-->

Zb?jecki Go?ciniec

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Zb?jecki Go?ciniec, Brzezi?ska Anna-- . Жанр: Фэнтези. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Zb?jecki Go?ciniec
Название: Zb?jecki Go?ciniec
Автор: Brzezi?ska Anna
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 273
Читать онлайн

Zb?jecki Go?ciniec читать книгу онлайн

Zb?jecki Go?ciniec - читать бесплатно онлайн , автор Brzezi?ska Anna

Wi??ni?w trzymano pod ni?sz? ?wi?tyni?, w ?elaznych klatkach wpuszczonych w kana?y ?ciekowe. Stra?nicy ich nie torturowali, co to, to nie. Po prostu pozwalali im tkwi? ca?ymi dniami w kanale, rozmy?la? i przygl?da? si? wielkim jaszczurom, od kt?rych roi?o si? w ?ciekowisku. Zb?jc? otoczy?y trzy poka?ne, wyg?odzone sztuki. I tak siedzieli po przeciwnych stronach ?elaznej kraty, trzy bestie i Twardok?sek, dzie? za dniem gapi?c si? na siebie bezsilnie. Gdy wi?c pojawi? si? pierwszy stra?nik, zb?jca ochoczo wy?piewa? swoj? histori?… – by po latach zapisa? j? mog?a Anna Brzezi?ska, specjalistka od staropolskich obyczaj?w i magii na kr?lewskich dworach.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 61 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Jakże to? – obracała w palcach brzeg spódniczki. – Wojna tam pono wielka była…

– W Żalnikach ninie pokój – przerwał kapłan. – Zeszłej jesieni Wężymord, żalnicki pan, Zwajcom okręty spalił. Czas już był najwyższy sprawiedliwość im uczynić. Zdarzą bogowie, wnet do reszty Wężymord ową zarazę wypleni.

– Czemu?

– Bo nie wierzą w bogów i rękę bluźnierczą na samego Zird Zekruna podnoszą – wyjaśnił inny kapłan. – Skurwysynowie!

Twardokęsek pochylił się, kryjąc krzywy uśmiech. W gruncie rzeczy Zwajcy byli na swój sposób pobożni, składali ofiary, nawet budowali niewielkie kapliczki na krańcach osad. Tyle że miasto ołtarza z imieniem czy wizerunkiem bóstwa zostawiali nie obrobiony kamień, bo, jako gadali, jeszcze się ich zwajecki bóg nikomu nie objawił.

Okrutnie to kłuło w oczy okoliczne kraje. Raz po raz na Wyspy Zwajeckie krucjaty płynęły, choć Twardokęsek rozumiał, że mniej dla owych głazów nie ciosanych, bardziej zasię dla rudy, co ją w zwajeckich hawerniach dobywano. Zwajecki ludek, zewsząd podkopywany niby skrzeczek w norze, pewnie by się na koniec nie oparł, gdyby nie mielizny okrutne, co do wysp przystępu broniły. A i to jeszcze ludzie gadali, że im sam Morski Koń, Mel Mianet Od Fali, co wszelkim morzem trzęsie, bardzo sprzyja, bo to we świecie najlepsi żeglarze.

– Więc powiadasz, wasza wielebność, że szykuje się wojna – podjął Przemęka.

– A jakże by inaczej – odezwał się zuchwale młody kapłan, który dotychczas jedynie przysłuchiwał się rozmowie. – Każdy rozsądny człek odgadnie, że gotuje się coś więcej niż kolejna drobna wyprawa. Nie, tym razem to nie będzie któryś z tych zwajeckich skalnych spłachetków. Raczej Czarnowilec albo Sinoborze. Albo i jedno, i drugie.

W miarę jak mówił, palce księcia coraz mocniej zaciskały się na krawędzi stołu.

– Skończyłeś? – głos opasłego kapłana ciął jak ostrze brzytwy. – Wybornie, jeśliś skończył, bo ninie rekolekcje przed Żarami rozpoczynasz. Zda ci się więcej milczenia. I pokory.

– Tedy wojna będzie – Przemęka niespokojnie podrapał się po karku. – Ja z mowy waszej wielebności wyrozumiewam, że wyście człowiek znaczny i w świecie znakomity. Pomiłujcież się tedy naszemu utrapieniu. Luda do Spichrzy najdzie, a wszak w ciżbie o nieszczęście najsporzej. Zacznie się tumult, ani kto będzie pytał, skądeśmy są, jeno nas do katowskiej, jako obcych, wieży powiodą. A gdybyście słóweczko mizerne za nami do spichrzańskiej świątyni napisać raczyli, za glejt wszelaki stanie.

