Zapalka Na Zakricie
Zapalka Na Zakricie читать книгу онлайн
Mada poznaje ch?opaka innego od wszystkich dotychczas jej znanych: jest nieufny, samotny, tajemniczy, niech?tnie opowiada o sobie, szczeg?lnie o przesz?o?ci… "Zapa?ka na zakr?cie" to ksi??ka o sprawach wa?nych i nie?atwych – o skomplikowanym j?zyku uczu?, o tym, jak trudno o mi?o?ci m?wi?, jak trudno spe?nia? czyje? oczekiwania, nie zawie?? zaufania najbli?szych. Ta debiutancka powie?? Krystyny Siesickiej ch?tnie czytana jest do dzi? przez dorastaj?ce dziewczyny ciekawe ksi??ek o mi?o?ci, szczeg?lnie tej pierwszej, najbardziej emocjonuj?cej i niepewnej.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Coś ty się tak zadekował?
– Siadaj…
Stanął na wprost mnie, zasłaniając moje miejsce od strony poczekalni. Ostrożnie wyjął z kieszeni kurtki zatłuszczony papier.
– Do matki był telefon w czasie obiadu, rozumiesz? Wyszła i zdążyłem poderwać tego siekańca…
Podał mi na papierze siekany kotlet, z jednej strony zaczerwieniony od buraczków.
– To twój kotlet?
– No pewnie, że nie z mamy talerza! Wsuwaj, bo zaraz będzie trzeba wchodzić na salę.
– Kiedy w ten sposób ty będziesz głodny!
– Raz będę ja! Zresztą to tylko goły kotlet, bo nie miałem jak zabrać buraków!
Wzięłam kotlet w palce i zjadłam. Było mi przykro nie dlatego, że podjadałam Marcina. Było mi przykro, bo w tym momencie pomyślałam o swoim ojcu.
Najwięcej miał do zarzucenia tatusiowi Olo.
– Ja bym takiego faceta zniszczył! Dlaczego twoja mama nie odda sprawy do sądu?
– Bo taka jest. Uważam, że ma rację!
– Ale oprócz racji ma prawo!
– Nie chce z niego korzystać! Uważa, że potrafi zarobić na nas sama i zarabia!
– Ja nie wiem… taki gość, jak twój tata, powinien… ech, jak się ma dzieci, to się ma obowiązki!
– No, to ty będziesz wzorem cnót małżeńskich!
– Jasne, że będę! Jakbym sobie znalazł taką babkę jak twoja matka, to bym jej podawał śniadanie do łóżka w poniedziałki, środy i piątki!
Olo błąkał się teraz bez przydziału. Jego Hania poznała jakiegoś wybijającego się oszczepnika i ponad Olowe zalety postawiła sprężyste bicepsy.
– Głupi, ale silny! – mawiał o nim Olo zgryźliwie.
Przez kilka tygodni chodził na ćwiczenia kulturystyczne, później zrezygnował i ten czas poświęcił na moją matmę.
– Kto by to pomyślał, że można dobrnąć do matury z wiedzą matematyczną nie sięgającą ponad tabliczkę mnożenia! – jęczał, kiedy zabierałam się do rozwiązywania zadań z trygonometrii.
O Marcina pytał często, ale o ile dawniej komentował zawsze moje odpowiedzi, o tyle teraz wysłuchiwał ich uważnie, bez przycinków, może nawet z pewnym zastanowieniem. Wyraźnie ucieszył się historią z kotletem.
– To jest okay! Zrobiłbym tak samo! Była to pierwsza pochwała, której Marcin doczekał się od Ola.
– Taki kotlet to się chyba pamięta do końca życia, Mada! Tu jest przecież sinus alfa! Sinus, uważaj!
Ala wróciła do domu pod koniec lutego, ciągle jeszcze bardzo słaba, z nogą uwięzioną w gipsie. Byłyśmy z mamą przejęte tym powrotem i chciałyśmy sprawić jej możliwie największą ilość niespodzianek. Nie tylko my zresztą. Wszyscy nasi najbliżsi starali się o to samo. Babcia Emilia przysłała dla Ali nową kołdrę. Koleżanki ze szkoły i z drużyny zjawiły się tego dnia z maleńkim radiem tranzystorowym, które kupiły opodatkowując na ten cel swoich rodziców. Od koleżanek biurowych mamy Ala dostała longplaya Paula Anki, o którym marzyła. Wreszcie późnym wieczorem przyjechała pani Ewa z Olem. Przytaszczyli dziesięć butelek rumuńskiego soku pomidorowego, kilka metrów ozdobnej słomianej maty i kosz kwiatów, w które Alka schowała twarz, zanim odważyła się spojrzeć na Ola. Po koszmarnych sześciu tygodniach była znowu razem z nami. Pomału dom wracał do jakiej takiej stabilizacji. Zaczęłyśmy jadać, sypiać bez poprzedniej nerwowości i dręczącego niepokoju. Może to było brzydko z mojej strony, że wykorzystałam moment, w którym mama miała dla mnie odrobinę wdzięczności. Ale to chyba ludzkie.
– Mamo – zapytałam któregoś dnia – czy w niedzielę mógłby przyjść tutaj Marcin?
Mama zmywała po kolacji, ja wycierałam naczynia.
– Oczywiście! – odparła machinalnie. Dopiero po sekundzie jej ręka, w której trzymała talerz, znieruchomiała w powietrzu. Spojrzała na mnie.
