Widma W Mieicie Breslau
Widma W Mieicie Breslau читать книгу онлайн
Wroc?aw, rok 1919. Na jednej z wysepek w rozlewiskach Odry dw?ch gimnazjalist?w dokonuje makabrycznego odkrycia. Przyby?y na miejsce asystent kryminalny Eberhard Mock odnajduje okrutnie okaleczone cia?a czterech m??czyzn, a przy nich adresowan? do siebie tajemnicz? notatk?. Ekscentryczny morderca wci?ga policj? w gr?, kt?rej stawk? jest ?ycie kolejnych ludzi. Policjanci pod??aj? jego tropem w podziemny ?wiat tajnych sekt okultystycznych i sutener?w oferuj?cych bogatym klientom zakazane rozrywki. Tymczasem nieust?pliwy, porywczy Mock, prze?ladowany przez senne koszmary, s?abo?? do alkoholu i pi?knych, rudow?osych kobiet, toczy rozpaczliw? walk? z czasem. Wykorzystuje ca?y sw?j spryt i do?wiadczenie, by jak najpr?dzej powstrzyma? krwawy spektakl, kt?rego – nie?wiadomie – sam jest przyczyn?. Mroczny, pe?en napi?cia i grozy thriller Marka Krajewskiego opisuje wydarzenia o osiem lat poprzedzaj?ce akcj? uznanego za najlepszy polski krymina? 2003 roku Ko?ca ?wiata w Breslau. Podobnie jak tamten, wiernie, w najdrobniejszych szczeg??ach odtwarza wizerunek przedwojennego Wroc?awia, kre?l?c sugestywny obraz miasta zaludnionego zdeprawowanymi arystokratami, bezwzgl?dnymi bandytami, rewolucjonistami i maniakami o najdzikszych upodobaniach.
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Nazajutrz doktor Lasarius stwierdził, że nie można jednoznacznie zdiagnozować, czy Rühtgard zadusił się własną krwią, czy też wodą z formaliną.
Wrocław, środa 2 października 1919 roku, godzina dziesiąta rano
Kawiarnia Heymanna już była otwarta. Wśród stałej klienteli, na którą składali się głównie urzędnicy z „Deutsche Seefischhandels – Aktiengesellschaft”, wyskakujący przed godzinami największego ruchu na kawę i struclę z bitą śmietaną, siedzieli dwaj mężczyźni i podnosili do ust dymiące filiżanki. Jeden z nich wypalał papierosa za papierosem, drugi – ściskając zębami kościany ustnik fajki, wypuszczał kącikami ust małe strużki dymu. Brunet wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki kilka złożonych kartek papieru i wręczył je brodaczowi. Ten czytał, wypuszczając z fajki krótkie grzybki dymu. Jego towarzysz podstawił sobie pod nos małą ampułkę. Nad stołem rozeszła się ostra woń moczu. Kilku klientów zmarszczyło nosy z widoczną odrazą. Starszy mężczyzna był czerwony od niepokoju i nadciśnienia.
– Już wiem, Mock, skąd to absurdalne oświadczenie dla prasy. Wiem też – Mühlhaus chwycił twarz Mocka w swe dłonie – dużo więcej. Tak, dużo, dużo więcej… Nie musisz już tego publikować…
Mühlhaus wyjął ze swej teczki dwie kartki z nagłówkami „raport z sekcji zwłok” i podał Mockowi. Ten, kiwając głową, usiłował wbić wzrok w rozchwianą kaligrafię Lasariusa. „Mężczyzna około siedemdziesięciu pięciu lat, wzrost metr sześćdziesiąt centymetrów, waga sześćdziesiąt dwa kilogramy. Wyraźne złamanie kończyny dolnej lewej w dwu miejscach. Kobieta lat około dwudziestu, wzrost metr pięćdziesiąt dziewięć centymetrów, waga pięćdziesiąt osiem kilogramów. Znalezieni w piwnicy domu przy Paulinenstrasse 18. Śmierć z pragnienia”.
Mock kręcił głową i podpierał się łokciami o stół. Patrzył na nagłówek obu kartek, w którym Lasarius wypisał krzywym pismem „Alfred Salomon i Catarina Beyer”.
– To nie oni – szepnął Mock. – Mają inne nazwiska… Mühlhaus objął go za szyję i położył jego głowę na swoim ramieniu.
– Śpij, Mock – powiedział. – I nie miej żadnych snów, żadnych snów…
Wrocław-Antonin 2004
Marek Krajewski


