Ultimatum Bournea
Ultimatum Bournea читать книгу онлайн
W Zwi?zku Radzieckim Jason Bourne staje do ostatecznej rozgrywki ze swoim najwi?kszym wrogiem – s?ynnym terroryst? Carlosem – i tajnym mi?dzynarodowym stowarzyszeniem. ?eby przeszkodzi? pot??nej Meduzie w zdobyciu w?adzy nad ?wiatem, raz jeszcze musi zrobi? to, czego mia? nadziej? nie robi? nigdy wi?cej. I zwabi? Carlosa w ?mierteln? pu?apk?, z kt?rej ?ywy wyjdzie tylko jeden z nich…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Rozdział 24
Koła sanitarnego helikoptera zetknęły się z ziemią; w chwilę potem umilkły silniki i łopatki wirnika zaczęły zwalniać obroty, by wreszcie zupełnie znieruchomieć. Zgodnie z przepisami dopiero wtedy otworzyły się drzwi i z maszyny wyszedł ubrany w biały strój sanitariusz, a za nim Panov. Kilka metrów od śmigłowca sanitariusz przekazał doktora pod opiekę czekającego na skraju lądowiska cywila, który zaprowadził go do stojącej nie opodal limuzyny Siedzieli w niej Peter Holland, dyrektor CIA, i Aleksander Conklin, ten drugi na rozkładanym miejscu tyłem do kierunku jazdy, prawdopodobnie po to, żeby ułatwić prowadzenie rozmowy. Psychiatra usiadł obok Hollanda, po czym kilka razy odetchnął głęboko i opadł na miękkie oparcie.
– Jestem wariatem – oświadczył, starannie wymawiając każde słowo. – Osobiście podpiszę sobie skierowanie do szpitala.
– Najważniejsze, że jest pan bezpieczny, doktorze – odparł Holland.
– Miło znowu cię widzieć, Szalony Mo – dodał Conklin.
– Czy wy macie pojęcie, co zrobiłem? Celowo rozbiłem samochód na drzewie, choć sam byłem jego pasażerem! Potem, po przejściu co najmniej połowy odległości do Bronksu, zabrałem się autostopem z jedyną osobą na świecie, która prawdopodobnie ma większego świra ode mnie. Miała kompletnie rozstrojone libido i męża o tajemniczym imieniu Bronk, przed którym właśnie uciekała. Wzięła mnie jako zakładnika, grożąc, że w razie najmniejszego oporu oskarży mnie o gwałt przed trybunałem złożonym z największych zabijaków, jakim w tym kraju kiedykolwiek pozwolono jeździć ciężarówkami… z wyjątkiem jednego, który pomógł mi uciec. – Panov umilkł i sięgnął do kieszeni. – Proszę bardzo – powiedział, wręczając Conklinowi pięć praw jazdy i sześć tysięcy dolarów.
– Co to takiego? – zapytał ze zdumieniem Aleks.
– Obrabowałem bank, a potem sam postanowiłem zostać zawodowym kierowcą… A jak ci się wydaje, co to jest? Zabrałem to człowiekowi, który mnie pilnował. Opisałem tym z helikoptera, gdzie mogą go znaleźć. Na pewno im się uda, bo nie sądzę, żeby daleko odszedł.
Peter Holland podniósł słuchawkę zainstalowanego w limuzynie telefonu i nacisnął trzy guziki.
– Przekażcie wiadomość załodze helikoptera – powiedział. – Człowiek, którego zabiorą z miejsca wypadku, ma zostać natychmiast przewieziony do Langley. Informujcie mnie o wszystkim… Przepraszam, doktorze. Proszę kontynuować.
– Kontynuować? A co tu kontynuować? Zostałem porwany, trzymano mnie na jakiejś farmie i naszprycowano taką ilością różnych świństw, że… że o mało nie poleciałem na szczyt wysokiej choinki, o co zresztą oskarżyła mnie moja madame Scylla i Charybda.
– O czym pan mówi, do licha? – zapytał cicho Holland.
– O niczym, admirale, panie dyrektorze czy…
– Wystarczy Peter, Mo – przerwał mu Holland. – Po prostu nie zrozumiałem, i tyle.
– Nie ma tu nic do rozumienia, tylko same fakty. Moje aluzje wynikają z potrzeby popisania się pozorną erudycją. Boję się, i tyle.
– Tutaj nic ci nie grozi.
