-->

Festung Breslau

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Festung Breslau, Krajewski Marek-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Festung Breslau
Название: Festung Breslau
Автор: Krajewski Marek
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 247
Читать онлайн

Festung Breslau читать книгу онлайн

Festung Breslau - читать бесплатно онлайн , автор Krajewski Marek

Wroc?aw, wiosna 1945 roku. Sze??dziesi?ciodwuletni, zawieszony w obowi?zkach oficer Eberhard Mock prowadzi prywatne ?ledztwo w sprawie zab?jstwa pasierbicy znanej antyfaszystki. Do?wiadczony przez ?ycie bohater przemierza bombardowane miasto, nieustannie nara?aj?c si? na ?mier?. Musi wybiera? pomi?dzy potrzeb? wyja?nienia sprawy a ch?ci? zapewnienia bezpiecze?stwa ?onie, pomi?dzy ucieczk? z Breslau a pozostaniem w mie?cie.

„Festung Breslau” to mistrzowsko skonstruowany krymina?, czerpi?cy z najlepszych tradycji gatunku, niebanalny i zaskakuj?cy. Znakomity j?zyk wsp??tworzy zagadkowy nastr?j, trzymaj?ca w napi?ciu intryga powoli ods?ania przed czytelnikami swoje tajemnice, postacie s? interesuj?ce i niejednoznaczne. Krajewski z niezwyk?? dok?adno?ci? kre?li obraz dawnego Wroc?awia. Tym razem czytelnik prowadzony jest tak?e przez podziemn? cz??? miasta, zamienionego przez Niemc?w w twierdz?.

Stali czytelnicy odnajd? w czwartej cz??ci cyklu to, co w nim najlepsze, dla nowych stanie si? ona z pewno?ci? pocz?tkiem lekturowej przygody.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 42 43 44 45 46 47 48 49 50 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

– Z nazwiska. – Paetzold trochę bełkoce i zezuje na górskie pejzaże ozdabiające ściany. – Nazwisko wskazuje, że jego rodzina pochodziła z Północy. Żydzi mają przecież nazwiska od miejsc, skąd pochodzą. Na przykład rodzina sprzedawcy cygar Glatzera na pewno pochodziła z Glatzu, a mojego znajomego Israela Hamburgera z Hamburga. A co powiesz o Georgu Breslauerze? On jest prawdziwym mieszkańcem Breslau – ironizował Paetzold.

Mock powrócił do fotograficznego atelier za sprawą Hanuscha, który go o coś pytał. W końcu pytanie Hanuscha przedostało się za gruby filtr trzech wyrazów, które huczały w głowie Mocka: „Bresler – Breslauer – obrzezanie”.

– Drogi panie – w głosie fotografa słychać było lekką irytację. – No słyszy mnie pan? Ja jestem uczciwym fotografem, a pan zapłacił mi przecież za zdjęcie. No, dalej, które tło pan wybiera?

– To z niedźwiadkiem – odparł Mock z uśmiechem. – Wszeteczne niewiasty zwykle nazywają mnie „misiem”.

BRESLAU, SOBOTA 7 KWIETNIA 1945 ROKU,

DZIESIĄTA RANO

Kierownik Urzędu Stanu Cywilnego, doktor Klaus Rewe, oraz jeden z jego podwładnych należeli do tych nielicznych wybrańców, którzy nie musieli spełniać obywatelskiego obowiązku budowania barykad.

Nie oznacza to oczywiście, że siedzieli bezczynnie w biurze na Königplatz i gryźli ze znudzenia ołówki.

Jeszcze pod koniec minionego roku dwoili się i troili, aby wnieść do ewidencji raporty księży i pastorów informujące ich o kolejnych małżeństwach.

Urlopowani żołnierze nie spędzali bezczynnie czasu w Breslau.

Kierowani przeczuciami ostatecznymi, nie tylko rzucali się w wir życia i usiłowali zerwać wianki z głów pielęgniarek, służących i kelnerek, lecz również oświadczali się i z poznanymi tydzień wcześniej wybrankami serca stawali przed ołtarzem.

