Bez pozegnania
Bez pozegnania читать книгу онлайн
"Trzy dni przed ?mierci? matka wyzna?a – to by?y niemal jej ostatnie s?owa – ?e m?j brat wci?? ?yje" – tak zaczyna si? najnowszy thriller Cobena. Od dnia, w kt?rym brat Willa Kleina, Ken, zamordowa? Juli?, jego by?? sympati?, min??o jedena?cie lat. ?cigany mi?dzynarodowymi listami go?czymi, dos?ownie zapad? si? pod ziemi?. Z czasem rodzina uzna?a go za zmar?ego. Przegl?daj?c dokumenty rodzic?w, Will natrafia na ?wie?o zrobione zdj?cie Kena. Wkr?tce potem znika Sheila, narzeczona Willa. Coraz wi?cej poszlak wskazuje, ?e nie by?a osob?, za kt?r? si? podawa?a. FBI poszukuje jej jako g??wnej podejrzanej w sprawie o podw?jne zab?jstwo. Co ??czy Sheil? z seri? morderstw i spraw? sprzed jedenastu lat? Czy ona tak?e pad?a ofiar? zab?jcy? Gdzie jest Ken? Will nie zazna spokoju, zanim nie dotrze do…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Zacisnąłem zęby.
– Jeśli ją skrzywdzisz, jeśli choćby ją tkniesz…
Duch nie napiął mięśni, nie zamachnął się, tylko błyskawicznym ciosem uderzył mnie w szyję kantem dłoni. Zabulgotałem. Miałem wrażenie, że zmiażdżył mi krtań. Zachwiałem się i zgiąłem wpół. Duch niespiesznie pochylił się i uderzył mnie pięścią w okolicę nerek. Opadłem na kolana, prawie sparaliżowany tym ciosem. Popatrzył na mnie.
– Twoja gadanina zaczyna mi działać na nerwy, Will. Miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
– Musimy skontaktować się z twoim bratem – ciągnął. Dlatego tu jesteś. Podniosłem głowę.
– Nie wiem, gdzie on jest.
Duch odszedł na bok. Stanął za plecami Katy. Delikatnie, niemal zbyt delikatnie, położył dłonie na jej ramionach. Skrzywiła się. Wyprostował oba wskazujące palce i dotknął siniaków na jej szyi.
– Mówię prawdę – powiedziałem.
– Och, wierzę ci – rzekł.
– – No to czego chcesz?
– Wiem, jak skontaktować się z Kenem. Byłem oszołomiony.
– Co takiego?
– Widziałeś kiedyś jeden z tych starych filmów, w których zbieg pozostawia wiadomości w rubryce towarzyskiej?
– Być może.
Duch uśmiechnął się, jakby był zadowolony z mojej odpowiedzi.
– Ken usprawnił ten sposób. Wykorzystuje internetowy kanał dyskusyjny. Ściśle mówiąc, pozostawia i otrzymuje wiadomości pod adresem rec.musie.elvis. Jak można się spodziewać, to witryna fanów Elvisa. Tak więc jeśli ktoś chce się z nim skontaktować, na przykład jego adwokat, pozostawi tam datę, czas i adres pocztowy. Wtedy Ken wie, kiedy może połączyć się przez IRC z adwokatem. Zakładam, że już to kiedyś robiłeś. Rozmawiasz tylko z wybranymi osobami i nikt cię nie podsłucha.
– Skąd o tym wiesz? – zapytałem.
Znowu uśmiechnął się i przesunął dłonie ku szyi Katy.
– Zbieranie informacji – powiedział – to moja specjalność.
Puścił Katy. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że wstrzymywałem oddech. Sięgnął do kieszeni i znów wyjął pętlę.
– Zatem do czego jestem ci potrzebny?
– Twój brat nie chciał spotkać się ze swoim adwokatem – odparł Duch. – Sądzę, że domyślił się, że to pułapka. Mimo to wyznaczyliśmy termin następnej rozmowy. Mamy nadzieję, że namówisz go, żeby się z nami spotkał.
– A jeśli nie?
Pokazał mi linkę. Była zakończona rączką.
– Wiesz, co to jest? Nie odpowiedziałem.
– To lasso z Pendżabu – wyjaśnił, jakby zaczynał wykład. – W Indiach posługiwali się nimi Thugowie, inaczej nazywani cichymi zabójcami. Niektórzy sądzą, że zostali wybici w dziewiętnastym wieku. Inni… hm… nie są tego pewni. Popatrzył na Katy i potrząsnął linką. – Czy muszę mówić dalej, Will?
– On się zorientuje, że to zasadzka – powiedziałem.
– Musisz go przekonać, że nie. Jeśli zawiedziesz… Popatrzył na mnie z uśmiechem.
– No cóż, przynajmniej zobaczysz na własne oczy, jak przed laty cierpiała Julia. Czułem, że krew odpływa mi z twarzy.
– Zabijecie go – powiedziałem.
– Och, niekoniecznie.
