Zapalka Na Zakricie
Zapalka Na Zakricie читать книгу онлайн
Mada poznaje ch?opaka innego od wszystkich dotychczas jej znanych: jest nieufny, samotny, tajemniczy, niech?tnie opowiada o sobie, szczeg?lnie o przesz?o?ci… "Zapa?ka na zakr?cie" to ksi??ka o sprawach wa?nych i nie?atwych – o skomplikowanym j?zyku uczu?, o tym, jak trudno o mi?o?ci m?wi?, jak trudno spe?nia? czyje? oczekiwania, nie zawie?? zaufania najbli?szych. Ta debiutancka powie?? Krystyny Siesickiej ch?tnie czytana jest do dzi? przez dorastaj?ce dziewczyny ciekawe ksi??ek o mi?o?ci, szczeg?lnie tej pierwszej, najbardziej emocjonuj?cej i niepewnej.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Wobec wakującego stanowiska szeryfa proponuję kandydaturę Marcina!
Tylko Hieronim zawołał z niechęcią:
– Marcin? Przecież on jest nowy! Nie lepiej kogoś, kto zna nas dłużej?
– Poczekajcie – wtrącił się Foczyński – tę sprawę będziemy załatwiać jutro! A dziś, drogie panie i szanowni panowie, zrobimy sobie mały sprawdzian waszych umiejętności z zakresu matematyki…
Sprawdzian poszedł mi nieźle i w doskonałym nastroju wybrałem się na ulicę Kwiatową, na której spędziłem już niejedno popołudnie. Nie mogłem trafić na Madę. Nijako było mi iść do niej do domu. Sądziłem jednak, że wreszcie ją tu spotkam i że uda mi się stworzyć pozory przypadku. Postanowiłem użyć starego chwytu z zapałka. Kiedy wreszcie późnym wieczorem spostrzegłem Madę wracającą samotnie do domu, zawołałem ostrzegawczo:
– Uważaj! Zapałka na zakręcie!
Stanęła jak wryta. Nie chciałem, żeby odkryła, że czekałem tylko na nią.
– Przepraszam cię najmocniej! Nie przypuszczałem, że to ty!
– Marcin!- zawołała z wyraźnym zadowoleniem. Ale nie minęła sekunda, a przyglądała mi się wrogo, z większą niechęcią niż kiedykolwiek. Zrozumiałem, że popełniłem piramidalny błąd. Nie chciała słuchać moich tłumaczeń, właściwie nawet do nich nie dopuściła. Po prostu zostawiła mnie ogłupiałego do reszty i odeszła. Dogoniłem ją, ale na próżno szukałem w głowie rozsądnych wyjaśnień.
– Uwierz mi… – powiedziałem w końcu zwyczajnie – proszę cię… czekałem tylko na ciebie!
Patrzyła na mnie ważąc swoje myśli, których nie znałem. Wiedziałem tylko, że jest to chwila, kiedy mogę stracić Madę bezapelacyjnie. Żadne dalsze tłumaczenie nie przechodziło mi przez gardło.
– Marcin… – powiedziała niejasno – gubię się…
Była cudowna, ostatnia październikowa niedziela. Wysiadłyśmy na małej stacyjce w Otrębusach i każda z nas, jak zwykle, była w innym nastroju. Mama ożywiona, rozmowna. Alusia nadęta i wściekła. A mnie było wszystko jedno.
Mamy radość była zrozumiała. Po raz pierwszy wiozła nas do swojej przyjaciółki, której nie znałyśmy dotąd. Była to przyjaźń sprzed wielu lat, zerwana po mamy małżeństwie i teraz nawiązana. Na pewno wypełniła mamie pustkę, na którą skazała się sama odsuwając się od znajomych z okresu małżeństwa – na tej chyba zasadzie, na której pozbyła się wszystkich drobiazgów związanych z wspomnieniami o ojcu. Ale bez drobiazgów można żyć, bez ludzkiej przyjaźni – trudniej. Zrozumiałe było więc ożywienie mamy, ale i nadęcie Alusi było uzasadnione. Alusia nie znosiła Ola.
– Olo – jęczała. – Już to samo zdrobnienie doprowadza mnie do rozpaczy! Olo! Olo!
W rzeczywistości nie chodziło tu wcale o zdrobnienie, tylko o fakt, że mama straszliwie nam tego Ola obrzydziła. Znałyśmy go jedynie z jej opowiadań i w ten sposób stał się dla nas postacią-widmem, obdarzoną wszystkimi zaletami, zwłaszcza tymi, których w nas nie można było odnaleźć ze świecą! A więc przede wszystkim Olo był chłopcem posłusznym, obowiązkowym, starannym, nie miał głupich pomysłów, nigdy nic nie przytrafiało mu się niechcący. Opierał się na radach i opiniach innych ludzi, dojrzalszych i bardziej doświadczonych od niego… A my – nie!
– Coś mi się zdaje, że ten Olo jest bez charakteru, mamo! – broniłam naszych okopów. – Przypomina mi ciasto na lane kluski!
– Zapomniałam, że ty z potraw mącznych uznajesz tylko źle wyrośnięte placki z zakalcem! – odcinała się mama wyraźną aluzją.
Tak! Wysiadałyśmy na stacji w Otrębusach w ponurym nastroju.
– Musicie zachowywać się po ludzku! – napominała nas mama. – Żadnych głupich min, żadnych idiotycznych pomysłów!
– A jeżeli nam dadzą tłusty rosół? – Niepokoiła się Alusia.