Potem wracali na front, gdzie toczyła ich tęsknota za „panną młodą z Breslau” i zżerała zazdrość, która – nawiasem mówiąc – nie była całkiem bezzasadna.

O ile zatem liczba zawieranych małżeństw, jeszcze przed kilkoma miesiącami wielka, teraz gwałtownie spadła do punktu zero, o tyle produkcja trupów w twierdzy Breslau osiągała stan maksymalny i nie pozwalała doktorowi Rewemu i jego pracownikowi na słodkie lenistwo.

Ten przyjemny stan był niemożliwy jeszcze z trzech powodów.

Pierwszą przyczyną było uparte ostrzeliwanie Nikolaivorstadt przez Rosjan.

Od dwóch tygodni artyleria bolszewicka na Grabschener Strasse nasiliła kanonadę, powodując drżenie podłogi w budynku urzędu i drżenie serca jego kierownika.

Po drugie tajny rozkaz gauleitera Hankego zobligował kierownika Urzędu Stanu Cywilnego do inwentaryzacji archiwum i kopiowania wszystkich aktów zgonu od roku 1942.

Tym zajmował się i teraz doktor Rewe.

Przepisywał swym równym pismem, któremu zawdzięczał błyskotliwą karierę urzędniczą, akt zgonu dozorcy Konrada Grüniga z Zwingerplatz.

Właśnie wbijał pieczątkę „Śmierć wojenna” w odpowiednią rubrykę aktu zgonu, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.

Krzyknął: „Proszę wejść!”, i zobaczył na klamce dłoń swojego sekretarza i współpracownika, pana Richarda Falkenhaina.

Zza nikłej postaci urzędnika wynurzyła się tęga postać mężczyzny w masce i kapeluszu. Mężczyzna ten dźwigał jakieś duże pudło, które przypominało futerał od wiolonczeli, lecz było od niego znacznie węższe.

– Witam pana, drogi doktorze. – Przybyły wyciągnął dłoń na powitanie. – Ileż to już lat nie miałem przyjemności pana widzieć!

– Witam pana. – Rewe, ściskając rękę mężczyzny, przypomniał sobie natychmiast jego nazwisko, a nade wszystko adres.

Taki sam jak ten, który miał chwilę wcześniej przed oczami.

Te dwie informacje, nazwisko i adres, pojawiały się w jego mózgu po trzydziestu latach pracy natychmiast i automatycznie.

– Witam pana serdecznie, panie radco kryminalny. Nie widzieliśmy się dokładnie jedenaście lat. Proszę, proszę, niech pan radca kryminalny spocznie! Kiedyś często pan u mnie bywał. Moje archiwum było czasami pańskim drugim domem. Czym mogę służyć dzisiaj?

– Tak, doktorze. – Mock przerzucił płaszcz przez oparcie skórzanego fotela i opadł nań, powodując swym masywnym ciałem lekki syk powietrza. Był bardzo niewyspany. – To jedenaście lat. Dużo się w tym czasie zmieniło. Ale my się wcale nie zmieniliśmy! Pan wygląda tak jak przed laty, a ja. nie zmieniłem się wewnętrznie, psychicznie.

– Ja natomiast zmieniłem się wewnętrznie – powiedział Rewe i obiema rękami przycisnął do skroni resztki siwych włosów.

Zapadło milczenie. Rewe nie miał zamiaru wyjaśniać swej wewnętrznej metamorfozy, a Mock – słuchać kolejnej opowieści o żołnierskiej śmierci na polu chwały albo pod zgliszczami Breslau.

– Ale z pewnością zachował pan swoją słynną pamięć i swoją słynną dyskrecję – powiedział kapitan. – Zapytał pan, czym może służyć dzisiaj. Tym samym co zawsze, mój drogi doktorze! Swoją pamięcią, swoją dyskrecją i swoim archiwum.

