Krucjata Bournea
Krucjata Bournea читать книгу онлайн
Jest to drugi tom powesci o agencie Jasonie Bournie. "Miedzynarodowy spisek oplata siecia intrygi caly swiat. Jej macki siegaja z Hongkongu do Waszyngtonu i Pekinu. Wplatany wbrew swojej woli w zagadkowa i bezwzgledna gre superagent Jason Bourne znow musi walczyc i zabijac. W miare jak zrywa kolejne zaslony falszu, przekonuje sie, ze stawka jest zycie ukochanej kobiety i utrzymanie niepewnej rownowagi miedzy mocarstwami…"
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– A co uznałby pan za taką gwarancję?
– Najpierw chcę usłyszeć w telefonie jej głos, przekonać się, że nic jej się nie stało. Potem chcę ją widzieć spacerującą, powiedzmy, po ulicy, o własnych siłach, bez obstawy.
– To mówi Jason Bourne?
– Tak.
– Świetnie. Produkujemy tutaj w Hongkongu najbardziej nowoczesny sprzęt, proszę zapytać kogoś, kto zajmuje się elektroniką w pańskim kraju. Na dole tej kartki zapisany jest numer telefonu. Kiedy oszust znajdzie się w pańskich rękach – ale tylko i wyłącznie wtedy – nakręci pan ten numer i powie kilka razy „dama z wężem”…
– „Meduza” – szepnął przerywając mu Jason. – Siły powietrzne. Taipan uniósł brwi, nie podejmując wątku.
– Miałem naturalnie na myśli kobietę z bazaru – dodał.
– No pewnie. Niech pan mówi dalej.
– Jak już powiedziałem, musi pan powtarzać te słowa kilka razy, aż usłyszy pan w słuchawce trzaski.
– Urządzenie będzie wybierać kolejny numer albo numery – przerwał mu znowu Bourne.
– To ma coś wspólnego z brzmieniem wypowiadanych przez pana wyrazów. Twarda spółgłoska, po której następuje szeroka samogłoska i szczelinowe „ż”. Przyzna pan, że to genialne?
– Nazywa się to odbiór zaprogramowany audytywnie. Urządzenie aktywizuje się na ściśle określony dźwięk.
– Skoro nie wywarło to na panu większego wrażenia, proszę pozwolić mi wyraźnie określić warunki, w jakich może się odbyć ta telefoniczna rozmowa. Mam nadzieję, że to potraktuje pan poważnie.
Dla dobra pańskiej żony. Wolno panu zatelefonować dopiero wtedy, kiedy gotów pan będzie dostarczyć oszusta w ciągu kilkudziesięciu minut. Jeśli pan albo ktokolwiek inny nakręci ten numer i wypowie słowa szyfru nie dając powyższej gwarancji, będę wiedział, że mnie namierzacie. W takim wypadku pańska żona zginie. Martwe, zdeformowane ciało białej kobiety wrzucone zostanie do morza daleko za wyspami. Czy wyrażam się jasno?
Bourne przełknął ślinę czując, jak mimo chorobliwego strachu ogarnia go wściekłość.
– Przyjmuję pańskie warunki. A teraz niech pan wysłucha moich. Kiedy nakręcę ten numer, chcę rozmawiać z moją żoną, i to natychmiast, w ciągu kilkudziesięciu sekund, nie minut. Jeżeli warunek ten nie zostanie spełniony, to ten, kto podniesie słuchawkę, usłyszy strzał z pistoletu. Będzie pan wtedy wiedział, że pańskiemu zabójcy, nagrodzie, której się pan spodziewa, właśnie odstrzelono głowę. Daję panu trzydzieści sekund.
– Pańskie warunki są przyjęte i zostaną spełnione. Uważam naszą rozmowę za zakończoną, Jasonie Bourne.
– Chcę dostać z powrotem moją broń. Ma ją jeden z pańskich goryli, ten,'który wyszedł.
