To?samo?? Bournea
To?samo?? Bournea читать книгу онлайн
M??czyzna, kt?ry wypad? podczas sztormu za burt? ma?ego trawlera, nie pami?ta ?adnych fakt?w ze swojego ?ycia. Pewne okoliczno?ci sugeruj?, ?e nie by? on zwyczajnym cz?owiekiem – zbyt wiele os?b interesuje si? jego poczynaniami, zbyt wielu najemnych morderc?w usi?uje go zlikwidowa?. Sprawno??, z jak? sobie z nimi radzi, jednoznacznie wskazuje na specjalne przygotowanie, jakie przeszd?. Jego przeznaczeniem jest walka o prze?ycie i wyja?nienie tajemnic przesz?o?ci…
"To?samo?? Bourne'a" nale?y do najlepszych powie?ci Roberta Ludluma, pisarza przewy?szaj?cego popularno?ci? wszystkich znanych polskiemu czytelnikowi pisarzy gatunku sensacyjnego. Niekt?rzy twierdz?, ?e jest to jego najlepsze dzie?o, czego po?rednim dowodem kontynuacja w postaci nast?pnych dw?ch tom?w oraz doskona?y film i serial z Richardem Chamberlainem, ciesz?cy si? ogromnym powodzeniem na ca?ym ?wiecie.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Chcesz powiedzieć, że nie jesteś człowiekiem Carlosa? Zaprzeczasz temu?
Villiers szarpnął się do przodu, napierając na Bourne’a swoim potężnym torsem, próbując uwolnić się z jego uścisku.
– Gardzę tobą, ty bydlaku!
– Do jasnej cholery, tak czy nie?
Starzec napluł Bourne’owi w twarz; jego oczy, w których jeszcze przed chwilą gorzał ogień, zamgliły się i naszły łzami.
– Carlos zabił mi syna – wyszeptał. – Zabił mojego jedynego syna na rue du Bac. Mój syn stracił życie, kiedy pięć lasek dynamitu wyleciało w powietrze na rue du Bac.
Jason powoli rozluźnił uścisk. Wciąż oddychając ciężko zwrócił się do Villiersa najspokojniej jak umiał:
– Niech pan wjedzie na pastwisko i na mnie zaczeka. Musimy porozmawiać, generale. Stało się coś, o czym pan nie wie i dobrze by było, gdybyśmy obaj dowiedzieli się, o co w tym chodzi.
– Nigdy! Niemożliwe! To bzdura!
– To fakt – powiedział Bourne. Siedział obok Villiersa na przednim siedzeniu jego samochodu.
– To jakaś nieprawdopodobna pomyłka! Pan nie wie, co mówi!
– To nie jest pomyłka i wiem, co mówię, ponieważ sam znalazłem ten numer. Pański numer. Świetna przykrywka. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie łączył pana z Carlosem, zwłaszcza ze względu na śmierć pańskiego syna. Czy to jest pewne, że sprzątnął go Carlos?
– Sprzątnął? Wolałbym, żeby się pan inaczej wyrażał, monsieur.
– Przepraszam. Nie chciałem pana urazić.
– Czy jest pewne? W Sûreté są o tym przekonani. Wywiad wojskowy i Interpol też nie ma wątpliwości. Czytałem raporty.
– Co w nich było?
– Przypuszcza się, że Carlos oddał przysługę swoim radykalnym przyjaciołom z dawnych czasów. Pozwolił nawet, żeby sobie przypisali ten czyn. To było zabójstwo na tle politycznym. Śmierć mojego syna miała być przestrogą dla innych, którzy przeciwstawiali się fanatykom.
– Fanatykom?
– Lewicowi ekstremiści chcieli wejść w koalicję z socjalistami, składali im obietnice, których nie zamierzali dotrzymać. Mój syn przejrzał i ujawnił ich plany, po czym podjął działania legislacyjne, żeby zablokować sojusz. Dlatego musiał zginąć.
– Czy to z tego powodu odszedł pan z wojska i stanął do wyborów?
– Tak, i zrobiłem to bez chwili wahania. Przyjęło się, że po śmierci ojca syn kontynuuje jego pracę… – Starzec przerwał; światło księżyca padało na jego zmęczona twarz. – W tym wypadku dziedzictwem ojca było prowadzenie dalej pracy syna. On nie był żołnierzem, ja zaś nie jestem politykiem, ale broń i materiały wybuchowe nie są mi obce. To ja ukształtowałem jego ideały, jego poglądy odzwierciedlały moje; mój syn zginął za nasze przekonania. Decyzja była więc dla mnie oczywista. Będę prezentował nasze ideały na arenie politycznej i niech wrogowie mojego syna walczą ze mną. Żołnierz nie boi się walki.