Zbójca zachichotał w myślach. Tłusty kapłan był może zwierzchnikiem prowincjonalnej świątyni albo opatem pomniejszego klasztoru, ale gdzie jemu było glejty wystawiać.

– Oberżysto! – krzyknął kapłan, mile widać prośbą Przemęki połechtany. – Dajcie no kartę!

– Dobrze, dam wam pismo do kapłanów ze Spichrzy – potoczył wzrokiem po kompanach, których twarze wyrażały należyty podziw i uszanowanie dla jego wpływów u owych znamienitych osób. – Uczyni się zamęt, to was w kącinie ochronią.

Przeciął kartę na pół, dolał nieco piwa do kałamarza, zamieszał i począł pokrywać splamiony, kruchy pergamin rzędami zamaszystego pisma.

– Wielceśmy wdzięczni waszej wielebności. Zechciejcie przyjąć od mizeraków – Przemęka wyciągnął z sakiewki poczerniałego dukata – na ofiarę dla Cion Cerena i modlitwę za nasze powodzenie.

Moneta była oberżnięta i kapłan wziął jaz wyraźnym rozczarowaniem.

– No, dość czasu strawiliśmy – zdecydował Przemęka.

– Trza na gościniec wracać.

– Za osadą skręćcie w lewo przy gruszy – poradził starszy celnik. – Ale strzeżcie się prawej ścieżki, bo tam zło przyczajone i sam Cion Ceren was nie ocali.

– Idźcie w pokoju – skinął głową kapłan.

Twardokęsek w pośpiechu wychylił kufel, a Przemęka jeszcze chwilę targował się w karczmarzem o jadło na drogę, by na koniec niechętnie wysupłać z mieszka kilka miedziaków. Cisnął je przez całą długość szynkwasu i wypchnął swych towarzyszy za drzwi.

– Szkoda dziewki – powiedział z cicha gruby kapłan. – Szkoda dziewki, bo ładna, a przed świtem te ścierwojady – machnął ręką ku karczmarzowi i posługaczce – zaszlachtują ich jak wieprze.

– To czemuście jej nie zatrzymali, wasza wielebność? – spytał starszy celnik. – Moglibyście, to wasza osada.

– Nie moja, a świątyni! – żachnął się popędliwie. – A świątynia to świątynia, nie przytulisko dla portowych kurewek. Choć może wy chcielibyście inaczej.

– Zwinęła flaszkę waszemu kompanowi – wędrowny handlarz pokazał na stole wilgotny krążek po butelce wina. – Jak rozum w sobie stępi, za jedno jej będzie.

Towarzystwo przy stole zaniosło się rechotem.

* * *

Po wyjściu z osady Szarka przystanęła raptownie. Ręce na biodrach wsparła, a z jej twarzy Twardokęsek poznawał, że wściekła jako osa.

– Mogliście mi pierwej rzec, żeście mnie z zamtuza wykradali – syknęła do Przemęki. – Bo jeszcze bym, prosta kortyzanka, coś niepolitycznego rzekła. A może mnie obycia nie dostaje? Może taki tu obyczaj, że każdej niewieście kurewstwo przypisujecie?

– Nie, nie każdej – spokojnie odparł Przemęka. – Tej jeno, co w karczmie pełnej chłopa włos rozpuszcza. Co rzec im było? Żeście moja mać staruszka? Że te pstre szmatki to po ciotuchnie nieboszczce, niewieście ze świątobliwości w całych Górach Żmijowych głośnej? Póki u was szarszun w garści, poty licem wyszminkowanym i szumnym przyodziewkiem drażnić możecie, jak najemniczki we zwyczaju mają, to się was ludzie lękać będą i z drogi schodzić. Ale nie kiedy wam miecza braknie…

– Skoro o broni gadacie – dziewczyna ze złością sznurowała kubrak – tedy mi dobro moje wróćcie. Nim jeszcze co rzeknę, czego byście słyszeć nieradzi.

Przy gruszy skręcili w prawo. Ścieżka do Przyzywającego pięła się stromą granią. Twardokęsek człapał na końcu pochodu, zastanawiając się, co dalej. O tym, że Skalniak wybierze właśnie jego, nie myślał wcale, lepiej nie kusić losu. Lecz niepokoiło go, że znów zapuszcza się w Góry Żmijowe, gdzie dobrze dał się poznać, oj, aż za dobrze: przy trakcie jego konterfekt wisiał w każdej gospodzie. Drogę na Przełęcz Zdechłej Krowy miał zamkniętą, nie powraca się do kompanii opuszczonej chyłkiem, z zagrabionym skarbczykiem na plecach. Mógł się co prawda nająć na służbę, ale nie w okolicznych księstewkach, gdzie pierwszy lepszy panek ochoczo nadzieje go na pal, ani w portowych miastach, gdzie rządzili kapłani Zaraźnicy. Może gdzieś na uboczu, w jakimś spokojnym, zasobnym miasteczku.