– Słucham pana, panie. panie. – Rewe postukał paznokciami o brzeg swojego biurka, by ukryć zakłopotanie spowodowane nieznajomością szarży swojego rozmówcy.

– Dorobiłem się tytułu kapitana – powiedział Mock i założył nogę na nogę, świecąc wypastowanym trzewikiem.

– A zatem w czym mogę panu kapitanowi pomóc?

– To urzędowe zadanie, doktorze Rewe – powiedział twardo Mock.

– Choć ja sam nie wyglądam bez munduru zbyt urzędowo. A zresztą po co ja to mówię. – Ton jego głosu złagodniał.

– Pan wszystkie moje prośby spełniał z jednakową dyskrecją, niezależnie od tego, jakie one były. Poza tym pana znakiem firmowym była zawsze dokładność i precyzja.

– Słucham pana kapitana – powtórzył Rewe beznamiętnym głosem, jakby te komplementy nie zrobiły na nim większego wrażenia, co zresztą nieco zaniepokoiło Mocka.

– Chciałbym prosić o wszystkie dostępne w pańskim urzędzie informacje na temat osób noszących nazwisko Gnerlich i Bresler. – Kapitan przyglądał się nieufnie swojemu rozmówcy. – Byłbym wdzięczny za wszystko, co jest w aktach i w księgach adresowych.

– To wymaga kilku godzin pracy – zasępił się Rewe. – Nie wiem, czy uda mi się zrobić to dzisiaj. Wie pan, kapitanie, jesteśmy tu tylko we dwóch z Falkenhainem.

– Ależ drogi doktorze – uśmiechnął się Mock. – Dzisiaj czy jutro. Co za różnica? Przecież jeszcze nie umieramy, jeszcze twierdza niezdobyta. Jestem przekonany, że lepiej się będzie panu pracowało z dobrym papierosem w ustach. – Mówiąc to, ułożył równo dziesięć paczek laurensów na biurku Rewego.

– Niech pan to zabierze, kapitanie. – Ton głosu kierownika zabrzęczał nieprzyjemnie.

– Nie potrzebuję tego. Proszę przyjść jutro rano. To wszystko. – Rewe wstał.

– Dobrze, panie doktorze – Mock zsunął z powrotem papierosy do teczki.

– Jutro przyjdzie po pańską ekspertyzę mój posłaniec. To dziesięcioletni chłopiec nazwiskiem Arthur Grünig. Ach, i wie pan co? On zabierze również to pudło. – Postawił futerał na ziemi. – Ja wiem, że pańskie biuro to nie przechowalnia bagażu, ale proszę mi wybaczyć, za stary jestem na dźwiganie tego żelastwa.

Czy mogę?

– Do widzenia panu. – Rewe skinął głową i nie wyciągnął ręki na pożegnanie. – Jutro niech ten chłopiec przyjdzie rano.

Kiedy Mock podchodził do drzwi, usłyszał jeszcze cichy głos Rewego. Odwrócił się i spojrzał na urzędnika w zarękawkach, sztywno stojącego przy biurku. Nagły huk szarpnął budynkiem. Z fosy wzbiły się fontanny wody. Mock ukucnął, odruchowo zasłaniając głowę ramieniem. Z sufitu posypały się strużki pyłu. Na jednej ze ścian zjechała w dół sucha warstwa tynku. Rewe wciąż stał wyprostowany.

– Nie dosłyszałem, co pan powiedział, doktorze – mruknął Mock i uważnie zlustrował stan swojego garnituru.

– Powiedziałem, że u mnie, w odróżnieniu od pana, nastąpiła duża wewnętrzna zmiana. – Rewe patrzył na Mocka nieruchomymi oczami i czuł wodę wzbierającą w płucach. – Rak oskrzeli jest chyba znaczną zmianą wewnętrzną, nie sądzi pan?

1 ... 42 43 44 45 46 47 48 49 50 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название