– Rozumiem, że niejeden żołnierz.
– Co pan ma na myśli?
– Tych mężczyzn w restauracji. Wyglądali, jakby dowodzili połową wojsk we Francji.
– Bo i dowodzili, monsieur. Kiedyś nazywano ich młodymi gniewnymi dowódcami z Saint Cyr. Republika grzęzła w korupcji, nieudolność paraliżowała armię. Linia Maginota była żartem. Podczas wojny zostali przywódcami ruchu oporu; walczyli ze Szwabami i rządem Vichy w Europie i Afryce.
– Co robią teraz?
– Większość to emeryci, wielu z nich dręczą wspomnienia przeszłości. Modlą się do Najświętszej Panienki, żeby historia się nie powtórzyła. Ale coraz częściej widzą znowu to samo. Wojsko zostało zepchnięte na boczny tor. Komuniści i socjaliści w Zgromadzeniu Narodowym robią wszystko, żeby osłabić siły militarne Francji. Cele Moskwy nie zmieniają się, choć mijają dziesięciolecia. A tymczasem wolne społeczeństwo dojrzało do infiltracji. Gdy proces ten raz się rozpocznie, będzie zachodził tak długo, aż nasze społeczeństwo zostanie ukształtowane dokładnie według sowieckiego modelu. Spiskowcy są wszędzie; trzeba z nimi walczyć.
– Niektórzy powiedzieliby, że pańskie poglądy brzmią dość radykalnie.
– Dlaczego? Walka? Ojczyzna? Honor? Czy te pojęcia są dla pana anachroniczne?
– Nie. Ale wyobrażam sobie, jak wiele zła można wyrządzić w ich imieniu.
– Nasze poglądy się różnią, ale nie zamierzam pana przekonywać.
Pytał pan o moich przyjaciół, więc odpowiedziałem. A teraz, proszę, przejdźmy do tych pańskich nieprawdopodobnych rewelacji. To obrzydliwe insynuacje. Pan nie wie, co znaczy stracić syna, wiedzieć, że został zamordowany.
Powraca ból i nie wiem dlaczego. Ból i pustka, pustka w niebie… z nieba. Śmierć na niebie, z nieba. Jezu, boli. Ale co? I dlaczego?
– Bardzo panu współczuję – powiedział Jason zaciskając ręce, by powstrzymać ich nagłe drżenie. – Ale wszystko tu pasuje.
– Wręcz przeciwnie! Jak pan stwierdził, nikt przy zdrowych zmysłach nie łączyłby mnie z działalnością tej świni, Carlosa, a już na pewno nie on sam. To ryzyko, którego ten bandzior by nie podjął. To nie do pomyślenia.
– Właśnie. To jest nie do pomyślenia i dlatego został pan wykorzystany. Pański dom jest doskonałym punktem przekazywania jego poleceń.
– Niemożliwe! Jak?
– Ktoś, kto ma dostęp do pańskiego telefonu, jest w bezpośrednim kontakcie z Carlosem. Używa się szyfrów, wypowiada określone słowa. Prawdopodobnie dzieje się to, kiedy nie ma pana w domu, a może nawet kiedy pan jest. Czy pan sam odbiera telefony?
Villiers zamyślił się.
– Właściwie nie. Nie, kiedy ktoś dzwoni na ten numer. Zbyt wielu ludzi muszę unikać, dlatego mam drugi telefon ze ściśle zastrzeżonym numerem.
– Więc kto odbiera telefony?
– Zwykle służąca lub jej mąż, który pełni obowiązki kamerdynera i szofera. Był jeszcze moim kierowcą w wojsku: Oprócz nich, oczywiście, moja żona albo sekretarz, który często pracuje w moim domu; był moim adiutantem przez dwadzieścia lat.
– Kto jeszcze?
– To już wszyscy.
– Kucharka?
– Nie mamy żadnej na stałe; angażujemy kogoś, tylko kiedy wydajemy przyjęcie. Z nazwiskiem Villiersa wiąże się więcej chwały niż pieniędzy.
– Sprzątaczka?
– Dwie. Przychodzą dwa razy w tygodniu, ale nie zawsze są to te same.
– Powinien pan zwrócić większą uwagę na szofera i adiutanta.
– To absurdalne! Ich lojalność jest poza wszelkimi podejrzeniami.
– Podobnie myślał Cezar o Brutusie.
– Pan nie mówi poważnie…
– Mówię cholernie poważnie, i lepiej by było, gdyby mi pan uwierzył. Wszystko, co powiedziałem, jest prawdą.
