Smierc Magow z Yara
Smierc Magow z Yara читать книгу онлайн
Powiadaj?, ?e Eugeniusz D?bski nie lubi pisa? fantasy. Jest on wszak?e znany raczej z krymina??w i dreszczowc?w science-fiction. Mimo to pope?ni? kilka powie?ci z gatunku magii i miecza. Jedn? z nich, bodaj?e najwcze?niejsz?, bo wydan? po raz pierwszy w 1990 roku, jest w?a?nie ?mier? Mag?w z Yara. Mo?na by rzec, ?e autor zmierzy? si? z fabu??, za kt?r? sam nie przepada. I jaki jest wynik tego "starcia"?
Na tylnej cz??ci ok?adki ksi??ki napisane jest, ?e to ba??. I rzeczywi?cie, narracja jest typowa dla tego rodzaju opowie?ci. Wyst?puj? wi?c w niej liczne, jak najbardziej celowe uproszczenia, chocia?by takie, ?e praktycznie ani jedna kobieta nie pojawia si? w powie?ci, postaci charakteryzuj? si? stalow? psychik? i nadludzk? wr?cz wiar? we w?asne, mizerne w ko?cu si?y. Bohater niewiele te? musi si? natrudzi?, wype?niaj?c misj?, kt?rej si? podj??. Wi?kszo?? wyzwa? i niebezpiecze?stw pokonuj? za niego towarzysze, zwierz?ta, przedmioty czy nadludzkie si?y. Na swej drodze spotyka on niemal r?wnie wielu przyjaci??, co wrog?w. Zawsze umie znale?? rozwi?zanie sytuacji lub kogo?, kto b?dzie je zna?.
Sama fabu?a jest do?? typowa, mamy kr?lewicza o czystym i odwa?nym sercu, pradawne z?o, kt?re opanowa?o ca?? krain? oraz u?omek magicznego miecza, jedynego or??a zdolnego pokona? tytu?owych mag?w. Bohater, ksi??? Malcon, jest wybra?cem, wr?cz pionkiem w r?kach losu i wy?szych si?, kt?re chyba naznaczy?y go na d?ugo nim si? urodzi?. Dowiedziawszy si?, ?e oto w?a?nie zostanie kr?lem i jest ostatnim cz?owiekiem, kt?ry mo?e zniszczy? z?o w przekl?tej krainie Yara, wyrusza bez zastanowienia w strace?cz? misj?. Bierze ze sob? bojow? wilczyc?, wiernego rumaka i miecz Gaed. Mimo wielu niespodzianek i przeciwno?ci, od samego pocz?tku wiadomo, jaki b?dzie fina? tej przygody.
Wra?enia po przeczytaniu z pewno?ci? b?d? zale?e? od nastawienia, upodoba? i… wieku. Ni?ej podpisany uwa?a, ?e ?mier? Mag?w z Yara jest adresowana do m?odszych czytelnik?w, a tak?e do os?b lubi?cych ba?niowe klimaty. Ktokolwiek szuka mocnej, m?skiej akcji o nieoczekiwanych zwrotach, drobiazgowej narracji, wci?gaj?cych dialog?w czy przewrotnego zako?czenia, niech sobie t? pozycj? nie zawraca g?owy, bo si? zawiedzie i tylko mo?e, nies?usznie przecie?, nisko oceni? proz? D?bskiego. Dobrze jest wiedzie?, jaka to powie??, zanim si? j? zacznie czyta?, by si? p??niej nie zdziwi? jej form? i tre?ci?, kt?re troch? mog? budzi? skojarzenia z Gwiezdnym py?em Gaimana. Czy to por?wnanie zach?caj?ce, czy wr?cz przeciwnie, ka?dy musi ju? odpowiedzie? sobie sam.
Dodatkowym smaczkiem jest umieszczony na ko?cu Podarunek Nailishii, kr?tkie opowiadanie opisuj?ce, jak kr?l Cergolus otrzyma? niegdy? Gaeda i sk?d si? wzi?? p??boski byt, kt?ry pomaga Malconowi w walce z magami.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Tędy na pewno nie przejedziemy – pokazał palcem na gąszcz po lewej stronie. – Gdybyś wpadł galopem w te drzewa po kilku krokach spadłbyś na ziemię pocięty na plasterki. Musimy szukać jakie…
Gdzieś daleko w niebie rozległ się przeciągły jęk. Brzmiał trochę jak głos mewy, ale rozlegał się dużo dłużej niż krzyk ptaków z wybrzeża Retty. Był dużo głośniejszy, był ohydny, i nieprzyjemny jak dotknięcie węża. Malcon spojrzał na Hoka, ale tym razem Hok milczał patrząc w niebo. Po tym pierwszym usłyszanym jęku zapadła cisza, nie widzieli żadnego ptaka na jasnym niebie. Malcon poczuł nagle duszność, wciągnął powietrze i wtedy usłyszał głos Jogasa. Zaniepokojony Hok otworzył usta chcąc podzielić się z Malconem swymi obawami, ale Dorn siedział półprzytomny na siodle, oczy miał przymknięte i chwiał się niebezpiecznie na boki. Enda uderzył piętami w bok Lita i kilkoma skokami pokonał odległość dzielącą go od Dorna, ale gdy unosił nogę, by zeskoczyć z siodła, Malcon nagle otworzył oczy, potrząsnął głową i krzyknął:
– Chowajmy się! Musimy się schować, szybko! Tam są jakieś skały! – Hombet skoczył w przód i pognał jak błyskawica w kierunku żółtego jęzora skał.
