Plewy Na Wietrze
Plewy Na Wietrze читать книгу онлайн
Anna Brzezi?ska to w opinii wielu czytelnik?w pierwsza dama polskiej fantastyki. Ju? jej debiutanckie opowiadanie zosta?o nagrodzone Zajdlem, a p??niej by?o tylko lepiej. Jej utwory ciesz? si? nieustaj?c? popularno?ci? w?r?d licznych fan?w. Tak?e ja si? do nich zaliczam, cho? pocz?tki by?y ci??kie. Pierwsz? pozycj? Brzezi?skiej, jak? przeczyta?em, by? „Zb?jecki go?ciniec”, powie?? rozpoczynaj?ca „Sag? o zb?ju Twardok?sku”. Powiem szczerze, ?e po lekturze mia?em mieszane uczucia – stworzony ?wiat i kreacje bohater?w sta?y na wysokim poziomie, ale ca?o?? by?a miejscami trudna do strawienia. Jednak?e nast?pne ksi??ki tej autorki: „?mijowa harfa”, „Opowie?ci z Wil?y?skiej Doliny” czy „Wody g??bokie jak niebo” ca?kowicie przekona?y mnie do talentu i umiej?tno?ci Anny Brzezi?skiej. Gdy dowiedzia?em si?, ?e nied?ugo uka?? si? „Plewy na wietrze” – rozszerzona i poprawiona wersja „Zb?jeckiego go?ci?ca”, bardzo by?em ciekaw, jak je odbior?. Z niewielkimi obawami, ale tak?e z du?ymi oczekiwaniami zabra?em si? za lektur? i… wsi?k?em.
„Plewy na wietrze” nie s? powie?ci? prost? w odbiorze. Autorka nie wprowadza delikatnie czytelnika w realia Krain Wewn?trznego Morza. Nie przedstawia tak?e wcze?niejszych los?w bohater?w. Rozpoczynaj?c lektur? zostajemy rzuceni na g??bok? wod?. Musimy orientowa? si? w sytuacji na podstawie inteligentnie skonstruowanych poszlak, drobnych aluzji i urywkowych uwag dotycz?cych zar?wno historii ?wiata, jak i samych bohater?w. Jest to uk?adanka, kt?r? autorka zaplanowa?a na kilka tom?w, zatem nie nale?y spodziewa? si? wyja?nienia wi?kszo?ci w?tk?w w pierwszej powie?ci z cyklu. Na wiele pyta? nie poznamy odpowiedzi prawdopodobnie a? do samego ko?ca. Dzi?ki temu b?dziemy mogli przez ca?y czas snu? spekulacje i przypuszczenia, kt?re Anna Brzezi?ska z ?atwo?ci? b?dzie obala? lub te? – przeciwnie, potwierdza?. Ju? tylko dla tego elementu warto si?gn?? po „Sag? o zb?ju Twardok?sku”.
Fabule „Plew na wietrze” daleko do liniowo?ci. Liczne w?tki nawzajem si? przeplataj?, zaz?biaj?. Poznajemy losy zb?ja Twardok?ska, zwi?zanego wbrew swej woli z tajemnicz? Szark?; zostajemy wprowadzeni w tajniki gier politycznych pomi?dzy poszczeg?lnymi krajami, ?ledzimy losy Ko?larza i Zarzyczki – ksi???cego rodze?stwa, pr?buj?cego odzyska? ojcowizn?. Gdyby tego by?o ma?o – swe intrygi snuj? bogowie i podlegli im kap?ani, a w ?mijowych G?rach zanotowano nieprzeci?tnie wysok? aktywno?? szczurak?w. Krainy Wewn?trznego Morza przestaj? by? bezpieczne dla zwyk?ych ludzi, a co dopiero dla bohater?w zamieszanych w wiele niepokoj?cych spraw…
Wielkim atutem „Plew na wietrze” jest klimat, nastr?j, w jakim s? one utrzymane. Fantasy, a szczeg?lnie ta pisana przez kobiety, kojarzy si? zwykle z pogodnymi (nie zawsze zgodnie z zamierzeniami autora) przygodami nieskazitelnych bohater?w, kt?rzy staj? na drodze Wielkiego Z?a. Je?li nawet zdarzaj? si? sceny przemocy, to nie przera?? nawet kilkulatka. Ca?e szcz??cie w powie?ci Brzezi?skiej tego schematu nie znajdziemy. Krainy Wewn?trznego Morza to ponure miejsce, w kt?rym za ka?dym rogiem czai si? niebezpiecze?stwo. Nie spotkamy tu heros?w bez skazy, autorka g??wnymi bohaterami uczyni?a postacie o co najmniej w?tpliwej moralno?ci, ale nawet w?r?d osobnik?w pojawiaj?cych si? epizodycznie ci??ko doszuka? si? tak typowego dla fantasy heroicznego rysu charakterologicznego. Wra?enie niepokoju pog??bia jeszcze fakt, ?e bohaterowie z rzadka tylko s? panami swojego losu, znacznie cz??ciej znajduj? si? w sytuacji tytu?owych plew na wietrze – porywani pr?dem wydarze?, kt?re zmuszaj? ich do dzia?ania w okoliczno?ciach, w jakich z w?asnej woli nigdy by si? nie znale?li.