Jednak kariera zaciężnego żołdaka nie wydawała się kusząca. Ze słów kapłanów Twardokęsek wywnioskował, że na północy zanosi się na zawieruchę. Zird Zekrun Od Skały popchnie żalnickiego kniazia Wężymorda i piratów z Pomortu przeciwko ludom Północy. Trzeba przyczaić się i przeczekać, pomyślał nerwowo. Przynajmniej kilka najgorszych lat, nim wszystko utrzęsie się i uspokoi na nowo.

Na szczęście tak już świat urządzono, że nigdy nie zabraknie podróżnych na szlaku i tych, którzy na nich polują. Dlatego nie zaprzątał sobie długo głowy armią Węży – morda.

Przed zmierzchem przystanęli na posiłek. Przemęka wydzielił wszystkim po kawałku chleba i pokroił gomółkę wędzonego sera. Zapijali winem z ukradzionej przez Szarkę butelki, gawędząc pogodnie, jak przystało towarzyszom podróży.

– Jak do norhemnów zawitaliście? – zagadnął Przemęka. – Bo, choć mowę naszą niby swojaczka znacie, przecie przyodziewek stamtąd, zza turzniańskich stepów. Nie kochają tam obcych.

– Kilku ścigało mnie z początku – uśmiechnęła się przelotnie i uprzedzając następne pytanie, dodała. – Wcześniej pasałam kozy. Na zachodzie. Wysokie jałowe góry.

Akurat, pomyślał Twardokęsek, akurat ty mi się, dziewko, na kozodójkę patrzysz. Iście przy bydlętach te zakrzywione szarszuny nosić przywykłaś.

– A jadziołka jak wam się trafiło przygarnąć? – ciekawie spytał Przemęka. – Pono tylko w górach dzikich żyją.

– Ano – mruknęła, jak się zbójcy zdało, z przyciszoną złością. – I tam się właśnie przypałętał. Siedział przy trupie starca, pod uschniętym drzewem. Z początku myślałam, że takoż z gorąca zdechł, bo skwar był okrutny. A potem w żaden już sposób nie mogłam go przegnać – skrzywiła się niechętnie. – Szybki jest i strzałą go nie sięgnąć. Nigdy wcześniej nie widziałam zwierza, który własnymi piórami razi.

– No, wy się chyba bać nie musicie – książę gryzł w zębach źdźbło trawy. – Jeszcze i innych nim poszczuć umiecie.

– A potrafię – Szarka podniosła na niego zimne spojrzenie. – Przeprowadził mnie przez ziemię norhemnów. Strzegł mnie, źródła pod kamieniami wynajdywał, zwierzowi dzikiemu przystępu bronił, kiedy bez życia leżałam.

Gadają, że on dech wysysa i duszą żywą się pasie. Tedy co? Nigdy jeszcze nie spotkałam człeka, przy którym do snu równie spokojnie bym się układała.

Książę wygnaniec wzruszył ramionami i w milczeniu począł śledzić ciemne, deszczowe chmury.

– Plugastwo to nieczyste – uroczyście oznajmił kapłan – i wyście też plugastwo, bo się z nim pokładacie i przeciwko ludziom prawowiernym szczujecie. Ale już dla was kara od bogów zasądzona, a ogniem wieczystym przyprawna.

Ot, ścierwo, pomyślał z niepokojem Twardokęsek, u dziewki główka gorąca, wichrowata, czemuż ją jeszcze drażnić, kiedy my teraz pospołu na ścieżce Skalniaka?

– Jako się z owym plugastwem pokładać, nijak sobie przedłożyć nie potrafię – mruknął. – Ale wyście, widzę, człek uczony, w pokładzinach i plugastwie obeznany, tedy wy mi to pewnikiem objaśnicie.

Spojrzenie, które posłała mu Szarka, było nader niewdzięczne. Zbójca bez zwłoki zrozumiał, iż honoru lżonych niewiast bronić nie należy, bowiem zelżona niewiasta bywa rozjuszona i skora brać odwet nie tylko na prześladowcach.

– Wyście z kopiennickich psów – ze złością odgryzł się Kostropatka – przeto nie ujadajcie, boście nie między swymi.

Zbójca porwał się do miecza, zamierzając opłazować kapłana po grzbiecie, gdy z nagła mu się wydało, że coś dołem trzeszczy w zaroślach.

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 61 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название