Hok gnał za Malconem, małe kępki ziemi i trawy uderzały go w twarz. Dopadli skał, Malcon zeskoczył pierwszy i pobiegł między nie, prowadząc Hombeta za sobą. Hok podążał za nim. W ciasnym przejściu nagle Malcon odwrócił się i zawołał:
– Jakieś wejście! Jaskinia, musimy tam wejść – wyjął miecz z pochwy i pierwszy wsunął się w półmrok.
Za nim wszedł w cień Hombet, a potem Hok i Lit. Jaskinia była spora, zmieściły się w niej dwa konie i obaj jeźdźcy. Malcon i Hok podeszli do wyjścia, posępny krzyk rozległ się znowu.
– Co to? Nie słyszałem o ptakach Yara – powiedział cicho Hok.
– To nie ptak – szepnął Malcon. – Lippys posiadł sztukę usypiania ludzi i wysyłania ich dusz, aby strzegły go przed wrogami. Człowiek może wytrzymać najwyżej dwa takie usypiania ale Lippys nie dba o to. Jego słudzy w każdej chwili przyprowadzą mu następną ofiarę. Patrz! – szepnął głośniej i pokazał Hokowi ręką na niebo.
Nisko nad lasem przemknął jakiś jasny cień, biała plama, która nie wiadomo dlaczego wydawała się ciemna i ponura. Gdy wpatrywali się w nią usłyszeli jeszcze jeden jęk. Nieforemna plama znikła za wierzchołkami drzew. Hok odwrócił się do Malcona.
– Skąd wiedziałeś?
Malcon odwrócił się i podszedł do Hombeta. Poklepał zwierzę po szyi.
– Mój pierwszy nauczyciel, Jogas… On powiedział mi o Yara, dzięki niemu postanowiłem tu wejść i walczyć z Magami, ale Jogas nie chciał mi powiedzieć wszystkiego. Uśpił mnie jakimś zielem i dopiero wtedy zaczął mówić. Co jakiś czas odzywa się w mojej głowie jego głos i pomaga. Tak było w Alei Szeptu, gdzie ciebie znalazłem i tak było teraz. Tylko że nie możemy na to za bardzo liczyć, widocznie Jogas też nie wiedział wszystkiego – Malcon westchnął i nagle rozejrzał się po jaskini. – Hej? Gdzie jest Ziga?
Hok rozejrzał się również, choć przypomniał sobie, że Ziga weszła w las jeszcze przed pojedynkiem z Litem.
– Nie wyszła z lasu, tam na polanie – pokazał palcem miejsce skąd przyjechali.
– Aha, to też pamiętam – skinął głową Malcon. – Miejmy nadzieję, że ten szpieg Zacamela jej nie zobaczył.
– I że nie zmylą jej ślady kopyt Lita – dodał Hok. Obaj spojrzeli na siebie. Malcon złapał za koniec jasnego wąsa i mocno pociągnął w dół, Hok, również niezadowolony, trzepnął ręką w udo.
– Wrócę tam po nią – powiedział i podszedł do Lita.
– Nie!
– Dlaczego? – Hok puścił wodze i podszedł do Malcona.
– Jeśli nawet Lippys dowie się, że w Yara jest jakiś wilk, jeśli nawet jest to jedyny wilk w całej krainie, to to jest w końcu tylko zwierzę, ale jeśli jego szpieg zobaczy któregoś z nas… – król położył rękę na ramieniu Hoka. – Poza tym nie wierzę, żeby Ziga nie znalazła mojego śladu. Poczekamy tu na nią trochę. Ta jaskinia może nam się kiedyś przydać – rozejrzał się po pieczarze.
Była dość wysoka, mogli w niej dosiąść koni i jeszcze zostałoby trochę miejsca nad głową. Od razu za wejściem rozszerzała się znacznie tworząc komnatę prawie okrągłą, prawie na wprost wejścia czarno rysowała się jakaś szczelina. Malcon poszedł w tamtym kierunku i po chwili Hok usłyszał jego gwizd i wołanie.
– Chodź tu! To chyba jakiś korytarz – Malcon zniknął za załomem, którego cień jeszcze przed chwilą udawał szparę.
Hok zrobił dwa kroki w kierunku Malcona, gdy tamten wyszedł z korytarza do jaskini.
– Nic tam nie widać, trzeba mieć pochodnie – powiedział zniechęcony. – Nie wiem, czy warto tracić czas na łażenie pod ziemią. Z drugiej strony… – urwał widząc, że Hok patrzy w górę i wygląda jakby wcale go nie słuchał.
