Bez pozegnania
Bez pozegnania читать книгу онлайн
"Trzy dni przed ?mierci? matka wyzna?a – to by?y niemal jej ostatnie s?owa – ?e m?j brat wci?? ?yje" – tak zaczyna si? najnowszy thriller Cobena. Od dnia, w kt?rym brat Willa Kleina, Ken, zamordowa? Juli?, jego by?? sympati?, min??o jedena?cie lat. ?cigany mi?dzynarodowymi listami go?czymi, dos?ownie zapad? si? pod ziemi?. Z czasem rodzina uzna?a go za zmar?ego. Przegl?daj?c dokumenty rodzic?w, Will natrafia na ?wie?o zrobione zdj?cie Kena. Wkr?tce potem znika Sheila, narzeczona Willa. Coraz wi?cej poszlak wskazuje, ?e nie by?a osob?, za kt?r? si? podawa?a. FBI poszukuje jej jako g??wnej podejrzanej w sprawie o podw?jne zab?jstwo. Co ??czy Sheil? z seri? morderstw i spraw? sprzed jedenastu lat? Czy ona tak?e pad?a ofiar? zab?jcy? Gdzie jest Ken? Will nie zazna spokoju, zanim nie dotrze do…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Łóżko z trzaskiem rąbnęło w drzwi.
Zderzenie pozbawiło mnie tchu. Poczułem przeszywający ból ramienia, barków i krzyża. Coś trzasnęło i zabolało mnie jak wszyscy diabli. Zignorowałem to, cofnąłem się i powtórzyłem manewr. I jeszcze raz. Taśma zaklejająca mi usta sprawiała, że tylko ja słyszałem mój krzyk. Za trzecim razem z całej siły pociągnąłem za kajdanki dokładnie w tym momencie, kiedy łóżko uderzyło o ścianę.
I rozleciało się. Byłem wolny.
Odsunąłem resztki łóżka od drzwi. Spróbowałem odwinąć kneblującą mnie taśmę, ale trwało to zbyt długo. Chwyciłem gałkę klamki i przekręciłem ją. Otworzyłem drzwi na oścież i skoczyłem w ciemność.
Katy leżała na podłodze.
Miała zamknięte oczy i była zupełnie bezwładna. Mężczyzna siedział na niej i ściskał rękami jej szyję.
Dusił ją.
Rzuciłem się na niego bez wahania. Miałem wrażenie, że trwa to bardzo długo, jakbym poruszał się w zwolnionym tempie. Zauważył mnie i miał mnóstwo czasu, żeby się przygotować, ale to oznaczało, że musiał puścić szyję dziewczyny. Obrócił się i stawił mi czoło. Nadal widziałem tylko czarną sylwetkę. Złapał mnie za ramiona, oparł stopę o mój brzuch i wykorzystał mój impet, żeby przerzucić mnie nad sobą. Przeleciałem przez pokój, wymachując rękami w powietrzu. Jednak znów miałem szczęście. A przynajmniej tak mi się zdawało. Wylądowałem na miękkim fotelu. Przez moment kołysał się, a potem runął z łoskotem. Mocno uderzyłem głową o stolik, a potem o podłogę.
Otrząsnąłem się i podniosłem na klęczki. Kiedy zacząłem szykować się do następnego ataku, zobaczyłem coś, co mnie przeraziło jak jeszcze nigdy w życiu.
Ubrany na czarno napastnik też wstał. Trzymał w ręku nóż i szedł w kierunku Katy.
Zdawało się, że czas stanął w miejscu. Wszystko, co wydarzyło się potem, trwało zaledwie sekundę lub dwie, ale ja miałem wrażenie, że dzieje się to w innym wymiarze. Tak bywa z czasem. Naprawdę jest względny. Niekiedy pędzi jak szalony, a innym razem wszystko dzieje się jak na zwolnionym filmie.
Byłem za daleko, żeby go powstrzymać. Wiedziałem o tym. Pomimo oszołomienia po uderzeniu głową o stół…
Stół.
Na którym położyłem pistolet Squaresa.
Czy zdążę go złapać i strzelić? Wciąż nie odrywałem oczu od Katy i napastnika. Nie. Od razu stwierdziłem, że nie zdążę.
Mężczyzna klęknął i złapał Katy za włosy.
Rzuciłem się do stołu, zdzierając taśmę z ust. Zdołałem przesunąć ją na tyle, aby krzyknąć:
– Stój, bo strzelam!
Obejrzał się. Ja już byłem przy stole. Leżałem na brzuchu, czołgając się jak komandos. Zobaczył, że nie mam broni, i odwrócił się, chcąc skończyć to, co zaczął. Namacałem broń. Nie miałem czasu celować. Nacisnąłem spust.
Huk go wystraszył.
Zyskałem na czasie. Obróciłem się i ponownie nacisnąłem spust. Mężczyzna zwinnie przetoczył się po podłodze. Ledwie widziałem zarys jego sylwetki. Strzelałem do niej raz po raz. Ile pocisków mieściło się w magazynku? Ile razy strzeliłem?
Odskakiwał, wciąż zmieniając pozycję. Czy trafiłem go chociaż raz?
Skoczył w kierunku drzwi. Wrzasnąłem, żeby się zatrzymał. Nie usłuchał. Chciałem wpakować mu kulę w plecy, ale coś mnie powstrzymało. Może odzyskałem zdrowy rozsądek. W końcu już był za drzwiami, a ja miałem większe zmartwienia.
Spojrzałem na Katy. Leżała nieruchomo.
37
Następny policjant – już piąty z kolei – przyszedł wysłuchać mojej opowieści.