– W takim razie nie powiedział mi pan wiele. Nie znam nawet pańskiego nazwiska.
– Nie jest ważne. Poznanie go mogłoby panu tylko zaszkodzić.
– Dlaczego?
– Dlatego, że szansa pomyłki jest minimalna. Właściwie w ogóle nie istnieje.
Villiers zaczął kiwać głową, tak jak czynią to starzy mężczyźni, gdy przetrawiają w sobie słowa, które wprawiły ich w osłupienie. Jego poorana zmarszczkami twarz poruszała się miarowo w świetle księżyca.
– Mężczyzna bez nazwiska zastawia na mnie w nocy pułapkę na drodze, trzyma mnie na muszce i obrzuca ohydnymi oskarżeniami – wysuwa zarzut tak plugawy, że mam ochotę go zabić – i oczekuje ode mnie, że uwierzę mu na słowo. Słowo człowieka bez nazwiska, o obcej mi twarzy, którego jedyną poręką ma być zapewnienie, że ściga go Carlos. Niech mi pan powie, dlaczego mam panu wierzyć?
– Ponieważ nie miałbym żadnego powodu, żeby przyjść do pana, gdybym sam nie wierzył w to, co mówię.
Villiers popatrzył na Jasona.
– Nie, jest lepszy powód. Przed chwilą darował mi pan życie. Odrzucił pan broń, nie wystrzelił. A mógł pan to łatwo zrobić. Tymczasem wolał pan błagać mnie o rozmowę.
– Nie wydaje mi się, żebym aż błagał.
– Błaganie było w pańskich oczach, młody człowieku. Prawda zawsze jest w oczach, i często w głosie, ale trzeba słuchać uważnie. Można upozorować pokorę, ale nie złość. Jest albo prawdziwa, albo sztuczna. Twoja złość była prawdziwa… tak jak i moja. – Starzec wskazał na małe renault stojące dziesięć metrów z tyłu. – Niech pan jedzie za mną do Parc Monceau. Dokończymy rozmowę w moim gabinecie. Daję głowę, że myli się pan co do obu moich ludzi, lecz, jak sam pan powiedział, Cezara zaślepiło jego przywiązanie. Nie chcę, żeby to samo było ze mną.
– Jeśli wejdę do pana domu i ktoś mnie rozpozna, jestem trupem. Pan też.
– Mój sekretarz wyszedł zaraz po siedemnastej, a szofer idzie do siebie nie później niż o dziesiątej oglądać swoją ukochaną telewizję. Pan zaczeka na zewnątrz, podczas gdy ja wejdę do środka i sprawdzę. Jeśli wszystko okaże się w porządku, zawołam pana; jeśli nie, wyjdę na zewnątrz i odjadę. Pan pojedzie za mną. Zatrzymam się gdzieś i tam dokończymy rozmowę.
Kiedy Villiers mówił, Jason przyglądał się mu uważnie.
– Dlaczego chce pan, bym wrócił za panem do Parc Monceau?
– A gdzie? Wierzę w szok niespodziewanej konfrontacji. Jeden z pańskich podejrzanych leży w łóżku w pokoju na piętrze i ogląda telewizję. Ale jest i drugi powód. Chcę, żeby moja żona usłyszała, co pan ma do powiedzenia. To wierna towarzyszka starego żołnierza; jest wyczulona na rzeczy, które często umykają uwagi innych. Nauczyłem się polegać na jej przenikliwości. Gdy usłyszy pana historię, może rozpozna jakąś dziwną prawidłowość w zachowaniu któregoś z nich.
Bourne nie mógł przemilczeć swoich obaw.
– Ja zastawiłem na pana pułapkę udając niezrównoważonego kierowcę; teraz pan może mi się odpłacić. Skąd mogę wiedzieć, czy nie zastawia pan na mnie sideł?
Starzec odpowiedział bez wahania.
– Daję panu słowo francuskiego generała, i to powinno panu wystarczyć. Jeśli nie, zabieraj pan pistolet i wysiadaj.
– Wystarczy mi – oświadczył Bourne. – Nie dlatego, że jest to słowo generała, ale dlatego, że jest to słowo człowieka, którego syn zginął z ręki Carlosa na rue du Bac.
Droga powrotna do Paryża wydawała się Jasonowi dużo dłuższa niż jazda w przeciwną stronę. Znowu walczył z obrazami, obrazami, które powodowały, że oblewał go zimny pot. I ból, zaczynający się w skroniach, promieniujący w dół, do piersi, zaciskający się wokół żołądka – ostre ukłucia przeszywały go tak, że z trudem powstrzymywał się od krzyku.