Panov uśmiechnął się nerwowo do dyrektora CIA.
– Wybacz mi, Peter. Wciąż jestem trochę oszołomiony. Ostatni dzień odbiegał wyraźnie od mojego dotychczasowego stylu życia.
– Podejrzewam, że nie tylko od twojego – odparł Holland. – Widziałem już sporo paskudnych rzeczy, ale nigdy nie miałem do czynienia z czymś, co w ten sposób działa na psychikę.
– Nie ma pośpiechu, Mo – dodał Conklin. – Nie wysilaj się, i tak już wystarczająco dużo przeszedłeś. Jeśli chcesz, możemy zaczekać kilka godzin, żebyś trochę odpoczął.
– Nie bądź idiotą, Aleks! – zaprotestował ostro psychiatra. – Po raz drugi naraziłem Davida na poważne niebezpieczeństwo! To mnie najbardziej dręczy… Nie ma ani chwili do stracenia. Daruj sobie Langley, Peter. Zawieź mnie do jednej z waszych klinik. Powiem lekarzom, co mają zrobić, żeby wyciągnąć ze mnie wszystko, co pamiętam.
– Chyba żartujesz! – wybuchnął Holland.
– Ani mi się śni. Obaj musicie wiedzieć to, co ja, nawet jeśli wiem coś, nie zdając sobie z tego sprawy. Naprawdę nie możecie tego zrozumieć?
Dyrektor Centralnej Agencji Wywiadowczej ponownie sięgnął po telefon, ale tym razem nacisnął tylko jeden guzik. Oddzielony od nich dźwiękoszczelną szybą kierowca podniósł ukrytą między siedzeniami słuchawkę.
– Nastąpiła zmiana planu – powiedział Holland. – Jedź do punktu numer pięć.
Samochód zwolnił, by na najbliższym skrzyżowaniu skręcić w prawo, w kierunku zielonych pól i wzgórz, stanowiących najlepsze tereny łowieckie Wirginii. Morris Panov przymknął oczy jak człowiek znajdujący się w transie lub oczekujący na jakieś nadzwyczaj ważne wydarzenie – na przykład na swoją egzekucję. Aleks spojrzał na Petera Hollanda; obaj zerknęli na Mo, a potem znowu na siebie. Cokolwiek Panov zamierzał, miało to głęboki sens. W ciągu pół godziny, której potrzebowali na dotarcie do bramy posiadłości określanej jako punkt numer pięć, żaden z mężczyzn nie odezwał się ani słowem.
– Dyrektor z przyjaciółmi – poinformował kierowca strażnika ubranego w mundur jednej z prywatnych firm wynajmujących ludzi do ochrony, w rzeczywistości będącej agendą CIA. Za ogrodzeniem zaczynała się dość długa, wysadzana drzewami droga.
– Dziękuję – odezwał się Mo, otwierając oczy i mrugając powiekami. – Jak się zapewne domyślacie, usiłuję odzyskać jasność myślenia i obniżyć sobie ciśnienie.
– Nie musisz tego robić – powiedział z naciskiem Holland.
– Owszem, muszę – odparł Panov. – Może kiedyś uda mi się wszystko samemu poskładać do kupy, ale teraz nie mamy na to czasu. – Spojrzał na Conklina. – Jak dużo możesz mi powiedzieć?
– Peter wie o wszystkim. Ze względu na twoje ciśnienie daruję ci szczegóły. Najważniejsze, że Davidowi nic nie jest. W każdym razie nic nam nie wiadomo, żeby było inaczej.
– A Marie i dzieci?
– Są na wyspie – odparł Aleks, unikając spojrzenia Hollanda.
– Co to za punkt numer pięć? – Panov skierował wzrok na dyrektora CIA. – Mam nadzieję, że znajdzie się tu jakiś odpowiedni specjalista?
– Mają dyżury przez całą dobę. Przypuszczam, że znasz kilku z nich.
– Wolałbym nie.
Długa czarna limuzyna zakręciła na owalnym podjeździe i zatrzymała się przed kamiennymi schodami budynku utrzymanego w stylu południowych dziewiętnastowiecznych rezydencji.
– Chodźmy – powiedział spokojnie Mo, wysiadając z samochodu.
