-->

Zapalka Na Zakricie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Zapalka Na Zakricie, Siesicka Krystyna-- . Жанр: Детская проза. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Zapalka Na Zakricie
Название: Zapalka Na Zakricie
Автор: Siesicka Krystyna
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 288
Читать онлайн

Zapalka Na Zakricie читать книгу онлайн

Zapalka Na Zakricie - читать бесплатно онлайн , автор Siesicka Krystyna

Mada poznaje ch?opaka innego od wszystkich dotychczas jej znanych: jest nieufny, samotny, tajemniczy, niech?tnie opowiada o sobie, szczeg?lnie o przesz?o?ci… "Zapa?ka na zakr?cie" to ksi??ka o sprawach wa?nych i nie?atwych – o skomplikowanym j?zyku uczu?, o tym, jak trudno o mi?o?ci m?wi?, jak trudno spe?nia? czyje? oczekiwania, nie zawie?? zaufania najbli?szych. Ta debiutancka powie?? Krystyny Siesickiej ch?tnie czytana jest do dzi? przez dorastaj?ce dziewczyny ciekawe ksi??ek o mi?o?ci, szczeg?lnie tej pierwszej, najbardziej emocjonuj?cej i niepewnej.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 36 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Wróciłam rozbita, tydzień u babci okazał się koszmarny. Przyjechałam wcześniejszym pociągiem i zastałam mamę szykującą się do wyjścia.

– Akurat wybierałam się po ciebie! – zdziwiła się na mój widok.

Wiedziała, że spotkanie z ojcem nie doszło do skutku, wolałam napisać do niej o tym, niż opowiadać wszystko przy powitaniu.

– Mamo! Jaka jesteś opalona!

– Tak, było trochę słońca.

– A jak Ala? Została chętnie?

– Chętnie. Ma tam dziewczynki w swoim wieku, a pani, która się nimi zajmuje, jest bardzo miła. A ty? Jak spędziłaś czas?

– Dobrze. Masę jadłam.

– Nie nudziłaś się?

– Z babcią? Nigdy.

Przeszłyśmy do kuchni. Mama postawiła wodę na gazie. Był słoneczny dzień, za oknem widać było jasne niebo, błękitne i czyste. To tylko szyba była brudna i wyraźnie można było odczytać na niej napis, starannie wykaligrafowany palcem Marcina:

"MADA! KOCHAM CIĘ! MARCIN".

Spojrzałam na mamę. Przyglądała mi się uważnie.

– No tak… – powiedziała – myślę, że dla nas obydwóch ten tydzień to był przede wszystkim tydzień doświadczeń…

To było tak, jakbym szła pod górę po stromym oblodzonym zboczu i jakby kilka metrów przed szczytem obsunęła mi się noga. Nie miałam się czego przytrzymać, zaczęłam spadać w zawrotnym tempie, wszystko dokoła mnie zmieniło swój obraz, niczego nie mogłam poznać. Tylko spadałam, spadałam i pomału wypuszczałam z rąk wszystkie skarby, które udało mi się zebrać w drodze pod górę…

Bo następnego dnia, idąc do szkoły, nie spotkałam Marcina. Specjalnie szłam powoli, czekałam nawet przez chwilę przy skrzyżowaniu. Nazajutrz powtórzyło się to samo.

"Nie zadzwonię do niego!" – myślałam. – Niech się odezwie pierwszy!"

To była ta moja przekora, której nigdy nie umiałam się pozbyć, która drażniła Marcina, ale wiedziałam, że ją ceni.

– Twoje małe ambicyjki… – śmiał się zawsze i ulegał mi – niech ci będzie…

W dwa dni później spotkałam na naszej trasie Wojtka Ligotę. Podbiegł,do mnie zdyszany.

– Myślałem, że znowu się spóźnię! Już wczoraj tu przygnałem, ale, widać, po tobie! Słuchaj Mada, Marcin jest chory! Ma grypę.

– Leży?

– Tak. Marnie się czuje. Strasznie zdechły i nie w formie!

– Trudno być w formie, jak się ma grypę!

– Tak, ale on szczególnie skapcaniały! Gryzie się!

– On się zawsze gryzie, Wojtek! Trzeba do tego przywyknąć!

– Tak myślisz? Przywyknąć? O, ja mam inne zdanie na ten temat!

Nie było czasu na dyskusje.

– Marcin poleży jeszcze ze dwa dni, więc nie denerwuj się!

– Dobra. Dziękuję! Cześć, Wojtek!

– Cześć!

Wojtek pobiegł w swoją stronę, a ja do szkoły miałam już tylko kilka kroków.

Moja szkoła. Lubiłam ją, ale jakżebym chciała myśleć niej w czasie przeszłym! Na korytarzu czyhała na mnie Ula

– Chryste Panie, o której ty przychodzisz! Zaraz dzwonek! Daj odwalić matmę, każdy ma inny wynik, więc czekałam na ciebie!

Dzięki interwencji Ola moje wyniki stały się autorytatywne. Ula grzebała mi w torbie.

– Dlaczego właściwie nie byłaś u Hanki? Zabawa na medal! – zapytała wyjmując zeszyt.

– Wyjeżdżałam do babci.

– Mówiłyśmy o tobie! Zrobiłaś się nieznośna! Muchy w nosie! – popatrzyła na mnie z obrzydzeniem. – Gdyby nie ta matma, stałabyś się niestrawna! To jedno cię ratuje.

– Przesada…

– Żadna przesada! Miłość toczy ci szarą substancję, niedługo zostanie z niej goły matematyczny ogryzek!

