby nagradzał mój bunt.

– Nagradzał bunt?

– No, a jak to inaczej nazwiesz? Trafia do mnie przytłaczająca większość Jego dzieci. – Rzucił mu zimne spojrzenie.

– Przecież oni sami wybierają.

– No, dobra, ale jakby nie było, wy również wymknęliście się Tamtemu z rąk. Mamy ze sobą sporo wspólnego, Adams. Rzadziej podkreślaj tę swoją dziecięcość.

Innym razem, w tym samym barze, z tą tylko różnicą, że wypili znacznie więcej, oznajmił:

– Każdy ma swoje piekło. Nie ma dwóch identycznych życiorysów, nie może być dwóch identycznych kar.

– A Niebo?

– Cóż, Niebo…? Tu sytuacja różni się jeszcze bardziej od twoich oczekiwań, Adams. Jest jeszcze gorzej.

– Gorzej w Niebie? – Adams niemal wybuchnął śmiechem. Miał już mocno w czubie.

– Jesteś historykiem cywilizacji, nie…?

Nie było sensu przytakiwać oczywistości.

– Nie zwróciłeś aby uwagi, jak ubogie są wyobrażenia Nieba?

– Te tłumy śmiertelnie znudzonych postaci na obrazach?

– Śpiewają. Modlą się.

– Właśnie. Ale to samo można robić i w Haddammie. Adams nie mógł sobie przypomnieć najważniejszej różnicy.

– Ale co złego z tym Niebem?

– Każdy dostaje takie Niebo, jakie potrafi sobie wymyślić. Dlatego na ogół marne.

Adams musiał patrzeć z niedowierzaniem, bo Człekoust powiedział z werwą:

– Szczycisz się swoją zdolnością tworzenia. – Pociągnął łyk piwa. Zdmuchnął piankę. – Tak, to prawda. Ja jej nie mam.

Adams chciał koniecznie zaprzeczyć, przerwać, ale tamten nie czekał na jego nieszczere zapewnienia. Twarz miał spoconą, oczy przekrwione. Wolno smakował złotawy płyn. Piwo Adamsa było cienkie i kwaśne.

– Ceną za to jest Niebo. Właśnie Niebo, nie Piekło, którym straszycie się nawzajem.

Adams starł pot z twarzy. Wieczór był chłodny, w kafejce pod gołym niebem marzł coraz bardziej.

– Jakie Niebo potrafił sobie wymarzyć, takie dostanie. Całe życie marzył o misce strawy…? Jasne! To przez całą wieczność będzie miał tylko solidną michę żarcia przed sobą.

Adams zatrząsł się z zimna i z niechęci na myśl o takiej nieśmiertelności.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название