Wa?n? rol? w kreowaniu nastroju spe?nia tak?e stylizacja j?zykowa. Szczerze powiedziawszy, nigdy nie by?em zwolennikiem tego elementu w powie?ciach pisanych przez polskich pisarzy fantastyki, gdy? zwykle robi? to przeci?tnie i bardziej na zasadzie sztuka dla sztuki ni? z rzeczywistej potrzeby. Na palcach jednej r?ki pijanego drwala mo?na policzy? tych autor?w, kt?rzy robi? to z wyczuciem, a zastosowanie tej techniki jest uzasadnione. Anna Brzezi?ska nale?y do tego elitarnego grona. Sprawnie stosuje s?owa, kt?re wysz?y ju? dawno z u?ytku. Stylizacja jest wszechobecna, ale w najmniejszym stopniu nie przeszkadza w odbiorze, doskonale komponuj?c si? z innymi elementami sk?adowymi powie?ci.
„Plewy na wietrze” to porywaj?ca ksi??ka. Mo?na si? o niej wypowiada? tylko w samych superlatywach. Nie ma sensu por?wnywa? jej z pierwowzorem, bo to kompletnie dwa r??ne utwory, tyle ?e opowiadaj?ce t? sam? histori?. Anna Brzezi?ska zrobi?a z raczej przeci?tnego „Zb?jeckiego go?ci?ca” ksi??k?, kt?ra w mojej prywatnej opinii jest numerem jeden do wszystkich nagr?d fantastycznych za rok 2006 – i to mimo faktu, ?e przyjdzie jej rywalizowa? z przyjemnym, ?wietnym, cho? znacznie trudniejszym w odbiorze „Verticalem” Kosika, „Popio?em i kurzem” Grz?dowicza, czy te? z posiadaj?cym rzesz? fanatycznych wielbicieli Andrzejem Sapkowskim i jego „Lux perpetua”.
W?r?d polskich autor?w popularna jest praktyka wydawania poprawionych wersji starych powie?ci. Zwykle s? to niewielkie korekty, niezmieniaj?ce w zasadniczy spos?b ich odbioru. Troch? si? obawia?em, czy ta przypad?o?? nie dopadnie tak?e „Plew na wietrze”. Ca?e szcz??cie nic takiego si? nie sta?o. Cho? jest to ta sama historia, co opowiedziana w „Zb?jeckim go?ci?cu”, to przeskok jako?ciowy mi?dzy tymi ksi??kami jest ogromny. „Plewy na wietrze” s? lepsze pod wzgl?dem j?zykowym, koncepcyjnym i fabularnym. Pomijam nawet fakt, ?e s? niemal dwukrotnie obszerniejsze. Gdyby tak wygl?da?y wszystkie poprawione wydania powie?ci, to nie mia?bym nic przeciwko ich publikacji.
Co mo?na jeszcze powiedzie? o „Plewach na wietrze”? Pewnie to, ?e w?a?nie tak powinny wygl?da? wszystkie powie?ci fantasy – ?wietnie napisane, z interesuj?c? fabu?? i niesztampowymi bohaterami. Jest to pocz?tek fascynuj?cej historii, kt?rej przebieg ?ledzi si? z zapartym tchem. Pozostaje jedynie czeka?, a? Anna Brzezi?ska uko?czy „Sag? o zb?ju Twardok?sku”. Je?li za? nie przekona? was „Zb?jecki go?ciniec”, nie zra?ajcie si? do tego cyklu i przeczytajcie „Plewy na wietrze”. Naprawd? warto!
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Pókiście jeszcze nie zaślubieni – znużonym głosem tłumaczył pisarczyk – pieniędzy w zastaw dóbr małżonka brać nie możecie.
Dziewoja z początku próbowała się wykłócać, potem wybuchła głośnym zawodzeniem. Żebracy przypatrywali się temu z zainteresowaniem. W zamieszaniu chłopiec na posyłki zdołał zwinąć z lady półgroszówkę. Bezczelnie wyszczerzył zęby do Jaszczyka i czmychnął z kantorka, nieledwie wpadając w drzwiach na niewiastę w żałobnym, białym stroju.