Wiedziałem, że kłamie, lecz jego twarz miała zatrważająco szczery wyraz.
– Twój brat nagrał taśmy, zebrał obciążające dowody, ale na razie nie pokazał ich federalnym. Ukrywał je przez te wszystkie lata. Jeśli zechce współpracować, to nadal będzie tym Kenem, którego znamy i kochamy. Ponadto… – urwał i po namyśle dodał: – On ma coś, co chcę mieć.
– Co? – zapytałem.
Zbył mnie machnięciem ręki.
– Oto umowa: jeśli odda nam dowody i obieca, że znowu zniknie, nic złego się nie wydarzy.
Kłamał. Wiedziałem o tym. Zabije Kena. Zabije nas wszystkich. Nie miałem co do tego cienia wątpliwości.
– A jeśli ci nie uwierzę?
Duch z uśmiechem zarzucił pętlę na szyję Katy. Krzyknęła.
– Czy to ma jakieś znaczenie?
– Sądzę, że nie.
– Sądzisz?
– Zgadzam się.
Puścił pętlę, która niczym okropny naszyjnik zawisła na szyi Katy.
– Nie zdejmuj jej – polecił. – Mamy godzinę. Przez ten czas patrz na jej szyję, Will, i myśl.
54
McGuane był zaskoczony.
Zobaczył, jak agenci FBI wpadają do budynku. Tego nie przewidział. Zniknięcie Joshuy Forda miało wywołać zaskoczenie, mimo że zmusili go, by zadzwonił do żony i powiedział jej, że wezwano go poza miasto w jakiejś „delikatnej sprawie”. Ale taka gwałtowna reakcja? Wydawała się przesadna.
Nieważne. McGuane zawsze był przygotowany. Ślady krwi wywabiono nowym utleniaczem, tak że nawet ultrafiolet niczego nie ujawni. Włosy i kawałki tkanek również usunięto, a nawet gdyby jakieś zostały, to co z tego? Nie zamierzał zaprzeczać, że Ford i Cromwell go odwiedzili. Chętnie przyzna, że tak, i powie, że stąd wyszli. Może to udowodnić, bo jego ochrona już zastąpiła oryginalną taśmę spreparowaną, na której Ford i Cromwell opuszczają budynek.
McGuane nacisnął guzik kasujący pliki i formatujący twardy dysk. Niczego nie znajdą. Komputer McGuane'a automatycznie wysyłał pliki przez pocztę elektroniczną. Co godzina przesyłał je do tajnej skrzynki pocztowej. W ten sposób pliki bezpiecznie spoczywały w cyberprzestrzeni. Tylko McGuane znał ten adres. Mógł je odzyskać, kiedy chciał.
Wstał i poprawił krawat. W następnej chwili Pistillo wpadł do jego gabinetu wraz z Claudią Fisher i dwoma innymi agentami. Pistillo wycelował broń w McGuane'a, który rozłożył ręce. Wyznawał zasadę, żeby nie bać się, nigdy nie okazywać strachu.
– Jaka miła niespodzianka.
– Gdzie oni są? – krzyknął Pistillo.
– Kto?
– Joshua Ford i agent specjalny Raymond Cromwell.
McGuane nawet nie mrugnął okiem. No tak, to wszystko wyjaśniało.
– Chce pan powiedzieć, że pan Cromwell jest agentem FBI?
– Chcę – warknął Pistillo. – Gdzie on jest?
– W takim razie zamierzam złożyć skargę.
– Co?
– Agent Cromwell podawał się za adwokata – ciągnął McGuane opanowanym tonem. – Uwierzyłem w to. Zaufałem mu, zakładając, że chronią mnie przepisy regulujące stosunki między klientem a adwokatem. Teraz słyszę, że on jest agentem federalnymi. Chcę mieć pewność, że nic z tego, co mu powie działem, nie zostanie użyte przeciwko mnie.
Pistillo poczerwieniał.
– Gdzie on jest, McGuane?
– Nie mam pojęcia. Wyszedł razem z panem Fordem.
– W jakiej sprawie ich wezwałeś? McGuane uśmiechnął się.
– Wiesz, że nie muszę ci tego wyjaśniać, Pistillo.
Pistillo miał ogromną ochotę nacisnąć spust. Wycelował w środek czoła McGuane'a. Ten zachował niezmącony spokój. Pistillo opuścił broń.
– Przeszukać budynek! – warknął. – Zebrać i opisać wszystkie dowody. Aresztować go. McGuane pozwolił się skuć. Nie zamierzał mówić im o kasecie w kamerze. Niech sami ją znajdą. W ten sposób cios będzie dotkliwszy. Miał jednak świadomość, że nie jest dobrze. Nie brakowało mu tupetu i – jak wspomniano wcześniej – nie był to pierwszy agent federalny, którego zabił, ale mimo woli zastanawiał się, czy czegoś nie przeoczył. Czy nie odsłonił się w jakiś sposób, czy po tylu latach nie popełnił jakiegoś kardynalnego błędu, który miał kosztować go życie?