– Nietoperze – powiedział Hok. – Na pewno przed chwilą ich nie było. Nie było ani jednego, a teraz wiszą cztery. Widzisz? – pokazał palcem, choć Malcon doskonale widział skórzaste worki zaczepione o strop jaskini.
– Mam nadzieję, że to nie są szpiedzy Magów – powiedział wolno.
Myślę, że nie możemy tracić czasu na zastanawianie – Hok przysunął się do Hombeta i, nie spuszczając z oczu nietoperzy, odwiązał łuk. Rzucił go Malconowi. Schylił się, podniósł dwa spore kamienie z posadki i podszedł do wejścia. – Stań tam, przy korytarzu i strzelaj. Gdyby chciały uciekać, będę je tu zatrzymywał, a ty nie pozwól im wrócić do korytarza.
– Czy naprawdę sądzisz, że to szpiedzy Magów? Nie możemy mordować wszystkiego, co rusza się w Yara – Malcon stał z łukiem w dłoni, ale lewa ręka wyciągnęła z kołczanu strzałę i założyła ją na cięciwę.
Hok wzruszył ramionami. Podrzucał lekko kamień, starając się wyważyć go, uchwycić jak najwygodniej. I wtedy cztery worki oderwały się od stropu i z cichym świstem przeleciały nad głową Malcona. Król szybko odwrócił się z napiętym łukiem, jednak nie było już do czego strzelać, Hok zamachnął się, ale nietoperze leciały tak, że przez cały czas w tle stał Malcon. Kamień upadł na podłogę, a strzała wróciła do kołczana. Nie powiedzieli ani słowa. Wszystko było jasne.
Hok pierwszy doskoczył do wejścia i wychylił się, patrząc w niebo. Malcon stał obok Hombeta. Przywiązywał łuk i kołczan, zerkając w stronę Hoka, ale przede wszystkim patrzył w koniec jaskini, gdzie przed chwilą znalazł wejście do tego samego korytarza, w którym zniknęły nietoperze.
– Chyba możemy wyjść – Hok rzucił to przez ramię i syknął: – Lit! Koń zastrzygł uszami i ruszył w kierunku pana. Malcon odczekał chwilę, by Hombet nie zbliżył się zbytnio do wierzchowca Hoka i również poszedł w kierunku wyjścia.
– Nie! Leci znowu – usłyszał nagle i w tej samej chwili Lit cofnął się.
Nagle w jaskini zrobiło się ciasno, konie wycofywały się, Malcon usiłował przejść między nimi bliżej wyjścia, tylko Hok stał nieruchomo przyklejony do ściany z wysuniętą ostrożnie głową. Gdy Malcon dotarł w końcu do niego pokazał palcem coś, co wyglądało jak skaza na niebie, malutki obłoczek tuż nad lasem, z którego niedawno wyszli.
– Co robimy? – zapytał nie odwracając głowy. – Czy to coś może nas zaatakować?
– Nie wiem, Jogas nic mi o tym nie mówił. Chyba nie.
– No to co robimy? – powtórzył Hok. – Tu na pewno zaraz coś się będzie działo, a tam na pewno zobaczy nas ten szpieg.
– Poczekajmy chwilę aż odleci. Jeśli do tego czasu nic się nie stanie… – Malcon odwrócił się i popatrzył w głąb jaskini -… Patrz! – szarpnął za ramię Hoka, który nie odrywał oczu od oddalającego się zwiadowcy Magów. – Tam! Ziga… – uśmiechnął się.
Teraz i Hok zobaczył wilczycę, biegnącą szybko w ich stronę. Nie węszyła, co mogłoby uświadomić komuś, że idzie po tropie, widocznie ślad był wyraźny. Malcon wysunął się nieco z wyjścia i cmoknął dwa razy. Ziga od razu skręciła porzucając trop i skierowała prosto w ich stronę. Po chwili była w jaskini. Malcon klepnął ją kilka razy po grzbiecie i zwrócił się do Hoka:
– Widzisz coś? Wychodzimy?
W tej samej chwili Ziga warknęła cicho, a gdy Malcon spojrzał na nią, zrobiła trzy kroki i stanęła przy nim wyraźnie odgradzając go od korytarza w końcu jaskini. Malcon i Hok sięgnęli do mieczy i stanęli po obu stronach wejścia. Chwilę nic się nie działo, a potem zalegające w tunelu ciemności zmiękły, a na ścianach pojawił się nikły blask. Gdy Malcon odwrócił się do Hoka i otworzył usta, by zaproponować ucieczkę, usłyszeli hałas od strony wejścia do jaskini i zanim zdążyli chociażby obejrzeć się, coś grzmotnęło o skałę i plama dziennego światła dotychczas wpuszczana do pieczary zniknęła, jakby ktoś narzucił na słońce olbrzymią skórę. Po wejściu nie został nawet ślad. Potężne kamienne drzwi odcięły ich od światła. Ale w jaskini nie było ciemno, coraz wyraźniejszy blask oświetlał przeciwległy jej koniec i na granicy słyszalności docierał do nich odgłos kroków.