Nosiła prostą wierzchnią suknię, rozciętą na przodzie od stanu i odsłaniającą szeroką, sukienną spódnicę, jej włosy zaś i szyję okrywała szczelnie podwika z białego lnu. Tak właśnie wygląda! zwyczajny, domowy strój ubogich szlachcianek, jednak Jaszczyk ciekawie wychylił się zza swojego stołu. Odzienie niewiasty było bowiem pozbawione wszelkich ozdób. Na upiętym wysoko nad czołem welonie nie dostrzegł żadnych znaków, jego końce swobodnie opadały na plecy i nawet z kształtu węzła jej pasa nie potrafił rozpoznać, czy panna, czy mężatka. Najbardziej jednak stropiły go buty. Sterane, solidne trzewiki pokrywał kurz i zaschnięte błoto. Jakby przywędrowała tu na piechotę, pomyślał ze zdumieniem, choć najuboższa przecież szlachcianka wolałaby przesiedzieć święto w domu niż na własnych nogach, z pospólstwem wlec się gościńcem.
Wszystko to spostrzegł niemal mimochodem, wprawnie oceniwszy po stroju, że zapewne zamierza zastawić kilka zaśniedziałych, rodowych pierścieni. Kobieta uchyliła się przed umykającym Łyczkiem i weszła do kantorku, bardzo wysoka i smukła. Nim ktokolwiek zdążył ją zatrzymać, minęła pulpity pisarczyków, wywinęła się żebrakowi, który usiłował klepnąć ją po tyłku, i podeszła do Jaszczyka. Miała najzieleńsze oczy, jakie kiedykolwiek widział, i zmęczoną twarz o skórze tak jasnej, jak u mieszkańców Wysp Zwajeckich.
– W czym mogę wam pomóc? – spytał lekko schrypniętym głosem, nie odrywając wzroku od obcisłego stanu jej sukni.
Sięgnęła na pierś, pod suknię – jej dłoń była wąska i kształtna, lecz pokryta ledwo co przyschniętymi zadrapaniami – i podała mu złożony w kilkoro pergamin. Ze zdziwieniem rozpoznał na pieczęci znak Fei Flisyon, i to nie jeden z prowincjonalnych stempli, ale wielką pieczęć bogini, przechowywaną w tragańskiej świątyni. Niepewnie obrócił list w palcach. Nie miał prawa go otwierać, lecz ponieważ stała przed nim z drażniąco obojętnym wyrazem twarzy, postanowił raczej narazić się na gniew Krotosza niż przyznać, że tylko zastępuje zwierzchnika kantorku. Znał przecież pismo, kapłan dawno temu wyuczył go liter, niezbędnych do prowadzenia ksiąg. Szybko złamał więc pieczęć, przebiegł oczami pierwsze linijki i zaparło mu dech w piersiach:
Pozdrowienia i łaska Fei Flisyon niech będą przy was, bracia, bowiem posyłamy wam żagiew, od której wielu może zgorzeć, a która nigdy nie powinna zapłonąć poza ogrodami Traganki. Ponieważ jest wolą Pani, aby ogień wędrował przez krainy niewiernych, przyjmijcie ją jako wybraną i umiłowaną spośród wszystkich innych. Wszakoż bądźcie baczni, czujni bądźcie, strzeżcie się tego, co ma przy boku, i tego, co za nią idzie. Nic niech nie umknie oczom waszym i co rychłej uczyńcie nam o niej wiadomość. O co z ojcowskim naszym błogosławieństwem was upraszamy, Mierosz, najwyższy kapłan świątyni Fei Flisyon od Zarazy, etc. etc.
Dziewczyna wyjęła pergamin z jego spoconej nagle dłoni, złożyła go starannie i wsunęła mu do kieszeni kubraka. Jej oblicze pozostało spokojne.
– Czy wy…? – wyszeptał bez tchu.
Położyła mu palec na wargach, nie pozwalając dokończyć.
– Myślę, że właśnie przeczytałeś swoją śmierć, chłopcze – zauważyła cicho. – Cóż za nierozważna ciekawość.