Roześmiałam się. Ula miała na pewno trochę racji, bo nie wystarczało mi czasu na wszystko. Z czegoś musiałam zrezygnować. Oczywiście, rezygnowałam z większości pozaszkolnych kontaktów z dziewczętami. Ula dokuczała mi, ale rozumiała to świetnie. Wszystkie rozumiały. Marcin był wśród nich popularny. Cieszyły mnie uważne, pełne aprobaty spojrzenia, którymi go obrzucały, ilekroć spotykały nas razem. Byłam dumna, że mam ciągle tego samego Marcina, podczas gdy one wiecznie tasowały swoich chłopców! Niezadowolone – zmieniały satelitów albo opuszczone – szukały innych. A my nie. Byliśmy razem imponująco długo i dziewczęta doceniały ten fakt. Także i powaga Marcina liczona mu była na plus.

– On przynajmniej nie jest smarkaczowaty przyznawały – nawet śmiać się potrafi z umiarem, nie tak jak te rżące konie z naszej klasy!

A ja marzyłam o tym, żeby usłyszeć kiedyś rżący śmiech Marcina. Wiedziałam, że jego powaga jest w większej mierze smutkiem niż statecznością.

Następnego dnia nie było jeszcze Marcina na naszej wspólnej drodze, a w czwartek szłam na drugą lekcję, więc bez szansy, że go spotkam. Wyszłam z domu trochę wcześniej i zadzwoniłam do niego z automatu. Moja ambicyjka nie wytrzymała dłużej. Telefon przyjęła gosposia.

– Nie ma! Poszedł dziś do szkoły! Kończyłam zajęcia wcześniej niż on i rozprawiwszy się z ambicyjka w sposób ostateczny, postanowiłam zrobić Marcinowi niespodziankę: w odpowiednim czasie przespacerować się pod jego szkołą. Odniosłam do domu torbę z książkami i zaraz wybiegłam z powrotem, żeby zdążyć na drugą. Kiedy dochodziłam do bramy boiska, zauważyłam Wojtka przebiegającego jezdnię. "Ten to się zawsze spieszy! – pomyślałam – zawsze mu pilno!" Zaczęłam się rozglądać i już po chwili dojrzałam Marcina przechodzącego przez boisko. Podeszłam bliżej, żeby zawołać go, kiedy dojdzie do bramy. Ale w tej samej chwili, w której ja zawołałam: "Marcin!" – to samo zawołała inna dziewczyna.

Stała bliżej niż ja. Marcin zatrzymał się, nie widziałam jego twarzy, widziałam tylko pogodny uśmiech tamtej. Mówiła coś bardzo szybko, śmiała się odrzucając głowę do tyłu. Była śliczna. Wyglądała na starszą ode mnie, na swobodniejszą, dziewczyna z seksem, filmowy kociak. Chwyciła Marcina za rękaw płaszcza i szarpnęła go z całej siły. Kiedy ja tak zrobiłam kiedyś, Marcin przytrzymał mi rękę i powiedział niechętnie:

– Oj, nie lubię takiego tarmoszenia, Mada!

Nie lubił tarmoszenia? A tamta co robiła? Złapała teraz klapy jego płaszcza i trzęsła Marcinem jak opętana! Rozejrzał się, jakby czuł na sobie mój wzrok albo jakby się go obawiał. Nie zauważył mnie, bo cofnęłam się szybko i przeszłam na drugą stronę ulicy. Kiedy znowu spojrzałam w ich stronę, szli obok siebie. Dziewczyna mówiła bez przerwy, Marcin słuchał pochylając głowę w jej stronę. To było wstrętne, ale poszłam za nimi, poszłam aż do małej cukierni, której drzwi bezlitośnie oddzieliły mnie od Marcina.

– Mamo? – zapytałam przy obiedzie z zupełnym spokojem. – Pamiętasz, nie chciałam kiedyś wysłuchać tego, co mogłaś mi powiedzieć na temat Marcina…

– Pamiętam!

– Powiedz mi to teraz, dobrze?

– Miałam ten zamiar. Przyznam ci się szczerze, że szukałam tylko okazji.- No więc jest okazja! – dziobnęłam energicznie ziarenko zielonego groszku.

Kiedy po powrocie od babci Emilii spostrzegłam napis na oknie, mama pominęła tę sprawę grobowym milczeniem. Po prostu kazała mi umyć szybę. I od tej chwili pozostawała chłodna i zasadnicza.

– Marcin… mówiła mi jego matka… obracał się w okropnym jakimś środowisku! Pił, wieczorami wracał do domu późno, nie uczył się…

– I to wszystko? – zdziwiłam się.

– To sporo, ale nie wszystko! Były tam jakieś dziewczęta, zwłaszcza jedna… – mama odsunęła talerz z nie dojedzonym drugim daniem.

– To nie powód, żebyś nie jadła mamo! Spojrzała na mnie gwałtownie.

– Czemu jesteś taka…? – zapytała niespokojnie.

– Jestem zupełnie normalna, mamo! Chcę, żebyś zjadła obiad! Czy w tym jest coś dziwnego? Co on takiego wyprawiał z tymi dziewczynami? Mordował je i zakopywał w piwnicy?

– Mada!

– Więc co mówiła jeszcze jego matka, powiedz mi mamo!

– Powiedziała, że przez Marcina możesz tylko płakać, bo jest przyzwyczajony do innych dziewcząt niż ty! I że albo się zmienisz pod jego wpływem, albo on machnie na ciebie ręką i znajdzie sobie łatwiejszą!

– To wszystko?

– Tak. I co ty na to, Mada?

– Możesz być spokojna, mamuś! Nie zmieniłam się pod wpływem Marcina, bo zdaje się, że na tym najbardziej ci zależy!

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 ... 36 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название