Akademia Pana Kleksa
Akademia Pana Kleksa читать книгу онлайн
Jest to pierwsza cz??? ba?niowej trylogii Jana Brzechwy – arcydzie?o, do przeczytania kt?rego nikogo nie trzeba zach?ca?. Tytu?ow? Akademi?, po?o?on? w ogromnym parku pe?nym jar?w i w?woz?w, otacza wysoki mur, w kt?rym jedna obok drugiej mieszcz? si? ?elazne furtki, zamkni?te na srebrne k??deczki, a ka?da z nich to drzwi do innej bajki… Wraz z Panem Kleksem – niezwyk?ym nauczycielem i wynalazc? – bohaterowie opowie?ci odwiedzaj? ba?niowe kr?lestwa i prze?ywaj? niewiarygodne przygody, a z ka?dej wyprawy wracaj? m?drzejsi.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Okazało się, że tylko głowa i dłonie lalki ulepione były z cielesnej masy, wszystkie zaś pozostałe jej części pokrywała cienka warstwa miękkiego metalu o mieniącym się różowym połysku.
Pan Kleks wyjął z kieszeni spodni duży słoik z maścią i rzekł:
– Tą maścią będziesz nacierać Alojzego tak długo, aż pod metalową powierzchnią pojawią się naczynia krwionośne. Musisz uzbroić się w cierpliwość, gdyż nacieranie potrwa bardzo długo. Zacznij od nóg, a ja zajmę się przez ten czas płucami i sercem.
Praca nasza trwała kilka godzin bez przerwy. Pan Kleks odśrubował blachę, która pokrywała klatkę piersiową lalki, i niestrudzenie majstrował w jej wnętrzu. Mnie od nacierania wprost omdlewały ręce, doprowadziłem jednak wreszcie do tego, że pod metalowym naskórkiem Alojzego pomału zaczęły się ukazywać liczne rozgałęzienia cieniutkich żyłek.
– Nogi mają już dosyć – rzekł po pewnym czasie pan Kleks nie patrząc wcale w moją stronę. – Zajmij się teraz rękami.
Zabrałem się wobec tego do wcierania maści w ramiona i dłonie Alojzego. Właśnie w tej chwili gdy pojawiły się już na nich naczynia krwionośne, rozległ się dźwięk dzwonka wzywającego na obiad.
Pan Kleks, purpurowy z napięcia i wysiłku, rozprostował plecy, przyśrubował z powrotem blaszaną pokrywę do klatki piersiowej lalki i rzekł do mnie z zadowoleniem:
– Doskonale! Świetnie! Idź teraz na obiad, a ja tymczasem popracuję nad mózgiem tego kawalera.
Z żalem opuściłem szpital chorych sprzętów i udałem się do jadalni. Pierwszy podbiegł do mnie Anatol, a za nim pozostali koledzy i zarzucili mnie tysiącami pytań:
– Czy Alojzy już chodzi?
– Czy mówi?
– Co robi pan Kleks?
– Kiedy zejdzie na dół?
– Co Alojzy ma w głowie?
– Czy Alojzy już myśli?
Opowiedziałem im dokładnie o wszystkim, co działo się w szpitalu chorych sprzętów, a potem szybko zabrałem się do jedzenia, aby co rychlej wrócić do przerwanej pracy.
Gdy byliśmy już przy deserze, drzwi od jadalni otworzyły się nagle.
Dwadzieścia pięć par oczu zwróciło się w ich kierunku.
W drzwiach stał Alojzy podtrzymywany przez pana Kleksa.
Stawiając niezręczne i płochliwe kroki, posuwał się z wolna naprzód, rozglądał się ciekawie dookoła i przesadnie gestykulował lewą ręką.
– Macie go! – zawołał z tryumfem pan Kleks. – Poznajcie się z waszym kolegą.
– Dzień dobry, Alojzy! – odezwał się pierwszy Anatol, olśniony widokiem lalki.
– Dzień do-bry – odrzekł Alojzy wymawiając z trudem każdą sylabę.
– Powiedz jak się nazywasz! – krzyknął mu w ucho pan Kleks.
– A-loj-zy Ku-ku-ku… – zaciął się Alojzy powtarzając monotonnie i bez przerwy pierwszą sylabę swego nazwiska.
Pan Kleks otworzył mu usta, wsunął pod język dwa palce i szybko przykręcił jakąś śrubkę.
– No, spróbuj mówić teraz.
Lalka odetchnęła głęboko i powiedziała już nieco płynniej:
– A-loj-zy Ku-ku-ryk. Nazywam się A-loj-zy Ku-ku-ryk.
– Doskonale – klasnął w dłonie pan Kleks – doskonale! Siadaj teraz do stołu, a wy, chłopcy, dajcie mu coś do zjedzenia.
Alojzy takim samym powolnym, ostrożnym krokiem zbliżył się do stołu, siadł na krześle i rzekł bezdźwięcznym głosem:
– Daj-cie mi jeść.
Jeden z Antonich podsunął mu talerz z makaronem i podał widelec.
Alojzy ujął niezgrabnie widelec w garść i zabrał się do jedzenia. Znaczna część nabieranego makaronu wypadała mu z ust, resztę zaś powoli żuł i z trudem połykał.
– Smaczne – powiedział z bladym uśmiechem, gdy już opróżnił talerz.
Z zadziwiającą szybkością nabierał wprawy w jedzeniu, w ruchach i w mowie.
Po godzinie zaczął układać dłuższe zdania, a pod wieczór wdał się z panem Kleksem w rozmowę o Akademii.
Nazajutrz zaprowadziliśmy go do parku na spacer. Chodził już zupełnie poprawnie i próbował nawet gonić Anatola, ale zaczepił się o własną nogę i upadł.
Jadł coraz staranniej, nauczył się trzymać w dłoniach nóż i widelec, a na trzeci dzień sam się umył, uczesał i ubrał.
Po tygodniu nikt nie byłby już w stanie rozpoznać w Alojzym zwyczajnej lalki powołanej do życia przez pana Kleksa.