Pisarczykowie zaczęli się im przypatrywać. Jaszczykowi błysnęło w otępiałym z przerażenia umyśle, że kapłan nie daruje mu dzisiejszego wyczynu, może tylko na zbity pysk wypędzi, a może wręcz odda powroźnikom do wieży, aby przykładnie odpokutował w ciemnicy za pchanie nosa w tajne sprawki bogów. Zakręciło mu się w głowie. Znajome, setki razy oglądane wnętrze kantorku stało się w jednej chwili nieprzyjazne i obce. Pragnął odepchnąć dziewczynę i rzucić się na oślep ku wyjściu, na ulicę, gdzie wciąż świeciło jasne słońce i trwały przygotowania do największej zabawy, jaką rokrocznie wyprawiano w Krainach Wewnętrznego Morza. Ostatecznie, myślał gorączkowo, wychował się tuż przy zawilgłym murze Spichrzy, gdzie spotykają się złodzieje, żebracy i dziwki, w razie czego mógł zapaść się w ciemną toń miasta jak kamień w wodę, na tyle głęboko, aby nie odnalazł go Krotosz ani żaden z książęcych pachołków. Dość, że pokumałby się z jedną z gromad uliczników czy żaków, które, podzieliwszy między siebie spichrzańskie ulice, ściągały haracze od przekupek i rabowały mieszczańskie domy. Nie przyszedłby przecież do nich z pustymi rękami, przez lata służby w kantorku Fei Flisyon zgromadził bowiem wystarczającą wiedzę o zwyczajach bogaczy, by nawet złodziejska gildia uznała go za obiecujący nabytek.
Tyle że rejterada oznaczała kres marzeń – o domu, który kupi na zboczu Jaskółczej Skały dla matki, o wianie dla sióstr, wreszcie o własnym kantorze, gdzie kiedyś z taką samą godnością, jak Krotosz, będzie nadzorował pracę pisarczyków. Opanował się więc z wysiłkiem.
– Chodźmy stąd – poprosił. – Musicie poczekać, aż Krotosz wróci. Ale nie tu, gdzie już się na nas gapią.
Pospiesznie powiódł ją bocznym wyjściem do siedziby kapłanów Fei Flisyon, wczepionej w stromy stok Jaskółczej Skały i niemal przesłoniętej żółtą fasadą kantorku. Zdarzało mu się wcześniej bywać w tym domostwie, lecz zazwyczaj gospodarz zamykał się z nim w niewielkim alkierzu blisko drzwi, gdzie przechowywano księgi dłużników. Chłopak nie wiedział więc, dokąd zaprowadzić tego niecodziennego gościa, i nigdzie nie mógł zasięgnąć rady.
Wprawdzie wraz z Krotoszem w Spichrzy mieszkali jeszcze trzej pośledniejsi słudzy Zaraźnicy, lecz o tej porze zwykli głosić kazania w kapliczce. Pobudowano ją aż za murami, jako że kapłani Nur Nemruta od Zwierciadeł nie dopuszczali, by inni bogowie zadomowili się przesadnie w jego mieście. Jaszczyk niby mógł po nich posłać, ale psim swędem wyczuwał, że tajemnicy przybycia tej dziwacznej dziewczyny należało strzec jak źrenicy oka. Kim ona jest, skoro budzi taki strach? – pomyślał, nagle zdając sobie sprawę, że w liście nie wymieniono jej imienia.
– Może na taras – poddała lekko, kiedy nadal stał w wejściu i rozglądał się bezradnie.
– Nigdy tam nie zachodziłem – przyznał. – Nie wiem, czy…
Uśmiechnęła się kącikami ust i klasnęła w dłonie, wywabiając z wnętrza domu posługaczkę. Wysoka, koścista niewiasta wynurzyła się zza załomu korytarza z niechętnym grymasem, ściskając w ręce na wpół ogryzione żeberko.
– Prowadźcie na taras, dobra kobieto – nakazała dziewczyna. – I uprzedźcie pana, że go czekamy.
Służka wytrzeszczyła oczy, lecz rozkaz wygłoszono tak pewnym tonem, że nie ośmieliła się przeciwstawić. Kiedy wpuściła ich do środka, siedziba kapłanów Fei Flisyon wydała się Jaszczykowi labiryntem. Podłogi zaścielały grube śnieżnobiałe dywany, kanapy pokryto jasną skórą, blaty stolików połyskiwały macicą perłową, a kryształowe zwierciadła zwielokrotniały ową biel, przywodzącą na myśl znieruchomiały, zamarznięty las. Owszem, Jaszczyk słyszał wcześniej, że sługi Fei Flisyon nazywano bankierami władców, lecz nie przywiązywał do tego wagi, na co dzień bowiem Krotosz żył całkiem skromnie – nie włóczył się po mieście wzorem innych kapłanów, nie przyozdabiał stroju kosztownymi klejnotami, nie pasjonowały go ani wyścigi konne, ani teatry na nabrzeżu, gdzie nigdy nie brakowało nowych tancerek z południa. Jego spokojne bytowanie wypełniały mozolne zajęcia w kantorku i modły. Jego bogini co prawda wydawała się Jaszczykowi nieprzesadnie godna szacunku, ale rozumiał dobrze, że każdy musi wykonywać swoją pracę jak należy. Ani przez myśl mu przeszło, że taki przepych może skrywać wnętrze domostwa w głębi kapłańskiej posiadłości. Dreptał za posługaczką z oszołomiony, wytykając sobie w duchu głupotę i naiwność.