– Jaki Marcin…? – zapytała gwałtownie.
– No, Marcin!
– Ten z Osady?
– Znam tylko jednego Marcina – wyjaśniłam spokojnie.
Podsunęła talerz pod strumień gorącej wody i starannie myła go szczoteczką.
– Przełóż jeszcze marchewkę do mniejszego garnuszka, Mada. Ten duży będzie potrzebny na mleko.
– Więc jak, mamo?
Najwyraźniej chciała wzruszyć ramionami, ale powstrzymała ten gest w zalążku. Wyglądał jak drgnięcie.
– Przecież już powiedziałam!
– Więc może? – nie wierzyłam własnym uszom.
– Tak. Możesz poprosić go na niedzielę.
– Dziękuję, mamo! Olo też ma przyjechać! Cieszę się!
Odrzuciłam ścierkę i pognałam do naszego pokoju.
– Alka! Mama pozwoliła mi zaprosić Marcina na niedzielę!
– Chryste! Jak tego dokonałaś!
– Nie wiem! Nie było problemu!
– Jutro przestawiamy graty! – zdecydowała natychmiast Ala.
Jeżeli miałyśmy z Alusią jakieś wspólne hobby, było nim przestawianie mebli. Niekiedy robiłyśmy to z potrzeby, niekiedy z nudów, a spontanicznie – przed czyjąś wizytą.
– Ale ja ci nie będę mogła dużo pomóc! – martwiła się Ala. – Może się chociaż Olo napatoczy! Proponuję, żebyśmy postawiły regał w ten sposób… spójrz! o, tak…
– Czekaj, skończę wycierać i przyjdę, to wszystko ustalimy. Pomyśl tymczasem!
– Jestem zupełnie pewna – powiedziała mama, kiedy wróciłam do kuchni – że Ala już przesuwa tapczany…
– Prawie! – przyznałam. Mama roześmiała się.
– Niemożliwe jesteście! Niech ona tylko nie szaleje na tej jednej nodze! W jaki sposób zawiadomisz Marcina? Przecież dziś jest już piątek. Jutro?
– Tak. Zwykle spotykamy się w drodze do szkoły. On do swojej budy idzie tą samą ulicą… Mama pokręciła głową.
– Chyba na tej zasadzie, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu… – zwątpiła.
W sobotę rano z obojętną miną zakomunikowałam Marcinowi: – Chciałabym, żebyś przyszedł do mnie jutro o piątej!
– Jak to do ciebie?
– Do mnie. Wiesz przecież, gdzie mieszkam?
– Mamy nie będzie?
– Mojej mamy często nie ma w domu, ale wtedy nie zapraszam cię, Marcin! Może zauważyłeś?
– Och, ty jędzo! Nie zauważyłem… Uszy odmroziłem przez te twoje zasady!
– Nie podobają ci się?
– Hm… – roześmiał się – podobają mi się… – powiedział cichutko i rozwlekle. Zawsze mówił cichutko i rozwlekle rzeczy szczególnie dla mnie miłe.
– Więc powiedziałaś mamie, że się spotykamy? – zapytał.
– Powiedzmy. To było inaczej. Najważniejsze, że możesz do mnie przyjść?
Wychodzimy z konspiracji, Marcin! Jeszcze została tylko twoja matka…
– Moja matka wie już od tygodni… – powiedział Marcin sucho.
– I ty mówisz mi o tym dopiero teraz?
Spojrzał w bok na jezdnię, po której przejeżdżał rozłożysty plymuth.
– Marcin! – nalegałam,
– Tak, kochanie!
– Była niezadowolona! Powiedz prawdę? Twoja matka mnie nie lubi, ja wiem…
– Mylisz się. Bardzo cię lubi. Och, Mada… nie morduj mnie! Wiesz… – westchnął z dziwną rezygnacją – wiesz, ja jestem bardzo zmęczony…
Przyjrzałam mu się uważniej i zauważyłam głębokie cienie pod oczyma i wyraźnie wychudłe policzki. Tak, jemu coś było…
– Masz przykrości w domu… rozumiem…
– I znowu się mylisz. W domu jest, jak było. Jestem zmęczony, bo zbyt wiele wziąłem na swój kark w budzie. Będę musiał zrezygnować z tego szeryfostwa i w ogóle…
– Ależ Marcin! Jeszcze tylko kilka miesięcy! Wytrzymasz przecież… – wzięłam go pod rękę – ja taka jestem dumna, że piastujesz ten urząd! Czuję się jak jakaś ministrowa albo żona premiera!
– Mada!
– Co? Nie podobał ci się ten żart? – zapytałam.
– To nie był żart – powiedział Marcin.
– Nie był. Rzeczywiście czuję się jak premierowa…
Zbliżyliśmy się do skrzyżowania, na którym rozdzielały się nasze drogi.
– O której chcesz, żebym przyszedł?
– O piątej.
– Będę, ciao!
Przemeblowałyśmy pokój gruntownie.
– No! Żaden grat nie stoi na swoim miejscu! – stwierdziła Alka z zadowoleniem. – Wystrzałowy numer! Znowu nie będziemy się mogły znaleźć w tym pokoju! Musimy jeszcze kiedyś przełamać konserwatyzm mamy i przenicować jej celę na wylot!
– Na to się nie zgadzam – zawołała mama z kuchni – nie ma mowy!
– Mama! Jakie ty masz długie uszy! Może ty jesteś wilk?