– To go zjecie!
– Mamo!
Mama przystanęła pośrodku wąskiej ścieżki.
– Zjecie go! – krzyknęła z rozpaczą. – Rozumiesz? Alka wzniosła oczy do nieba.
– Przykro mi, ale to się chyba nie da zrobić… Pojadę do rygi po pierwszej łyżce!
– Ona ma rację, mamo? Jeżeli nam dadzą tłusty rosół to…
– Zjecie go! – syknęła mama. – Bez żadnych komedii zjecie tłusty rosół, nawet wtedy, kiedy będą na nim pływać oka wielkości oczu wieloryba!
Mama szybkim krokiem ruszyła w stronę osiedla małych, białych domków położonych pod lasem. Uważała sprawę rosołu za rozstrzygniętą.
– Pani Ewa mieszka w tym domu! – powiedziała stając przed zieloną furtką.
W tej samej chwili spostrzegłam wielkiego drągala, który w roboczym ubraniu zgarniał z trawnika zeschłe liście.
– A to jest Olo! – szepnęła mama tryumfalnie. Alusia była wstrząśnięta.
– Jest gorzej niż myślałam… – szepnęła.
– Dlaczego? – obruszyła się mama błyskawicznie.
– Patrzcie go… jaki pracowity! Nawet w niedzielę…
– Tak mówisz, jakbyś była pracowita w poniedziałki czy wtorki! Dla was niedziela trwa cały rok!
Olo zauważył nas i odstawił grabie. Przeskoczył grządkę astrów i szybko otworzył furtkę.
– Dzień dobry pani! – skłonił się przed mamą i z nabożeństwem ucałował podaną sobie dłoń.
Tak właśnie zrobił, nie można tego określić inaczej. Olo z punktu zademonstrował to, na co mama była szczególnie wrażliwa: dobre maniery.
Wziął z jej ręki torbę i dopiero wtedy odwrócił się w naszą stronę. Lekceważąc zupełnie nasze osłupienie, powiedział krótko:
– O, cześć wam, boginie!
I potem znowu zapytał mamy z uważną atencją:
– Duży był tłok w kolejce? Miała pani siedzące miejsce?
Alka patrzyła na mnie wzrokiem konającego łabędzia. Tymczasem Olo zapraszał nas do domu.
– Mama czeka na panią ze swoją przedpołudniową kawą. A wy… – powiedział tonem przedszkolanki – przywitajcie się prędko i zaraz pójdziemy nakarmić psy…
– No! Nareszcie mam okazję poznać twoje dziewczynki! – zawołała pani Ewa ściskając mamę i jednocześnie obrzucając nas uważnym spojrzeniem. – Och, wcale nie wyglądają na czupiradła. Dlaczego mówiłaś, że przywieziesz czupiradła? Czuję się strasznie zawiedziona!
No, ładnie nas mama musiała odmalować! Alka stała naburmuszona, a ja z największym wysiłkiem zdobyłam się na coś w rodzaju uśmiechu.
– Bolą eię zęby? – zapytał Olo.
Chciałam zaprzeczyć, ale kiedy spojrzałam na jego minę, zachciało mi się śmiać naprawdę. Stał przy mnie ze zmarszczonym nosem i zabawnie potrząsał zwieszonymi luźno rękoma.
– Bo mnie zawsze bolą zęby, kiedy dowiaduję się od obcych ludzi, co moja mama mówi na mój temat! Wykręca mi twarz na wszystkie strony i wtedy uśmiecham się tak właśnie, jak ty przed chwilą!
Podsunął mamie fotel i zagarnął długimi ramionami Alkę i mnie.
– Idziemy do psów! Nasza Leda ma przepyszne małe szczeniaki! Specjalnie nie dałem im śniadania dziś rano, żebyście mogły zobaczyć, jak zabawnie ładują się z łapami do miski.
W drewnianej szopce za domem Leda i jej dzieciaki czekały na śniadanie. Trzy czarne kulki zakłębiły się u naszych nóg, Leda patrzyła nieufnie.
– Nie bój się, stara! – pocieszył ją Olo. – Daję ci słowo, to nie są żadne czupiradła! Mada, nie bój się! Weź jednego psa na ręce, Leda ci nic nie zrobi!
– Czy będę im mogła podać miskę z jedzeniem? rozkrochmaliła się Alka. – Olu? Gdzie stoi miska? Powiedz, ja przyniosę!
– Jest tutaj, ale – trzeba by to podgrzać…
– Daj, polecę do kuchni! Kuchnia jest na lewo od wejścia, tak!
– No dobra, to idź!
Postawiłam szczeniaka na ziemi. Leda podeszła do mnie, pomachała ogonem i podsunęła mi do pogłaskania lśniący łeb.
– Spójrz… już się nie boi o swoje pieski! – ucieszył się Olo. – Usiądź sobie tu, Mada, na tej skrzyneczce. Gdyby nie fakt, że pójdę na medycynę, wybrałbym weterynarię. Lubię zwierzęta, a już te małe psy są niesłychanie zabawne, nie uważasz? W przeciwieństwie do dzieci. Małych dzieci nie znoszę.
– Czemu?
– Irytują mnie. Są najczęściej uparte i lepkie! Czasami przyjeżdża do nas siostra mojej mamy z czymś takim… chyba to jest dziewczynka, bo ma na imię Małgosia. Wszyscy twierdzą, że ta Małgosia jest przemiła i śliczna. Ja tam nie wiem… wydaje mi się bardzo obrzydliwa.