Pokryte bogatymi ornamentami białe drzwi, posadzki z różowego marmuru i eleganckie, wznoszące się spiralnie schody – wszystko to było znakomitym kamuflażem dla tego, co naprawdę działo się w punkcie numer pięć. Pensjonariuszami rozległego domu byli zdrajcy, podwójni i potrójni agenci, a także ludzie wracający z niebezpiecznych, długotrwałych operacji. Personel placówki składał się z trzech zespołów opieki medycznej – w skład każdego wchodzili dwaj lekarze i trzy pielęgniarki – kucharzy i służby, wybranej spośród osób zakwalifikowanych do pracy w najważniejszych ambasadach i konsulatach, a także z doskonale wyszkolonych, uzbrojonych strażników patrolujących teren przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wszyscy bez wyjątku goście otrzymywali niewielkie, przeznaczone do wpięcia w klapę spinki, po czym człowiek, pełniący funkcję kogoś w rodzaju głównego kamerdynera, prowadził ich tam, gdzie chcieli dotrzeć. W rzeczywistości był to emerytowany tłumacz, pracujący od wielu lat dla Centralnej Agencji Wywiadowczej, ale wykonywał swoje obowiązki tak znakomicie, jakby całe życie nie robił nic innego.
Mimo to nie udało mu się ukryć zaskoczenia na widok Petera Hollanda.
– Niespodziewana wizyta, sir?
– Miło cię znowu widzieć, Frank. – Dyrektor uścisnął rękę byłemu tłumaczowi. – Pamiętasz Aleksa Conklina?
– Dobry Boże, to ty, Aleks! Nie widziałem cię całe lata! – Kolejny uścisk dłoni. – Co to wtedy było…? Aha, ta wariatka z Warszawy, pamiętasz?
– KGB ma z tego ubaw po dziś dzień – roześmiał się Conklin. – Jedyną tajemnicą, którą znała, był przepis na najgorsze gołąbki, jakie jadłem w życiu… Jeszcze się trochę udzielasz, Frank?
– Od czasu do czasu – odparł kamerdyner, wykrzywiając twarz w pełnym niezadowolenia grymasie. – Ci młodzi tłumacze nie potrafią odróżnić kluski od łuski.
– Ponieważ ja też nie potrafię, czy mogę zamienić z tobą kilka słów na osobności? – zapytał Holland. Obaj mężczyźni odeszli na bok i pogrążyli się w cichej rozmowie. Aleks i Panov pozostali na miejscu; ten drugi marszczył co chwila brwi i wciągał głęboko powietrze. Po pewnym czasie dyrektor wrócił i wręczył każdemu po jednej spince. – Już wiem, gdzie mamy iść – oznajmił. – Frank zawiadomi ich, że zaraz tam będziemy.
We trójkę ruszyli w górę po kręconych schodach, a następnie, po puszystym chodniku, korytarzem prowadzącym do lewego skrzydła ogromnego budynku. Po prawej stronie dostrzegli drzwi niepodobne do żadnych, które do tej pory mijali; były nadzwyczaj potężne, wykonane z ciemnego dębu, w swojej górnej części miały cztery małe okienka, a koło klamki dwa przyciski. Holland włożył klucz do zamka, przekręcił go i wcisnął dolny guzik. Natychmiast ożyła czerwona dioda zainstalowana w wiszącej pod sufitem kamerze. Dwadzieścia sekund później rozległ się charakterystyczny odgłos zatrzymującej się windy.
– Proszę do środka, panowie – zachęcił towarzyszących mu mężczyzn dyrektor CIA.
Kiedy drzwi się zamknęły, winda natychmiast ruszyła w dół.
– Wchodziliśmy na górę, żeby teraz zjechać na dół? – zapytał z niesmakiem Conklin.
– Konieczne środki ostrożności – wyjaśnił Holland. – To jedyny sposób, żeby się tam dostać. Na parterze nie ma windy.
– Dlaczego, jeśli człowiekowi bez jednej stopy wolno o to zapytać?
– Wydaje mi się, że potrafisz odpowiedzieć na to pytanie lepiej ode mnie – odparł dyrektor. – Do piwnicy można dotrzeć jedynie dwiema windami otwieranymi specjalnym kluczem, nie zatrzymującymi się na parterze. Ta zawiezie nas tam, gdzie chcemy, druga zjeżdża do kotłowni, urządzeń klimatyzacyjnych i innych instalacji, jakie zwykle znajdują się w piwnicy. Frank dał mi klucz, ale jeśli nie odłożę go na miejsce w ściśle określonym czasie, zostanie uruchomiony alarm.