Krucjata Bournea
Krucjata Bournea читать книгу онлайн
Jest to drugi tom powesci o agencie Jasonie Bournie. "Miedzynarodowy spisek oplata siecia intrygi caly swiat. Jej macki siegaja z Hongkongu do Waszyngtonu i Pekinu. Wplatany wbrew swojej woli w zagadkowa i bezwzgledna gre superagent Jason Bourne znow musi walczyc i zabijac. W miare jak zrywa kolejne zaslony falszu, przekonuje sie, ze stawka jest zycie ukochanej kobiety i utrzymanie niepewnej rownowagi miedzy mocarstwami…"
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Jason wyślizgnął się z grupy Honeywella-Portera i znalazł taksówkę, której kierowca musiał się chyba uczyć jeździć obserwując doroczne wyścigi o Grand Prix Makau. Mimo protestów szofera kazał się wieźć do kasyna Kam Pęk.
– Dla pana dobra Lisboa, nie Kam Pęk! Kam Pęk dla Chińczyka! Dai Sui! Fantan!
– Kam Pęk, Cheng nei – powiedział Bourne, dodając kantońskie „proszę” i ani słowa więcej.
W kasynie panował półmrok. Powietrze było wilgotne i cuchnące;
w przyćmionym świetle nad stolikami wirowały gęste kłęby słodkiego gryzącego dymu. W głębi za stolikami znajdował się bar. Jason podszedł tam i usiadł na stołku opuszczając ramiona, żeby ukryć swój wzrost. Mówił po chińsku; twarz ocieniał mu daszek czapki, co było prawdopodobnie zbyteczne, bo i tak z trudem mógł przeczytać napisy na nalepkach butelek za kontuarem. Zamówił drinka, a kiedy go otrzymał, wręczył barmanowi hojny napiwek w hongkongijskiej walucie.
– Mgoi – odezwał się tamten dziękując.
– Hou – odparł Jason i machnął ręką.
Tak szybko, jak tylko potrafisz, zdobądź czyjąś życzliwość. Zwlaszcza w nowym dla siebie miejscu, tam gdzie możesz się zetknąć z wrogością. Dzięki tej życzliwej osobie możesz później zyskać czas albo sposobność, której potrzebujesz. Czy to była „Meduza”, czy Treadstone? Nie mógł sobie tego przypomnieć, ale to się teraz nie liczyło.
Obrócił się powoli na stołku i popatrzył na stoliki; nad jednym z nich dostrzegł zawieszoną tabliczkę z chińskim ideogramem oznaczającym piątkę. Odwrócił się z powrotem w stronę baru, po czym wyjął notes i długopis. Wydarł kartkę i zanotował na niej numer telefonu hotelu w Makau, który zapamiętał z magazynu Yoyager dostępnego na pokładzie wodolotu. Napisał drukowanymi literami nazwisko, które przypomniałby sobie tylko w razie pilnej potrzeby, i umieścił dopisek: nieprzyjaciel Carlosa.
Trzymając szklankę pod kontuarem, wylał jej zawartość na podłogę, po czym podniósł do góry, domagając się następnego drinka. Kiedy go otrzymał, był jeszcze hojniejszy.
– Mgoi saai – podziękował kłaniając się barman.
– Msai – odparł Bourne ponownie machając ręką, która nagle znieruchomiała: sygnał dla barmana, żeby zatrzymał się tam, gdzie stał. – Czy może mi pan wyświadczyć małą przysługę? – zapytał w jego języku. – Nie zajmie to panu więcej niż dziesięć sekund.
– O co chodzi, sir?
– Proszę oddać tę kartkę rozdającemu przy stoliku piątym. To mój stary przyjaciel i chcę, żeby wiedział, że tu jestem. – Jason złożył kartkę i podniósł ją do góry. – Zapłacę panu za tę uprzejmość.
– To mój niebiański przywilej, sir.
Bourne obserwował. Rozdający wziął kartkę, a kiedy barman się oddalił, otworzył ją na chwilę, a potem wsunął pod stolik.
To trwało bez końca, ciągnęło się tak długo, że jego barman skończył tymczasem swój dyżur. Rozdający przeniósł się do innego stolika, a następny zmienił się po dwóch godzinach. Upłynęły kolejne dwie godziny i przy stoliku piątym pojawił się nowy rozdający. Podłoga pod Jasonem była mokra od whisky. Uznał za logiczne zamówić kawę, potem czekała go jeszcze herbata; było dziesięć po drugiej w nocy. Jeszcze godzina i pójdzie do hotelu, którego numer zanotował na kartce. Wyglądało na to, że będzie musiał dać zarobić jego właścicielowi i wynająć pokój. Zamykały mu się oczy.
