Pafnucy
Pafnucy читать книгу онлайн
Pafnucy to imi? przesympatycznego nied?wiedzia. Jego przygody to nieprzerwany ci?g zabawnych wydarze?, opisanych tak dowcipnie, jak to tylko Joanna Chmielewska zrobi? potrafi. Realizm obserwacji przyrody, tre?ci ekologiczne, przeplataj? si? z ciekawie nakre?lonymi postaciami zwierz?t – bohater?w ksi??ki. Synowi czytali?my w k??ko i na wyrywki, sami doskonale si? przy tym bawi?c. Potem sam wr?ci? do tej lektury, za?miewaj?c si? przy ka?dym dialogu Marianny z Pafnucym. Kiedy rozrywki by?o nam ma?o, si?gn?li?my po drug? cz??? "las Pafnucego". R?wnie weso?a, cho? pierwszej cz??ci nie pobije. Makama poleca. Kiku? w rozpaczy chcia? powiedzie? cokolwiek o Pafnucym. Pafnucy si? nie ba?, w towarzystwie Pafnucego on te? prawie si? nie ba?, Pafnucy tam le?a? przy le?niczym, Pafnucego wszyscy lubili…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– No i co to jest? – spytała zdenerwowana. – Z wierzchu jest miękkie, ale w środku ma coś twardego. Pośpiesz się, skończ już to jedzenie i pomóż mi! Ciągle nie wiem, co to jest!
Pafnucy pośpiesznie przełknął kawałek kłącza tataraku i przystąpił do oglądania zdobyczy. Pociągnął pazurami i to coś miękkiego na wierzchu od razu się podarło. Po chwili oboje z Marianną siedzieli nad kompletnie poszarpanym opakowaniem i szczelnie zamkniętą, dużą, żelazną puszką.
– No wiesz! – powiedziała Marianna z oburzeniem. – Czy to jest to, czy jeszcze jest coś w środku? Ja w dalszym ciągu nie wiem, co to jest!
Pafnucy z zakłopotaniem podrapał się w głowę i przewrócił puszkę łapami.
– Ja też nie wiem – powiedział. – Nie znam się na tym, co ludzie robią.
Obydwoje byli tak zajęci, że wcale nie zauważyli lisa, który zbliżył się i usiadł za krzakiem, obserwując ich uważnie. Był to lis bardzo mądry i bardzo doświadczony. Znał oczywiście Mariannę i Pafnucego, ale widywał ich rzadko, bo mieszkał dość daleko, na innym końcu lasu. Miał na imię Remigiusz.
– Ci, ci – powiedział półgłosem.
Marianna i Pafnucy usłyszeli i natychmiast odwrócili się ku niemu.
– O, Remigiusz! – zawołała Marianna. – A ty co tu robisz?
– Przyszedłem się wykąpać, bo byłem okropnie zakurzony – powiedział Remigiusz. – A teraz przyglądam się waszej dziwnej zabawie. Co to za przedstawienie?
Marianna i Pafnucy wyjaśnili mu, co robią i skąd wzięli puszkę. Remigiusz wyszedł zza krzaka i obejrzał ją uważnie.
– No, jeżeli to jest ludzkie – powiedział – a jest ludzkie, bo czuję zapach ludzi…, to ja wam gwarantuję, że ma coś w środku. Znam ludzi doskonale, widuję ich ciągle. Oni bardzo lubią takie rzeczy, większe i mniejsze, twarde na wierzchu okropnie i nie do ugryzienia. Przeważnie chowają w środku coś bardzo dobrego.
– Do jedzenia? – zainteresował się Pafnucy.
– Do jedzenia – potwierdził Remigiusz. – Doskonałe rzeczy.
– To nie jest do jedzenia – powiedziała stanowczo Marianna, obwąchując puszkę.
– Nie szkodzi – powiedział Remigiusz. – Przecież nie jesteście głodni. Coś tam jest z pewnością.
– Róbcie, co chcecie, ale ja to muszę zobaczyć! – zawołała Marianna.
– Te rzeczy się otwierają – powiedział Remigiusz. – Spróbuj to zgnieść.
Pafnucy ścisnął puszkę łapami i zgniótł ją kompletnie. Pomimo to ciągle była cała i nie chciała się otworzyć. Wszyscy troje robili z nią różne rzeczy: gnietli, przewracali, próbowali gryźć, aż wreszcie Remigiusz, najbardziej doświadczony, poradził, żeby uderzyć ją czymś bardzo twardym. Pafnucy przyniósł wielki kamień i walnął nim w pogniecione żelazo. I wtedy wreszcie puszka się rozleciała.