– Najpierw chcę się dowiedzieć co z nią – powiedziałem.
Lekarz już mnie opatrzył. Na filmach lekarz zawsze broni swojego pacjenta. Mówi glinom, że nie mogą na razie go przesłuchiwać, że pacjent musi odpocząć. Mój lekarz, stażysta z pogotowia, prawdopodobnie Pakistańczyk, nie miał takich zastrzeżeń. Nastawił mi wybite ramię, kiedy oni zasypywali mnie gradem pytań. Polał jodyną moje otarte przeguby. Zbadał nos. Wziął piłkę do metalu – wolę nie wiedzieć, do czego służyła w tym szpitalu – i przepiłował mi kajdanki, podczas gdy oni nieustannie mnie wypytywali. Wciąż miałem na sobie bokserki i górę od piżamy. Na bose stopy włożyli mi papierowe kapcie.
– Niech pan odpowie na moje pytanie – polecił gliniarz.
To trwało już od dwóch godzin. Adrenalina przestała działać i bolały mnie wszystkie kości. Byłem wykończony.
– No, dobrze, tu mnie macie – powiedziałem. – Najpierw skułem sobie obie ręce. Potem połamałem trochę mebli, wpakowałem kilka kuł w ściany, prawie udusiłem dziewczynę w moim własnym mieszkaniu i zadzwoniłem na policję.
– Mogło tak być – odparł policjant. Był rosłym mężczyzną z wypomadowanymi wąsami, niczym włoski tenor. Podał mi swoje nazwisko, ale już trzech gliniarzy wcześniej przestałem zwracać na to uwagę.
– Słucham?
– Może pan to upozorował.
– Wybiłem sobie ramię, pokaleczyłem dłonie i połamałem łóżko, żeby odwrócić podejrzenia?
– Cóż, widziałem kiedyś faceta, który zabił swoją dziewczynę i odciął sobie fiuta, żeby odwrócić od siebie podejrzenia.
– Powiedział, że napadła ich banda czarnoskórych facetów. Rzecz w tym, że chciał się tylko skaleczyć, ale obciął go sobie.
– Świetna historia – powiedziałem.
– Tu też tak mogło być.
– Mój penis jest w porządku, dzięki za troskę.
– Mówi pan, że ktoś włamał się do pańskiego mieszkania.
– Sąsiedzi słyszeli strzały.
– Tak.
Obrzucił mnie sceptycznym spojrzeniem.
– A więc dlaczego żaden z sąsiadów nie widział uciekającego?
– Ponieważ – tak tylko delikatnie sugeruję – była druga w nocy?
Wciąż siedziałem na stole zabiegowym. Nogi zwisały mi i zaczynały drętwieć. Zeskoczyłem.
– Dokąd się pan wybiera? – zapytał policjant.
– Chcę zobaczyć się z Katy.
– Lepiej nie. – Policjant podkręcił wąsa. – Są z nią jej rodzice. Przyglądał mi się, sprawdzając moją reakcję. Znowu szarpnął wąsy.
– Jej ojciec bardzo niepochlebnie się o panu wyraża powiedział.
– Z pewnością.
– Uważa, że to pańska sprawka.
– Po co bym to robił?
– Mówi pan o motywie?
– Nie mówię o celu ani korzyści. Sądzi pan, że chciałem ją zabić? Założył ręce na piersi i wzruszył ramionami.
– Wydaje mi się to możliwe.
– No to czemu zadzwoniłem po was, kiedy jeszcze żyła? zapytałem. – Zadałem sobie tyle trudu, żeby upozorować napad, prawda? Dlaczego więc jej nie zabiłem?
– Nie tak łatwo udusić człowieka. Może myślał pan, że ona nie żyje.
– Oczywiście zdaje pan sobie sprawę z tego, że to zupełny idiotyzm?
Otworzyły się drzwi i wszedł Pistillo. Obrzucił mnie ciężkim wzrokiem. Zamknąłem oczy i pomasowałem nasadę nosa kciukiem oraz palcem wskazującym. Agentowi towarzyszył jeden z policjantów, który przesłuchiwał mnie wcześniej. Dał znak swemu wąsatemu koledze. Ten wyglądał na zirytowanego, ale razem z nim opuścił pokój. Zostałem sam z Pistillo.
Z początku się nie odzywał. Krążył po pomieszczeniu, oglądając szklany słój z wacikami, szpatułki, pojemnik na toksyczne odpadki. W pomieszczeniach szpitalnych zazwyczaj unosi się woń środków antyseptycznych, lecz w tym wisiał gęsty opar wody kolońskiej. Nie wiedziałem, czy używał jej lekarz czy któryś z policjantów, ale widziałem, że Pistillo z obrzydzeniem kręci nosem. Ja zdążyłem się już przyzwyczaić do tego zapachu.
– Powiedz mi, co się stało – zażądał.
– Nie wyjaśnili ci tego twoi przyjaciele z policji?
– Chcę to usłyszeć z twoich własnych ust – rzekł Pistillo – zanim wpakują cię do pierdla.
– Muszę wiedzieć co z Katy. Przez sekundę czy dwie milczał.
– Przez kilka dni będą ją bolały mięśnie szyi i krtań, ale poza tym nic jej nie jest. Zamknąłem oczy i poczułem głęboką ulgę.
– Mów – zażądał Pistillo.
Zrelacjonowałem mu, co zaszło. Nie odzywał się, dopóki nie doszedłem do tego, jak Katy zawołała „John”.
– Domyślasz się, kto to może być? – zapytał.
– Możliwe.
– Słucham.
– Facet, który chodził ze mną do szkoły. Nazywa się John Asselta.