Nagle otworzył je szeroko. Coś się działo. Do stolika piątego zbliżyła się Chinka w sukience z głębokim rozcięciem typowym dla prostytutki. Obeszła graczy z prawej strony i szepnęła coś rozdającemu, który sięgnął pod blat i dyskretnie podał jej złożoną kartkę. Skinęła mu głową i skierowała się ku drzwiom kasyna.
On sam oczywiście się tam nie pojawia. Wynajmuje w tym celu jakąś dziwkę z ulicy.
Bourne wyszedł z baru i ruszył w ślad za kobietą. Podążał za nią w odległości mniej więcej piętnastu metrów pogrążoną w mroku ulicą, na której kręciło się trochę ludzi, choć w Hongkongu wyglądałaby pewnie na wyludnioną. Zatrzymywał się co jakiś czas, przypatrując się oświetlonym wystawom, a potem przyspieszał kroku, żeby nie stracić z oczu idącej przed nim kobiety.
Nie daj się nabrać pierwszemu posłańcowi. Oni też potrafią myśleć, podobnie jak ty. Pierwszy może być biedakiem, który nic nie wie, ale chce zarobić parę dolców. Podobnie drugi i trzeci. Prawdziwego łącznika od razu poznasz. Będzie się od nich różnił.
Do dziwki podszedł zgarbiony starzec. Otarli się o siebie; podając mu kartkę kobieta wydarła się na niego na cały głos. Jason udał pijanego i zaczął iść w przeciwną stronę, przejmując drugiego posłańca.
To zdarzyło się cztery przecznice dalej, i tym razem był to ktoś, kto różnił się od swoich poprzedników – mały, elegancko ubrany Chińczyk, szczupły w pasie i szeroki w ramionach. Z jego zwartego ciała emanowała siła. Szybkość, z jaką zapłacił staremu obdartusowi i następnie przebiegł przez ulicę, mogła stanowić ostrzeżenie dla każdego potencjalnego napastnika. Dla Bourne'a była zaproszeniem, któremu nie mógł się oprzeć; to był prawdziwy łącznik, ktoś, kto kontaktował się z Francuzem.
Jason przebiegł na drugą stronę; dzieliło ich teraz piętnaście metrów i odległość wciąż się zwiększała. Nie było sensu dłużej bawić się w chowanego; Jason puścił się biegiem. Po kilku sekundach znalazł się tuż za łącznikiem; gumowe podeszwy butów tłumiły odgłos kroków. Na wprost mieli zaułek biegnący pomiędzy dwoma budynkami, które wyglądały na biurowce; w oknach nie paliło się żadne światło. Musiał działać szybko, ale tak, aby nie wywołać zbiegowiska i nie dopuścić do tego, by któryś z nocnych spacerowiczów wezwał policję albo podniósł krzyk. Okoliczności mu sprzyjały; kręcący się tu ludzie byli w większości pijani albo naćpani, pozostali zaś dopiero co skończyli nocną pracę i znużeni chcieli jak najszybciej dostać się do domu. Łącznik zbliżył się do wylotu alejki. Teraz.
Bourne podbiegł do niego z prawej strony.
– Francuz! – odezwał się po chińsku. – Mam wiadomości od Francuza! Pospiesz się! – Skręcił w alejkę. Zdezorientowany łącznik nie miał wyboru. Wytrzeszczył oczy i jak zahipnotyzowany podążył w ślad za nim. Teraz!
Jason wyłonił się z ciemności. Złapał łącznika za lewe ucho, szarpnął, wykręcił i pociągnął całego do przodu waląc go kolanem w podstawę kręgosłupa, a drugą ręką uderzając w kark. Popchnął go w głąb ciemnej alejki i szedł za nim, kopiąc go marynarskim butem z tyłu za kolanem. Mężczyzna upadł obracając się w locie i spojrzał z dołu na Bourne'a.
– Ty! To ty! – krzyknął. A potem zamrugał oczyma w przyćmionym świetle. – Nie – stwierdził nagle ze spokojem, po namyśle. – To nie ty.