W środku znajdowały się nadzwyczaj dziwne przedmioty, twarde, świecące i kolorowe. Były małe, było ich dużo i rozsypały się na trawie dookoła zniszczonego opakowania.
Mariannie spodobały się ogromnie i od razu zaczęła się nimi bawić. Brała je do pyszczka, przewracała łapkami, podrzucała do góry, wrzucała do wody, nurkowała za nimi i wynosiła z powrotem na brzeg.
– No, jestem zadowolona – rzekła z satysfakcją. – Nareszcie zobaczyłam, co ludzie zakopują pod drzewami. Ładne to, chociaż do niczego się nie nadaje.
Remigiusz siedział nad znaleziskiem i zastanawiał się głęboko, a Pafnucy patrzył na Remigiusza i czekał, co powie.
– Chyba to jest skarb – powiedział lis. – W każdym razie ludzie to tak nazywają.
– To co to znaczy? – spytała Marianna.
– Ludzie to sobie mają i chowają – wyjaśnił Remigiusz. – Lubią to mieć, dają to jedni drugim i dostają za to różne inne rzeczy. Czasem przyczepiają to na sobie. Ten ktoś, kto zakopał, pewnie wszystko ukradł.
– Dlaczego ukradł? – zdziwił się Pafnucy. – Skąd wiesz?
– Z doświadczenia – powiedział Remigiusz złośliwie. – W kradzieżach mam duże doświadczenie. Jeżeli ktoś coś chowa tak, żeby nikt tego nie widział, z pewnością jest to ukradzione.
– Sroka też kradnie i chowa – zauważyła po namyśle Marianna.
– Co do ludzi, to z pewnością najwięcej mógłby powiedzieć Pucek – powiedział Pafnucy trochę niepewnie.
Marianna natychmiast się z nim zgodziła. Remigiusz zainteresował się, kto to jest Pucek, i dowiedziawszy się, że pies, skrzywił się z niechęcią.
– Nie przepadam za psami – oznajmił. – Ale masz rację, o ludziach wiedzą najwięcej. Możecie się z nim skontaktować, jeżeli macie ochotę.
– Doskonale, jutro pójdziesz do Pucka, opowiesz mu wszystko i zapytasz, co o tym myśli – zadecydowała Marianna.
Nazajutrz rano Pafnucy wyszedł na znajomą łąkę. Pucek czekał na niego niecierpliwie, kręcąc się pod lasem, bo miał sensacyjne nowiny. Zaczął od razu, zanim Pafnucy zdążył się odezwać.
– Nie masz pojęcia, co się tu dzieje! – zawołał żywo. – Mówiłem ci, że z ludźmi są ciągle same kłopoty, i proszę! Co oni tu sobie narobili, to ho, ho, ho!
– A co takiego? – zaciekawił się Pafnucy.
– Zamieszanie jest okropne i przyjechała policja…
– Co to jest policja? – przerwał Pafnucy.
Pucek pośpiesznie wyjaśnił mu, że policja jest to specjalny rodzaj ludzi, którzy pilnują porządku i łapią przestępców i złodziei. Potem musiał mu wytłumaczyć, co to są przestępcy. Następnie opowiedział jeszcze o straży pożarnej, o weterynarzach i lekarzach, a także o nauczycielach i szkole. Pafnucy wszystko doskonale zrozumiał, więc Pucek mógł wrócić do opowiadania o zamieszaniu we wsi.
– Właśnie złapali jednego złodzieja, który strasznie dużo ukradł – powiedział, bardzo przejęty. – Ten złodziej miał wspólnika, to znaczy, że było dwóch złodziei. Jednego złapali, a drugi im uciekł.
– Ten wspólnik uciekł? – upewnił się Pafnucy.
– Tak, ten wspólnik. I okazuje się, że wszystko, co ukradli, zakopali gdzieś w naszym lesie, ale złodziej nie chce powiedzieć gdzie. Policja się boi, że ten wspólnik, który uciekł, sam to zdąży wykopać i zabrać, więc będą szukać wszędzie. Mają takie specjalne narzędzia, które im pokazują, czy jest w ziemi takie coś, co zakopali, i z tymi narzędziami będą przeszukiwać cały las. Chciałem ci to powiedzieć, żebyś się nie zdenerwował, jak po lesie zacznie biegać taki okropny tłum ludzi. Nikt z was nie będzie miał chwili spokoju.
– A co to jest, to coś, co ukradli i zakopali? – spytał Pafnucy, również bardzo przejęty.
– To są takie małe, twarde rzeczy – odparł Pucek. – Świecące. Niejadalne. Dla nas do niczego, ale ludzie to lubią.
– Ach! – zawołał Pafnucy. – Remigiusz miał rację! Chciał natychmiast powiedzieć Puckowi, że nikt nie musi szukać tego po całym lesie, bo on doskonale wie, gdzie to jest, nie zdążył jednak wymówić ani słowa. Z daleka rozległo się gwałtowne wołanie i gwizdanie i Pucek poderwał się z miejsca.
– Mój pan mnie woła! – krzyknął. – Muszę lecieć, cześć! Później pogadamy.
Popędził przez łąkę ku wsi, a Pafnucy został, zaskoczony, strapiony i niezmiernie zakłopotany. Gapił się przez chwilę bezradnie. Pucek znikł mu z oczu, więc widział już tylko pustą łąkę, za którą usłyszał takie same hurkoty i warkoty, jakie rozlegały się na szosie, po drugiej stronie lasu.
Wrócił czym prędzej do Marianny i powtórzył jej to, co powiedział mu Pucek. Marianna zdenerwowała się okropnie.
– Wcale nie chcę, żeby mi się tu pętały wielkie tłumy ludzi! – zawołała z gniewem. – To potworne! Ja tu mieszkam po to, żeby mieć spokój! Nie życzę sobie żadnych ludzi i żadnych narzędzi!
U Marianny była właśnie z wizytą matka Kikusia, sarenka Klementyna. Wysłuchała opowiadania Pafnucego i przeraziła się śmiertelnie. Bardzo gwałtownie poparła Mariannę.
– Ależ to będzie nie do zniesienia! – wykrzyknęła z rozpaczą. – Zniszczą nam las! Dostaniemy wszyscy rozstroju nerwowego! Ludzie są niebezpieczni! Ja nie chcę! Ja się boję!
– Nikt nie chce – powiedział z irytacją stary, tłusty borsuk, który wylazł z krzaków. – Pafnucy, coś ty narobił! Wszystko słyszałem i wszystko widziałem. Widziałem, co tu wyprawialiście z tym ludzkim skarbem, i nie chciałem się wtrącać, ale teraz muszę. Trzeba było tego nie ruszać! To ty jesteś winna – dodał gniewnie, zwracając się do Marianny. – Cała ta heca przez twoją ciekawość, doskonale słyszałem, jak go namawiałaś, żeby ci to przyniósł!
Marianna zirytowała się w najwyższym stopniu. Ze zdenerwowania dała nurka i ochlapała wszystkich wodą. Potem wyskoczyła na brzeg i porozrzucała owe małe, twarde, świecące przedmioty, które narobiły tyle kłopotu.
– Coś trzeba zrobić! – zawołała zdenerwowana do szaleństwa. – Trzeba było powiedzieć Puckowi, że my wiemy, gdzie to jest!
– Pucek uciekł – przypomniał zmartwiony Pafnucy.
– No więc idź jeszcze raz i powiedz mu to – rozkazał ponuro borsuk. – Może on się jakoś dogada z tymi ludźmi. Niech tu przyjdą, niech to sobie zabiorą i niech idą precz.
– Ja nie chcę, żeby oni tu przychodzili! – wrzasnęła Marianna.
– O Boże! – krzyknęła Klementyna. – Ja z tym nie chcę mieć nic wspólnego! Uciekajmy!
Odbiła się wszystkimi czterema nogami naraz, skoczyła do lasu i zniknęła w mgnieniu oka. Z góry sfrunął nagle dzięcioł, który przedtem siedział wysoko na drzewie. Usiadł na najniższej gałęzi.
– Wszystko słyszałem – powiedział. – Nieszczęście! Marianna ma rację, nie wolno dopuścić, żeby oni tu przyszli. Pozbierajcie to i przenieście gdzie indziej!
– Ja nie umiem tego pozbierać – powiedział ze skruchą Pafnucy, coraz bardziej zmartwiony. – I nie mam w co. To twarde z wierzchu rozleciało się całkiem.
– Trzeba było tego nie rozwalać! – fuknął z gniewem borsuk.
– Remigiusz nas namówił! – jęknęła żałośnie Marianna.
– On zawsze kogoś namówi do czegoś głupiego – powiedział dzięcioł. – Trzeba go było nie słuchać. Ale, ostatecznie, można to przenieść po jednej sztuce.
Sfrunął niżej, chwycił do dzioba jeden mały, świecący kawałek, podniósł i upuścił obok.
– Proszę, jakie to łatwe – dodał. – Trzeba to wynieść ze.frodka lasu. Byle gdzie, na koniec.
– .Dla ciebie może i łatwe, ale on na skraj lasu idzie pól dnia – prychnęła z rozgoryczeniem Marianna, wskazując na Pafnucego. – Ile czasu będzie to nosił? Aż do zimy?