Zupełnie nieoczekiwanie uniósł prawą nogę i niczym rakieta poderwał się z chodnika. Kopnął Jasona w lewe udo, po czym zadał mu lewą stopą cios prosto w brzuch. Wylądował na obu nogach z wyciągniętymi sztywno przed siebie rękami. Jego umięśnione ciało poruszało się płynnie, niemal z wdziękiem, zataczając półkole w oczekiwaniu na starcie.
To, co nastąpiło, było walką dwóch zwierząt, dwóch wyszkolonych w zabijaniu katów. Każdy ruch był dokładnie przemyślany, każdy cios śmiertelny, gdyby doszedł celu. Jeden z nich walczył o swoje życie, a drugi o przetrwanie, wybawienie… i o kobietę, bez której nie mógł i nie miał zamiaru żyć. Na koniec dała o sobie znać różnica wzrostu, wagi, a także motywu, który silniejszy był niż chęć życia. To przyniosło jednemu z nich zwycięstwo, drugiemu klęskę.
Leżeli spleceni przy ścianie, obaj spoceni i podrapani, a z oczu i ust sączyła im się krew. Bourne trzymał od tyłu w żelaznym uścisku szyję Chińczyka, lewym kolanem przygniatał mu kręgosłup, a prawą nogą przytrzymywał jak w kleszczach jego kostki.
– Wiesz, co się z tobą zaraz stanie – szeptał bez tchu, cedząc powoli dla większego efektu chińskie słowa. – Jeden ruch i złamię ci kręgosłup. To niezbyt przyjemny sposób umierania. A ty wcale nie musisz umierać. Możesz żyć i mieć więcej pieniędzy, niż kiedykolwiek w życiu dostałeś od Francuza. Francuz i jego zabójca nie będą się tu dłużej kręcić, masz na to moje słowo. Wybieraj! Już! – Jason napiął muskuły; żyły na gardle łącznika nabrzmiały tak, iż wydawało się, że lada chwila pękną.
– Tak, tak! – krzyknął. – Chcę żyć, nie umierać!
Siedzieli w ciemnej alejce, oparci plecami o ścianę, paląc papierosy. Okazało się, że łącznik mówi płynnie po angielsku;
nauczyły go tego zakonnice w katolickiej szkole portugalskiej.
– Wiesz, jesteś bardzo dobry – oświadczył Bourne ocierając krew z warg.
– Jestem mistrzem Makau. Dlatego właśnie Francuz mi płaci. Ale ty mnie pokonałeś. Straciłem honor, niezależnie od tego, co się dalej stanie.
– Nie, nie straciłeś. Po prostu znam więcej nieczystych chwytów od ciebie. Nie uczą ich tam, gdzie ciebie szkolono, i nigdzie nie powinno się ich uczyć. Poza tym nikt się nie dowie o twojej porażce.
– Ale ja jestem młody! A ty stary.
– Nie tak bardzo. I jestem w wyśmienitej kondycji dzięki jednemu zwariowanemu doktorkowi, który mi mówi, co mam robić. Ile, twoim zdaniem, mam lat?
– Ponad trzydzieści!
– Zgoda.
– Więc jesteś stary!
– Dzięki.
– Jesteś bardzo silny, bardzo ciężki… ale jest jeszcze coś więcej. Ja jestem normalny. Ty nie!
– Być może. – Jason rozgniótł papierosa o chodnik. – Porozmawiajmy rozsądnie – oświadczył wyciągając z kieszeni pieniądze. – To, co powiedziałem, mówiłem serio. Dobrze ci zapłacę… Gdzie jest Francuz?
– Zakłócona została równowaga.
– Co przez to rozumiesz?
– Równowaga jest bardzo ważna.
– Wiem o tym, ale nie rozumiem, o co ci chodzi.
– Nie ma harmonii i Francuz jest bardzo zły. Ile mi zapłacisz?
– A ile się od ciebie dowiem?
– Powiem ci, gdzie będzie jutro w nocy Francuz i jego najemny morderca.
– Dziesięć tysięcy dolarów amerykańskich.
– Aiya!
– Ale tylko wtedy, jeśli mnie tam zabierzesz.
– To po drugiej stronie granicy!
– Mam wizę do Shenzhen. Jest ważna jeszcze przez trzy dni.
– To może pomóc, ale nie da się z nią przekroczyć granicy Guangdongu.