– Odbierze ją pan przy wyjściu.
– Mam mu tak po prostu kazać mi ją zwrócić?
– To zbyteczne. Otrzymał polecenie, że ma ją panu oddać, jeśli wyjdzie pan stąd żywy. Trup nie potrzebuje pistoletu.
To, co pozostało z majestatycznych rezydencji Hongkongu, pamiętających ekstrawaganckie, kolonialne czasy, odnaleźć można na wznoszących się ponad miastem wzgórzach, na obszarze znanym jako Victoria Peak. Tak się nazywa najwyższe wzniesienie wyspy, królujące nad całym terytorium. Wysadzane różami alejki biegną tu poprzez urocze ogrody, pomiędzy altankami i werandami, z których możni tego świata obserwują wspaniały, rozciągający się u ich stóp port i majaczące na skraju horyzontu wyspy. Rezydencje położone w najlepszych punktach widokowych są, w nieco mniejszej skali, replikami wielkich hacjend Jamajki. Nieregularne w kształcie, o wysokich sufitach, składają się z usytuowanych względem siebie pod dziwnymi kątami segmentów, tak aby jak najlepiej wykorzystać chłodne bryzy podczas długiego i męczącego lata. Wszystkie szyby zamocowane są w rzeźbionych, polerowanych framugach, wystarczająco mocnych, by wytrzymać pod naporem wiejących tu zimą wiatrów i siekącego deszczu. Te małe pałace łączą w sobie wytrzymałość i wygodę, a ich zewnętrzny kształt uzależniony jest przede wszystkim od klimatu.
Jedna z tych rezydencji wyraźnie różniła się jednak od pozostałych. Nie tyle rozmiarem, solidnością czy elegancją, ani pięknem ogrodu, który zajmował nieco większy obszar niż inne położone w sąsiedztwie ogrody, ani też imponującą bramą wjazdową czy wysokością kamiennego muru otaczającego posiadłość. Wrażenie odmienności brało się między innymi z poczucia osobliwej izolacji, zwłaszcza nocą, kiedy w licznych pokojach paliło się tylko kilka świateł i żadne dźwięki nie dochodziły zza okien ani z ogrodu. Zdawało się, że dom jest prawie nie zamieszkany, a już na pewno nie sposób było w nim dostrzec śladu frywolności. Jednakże tym, co zdecydowanie odróżniało go od innych, była obecność mężczyzn pełniących wartę przy bramie, a także widocznych z ulicy kilku innych, podobnych do nich ludzi, którzy patrolowali teren za ogrodzeniem. Byli uzbrojeni i ubrani w polowe mundury amerykańskich marines.
Całą tę posiadłość wynajął konsulat Stanów Zjednoczonych na zlecenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Na wszelkie ewentualne pytania pracownicy konsulatu mieli tylko jedną odpowiedź, a mianowicie, że w przyszłym miesiącu, w różnych, nie ustalonych jeszcze terminach mają przylecieć do kolonii liczni przedstawiciele amerykańskiego rządu i biznesu i że wynajmując dom najłatwiej będzie im zapewnić zakwaterowanie oraz pełne bezpieczeństwo. Tyle tylko wiedział konsulat. Wybrani pracownicy brytyjskiego Wydziału Specjalnego MI 6, których współpraca okazała się konieczna i została uzgodniona z Londynem, uzyskali dostęp do nieco dokładniejszych informacji. Były jednak one ograniczone, także za zgodą Londynu, do niezbędnego minimum. Czołowi przedstawiciele obu rządów, wliczając w to najbliższych doradców prezydenta USA i premiera Wielkiej Brytanii, doszli do tego samego wniosku: jakakolwiek niedyskrecja dotycząca prawdziwego przeznaczenia posiadłości na Victoria Peak, stanowi poważne zagrożenie dla Dalekiego Wschodu i całego świata. Był to dobrze chroniony dom, kwatera główna tajnej operacji, do tego stopnia poufnej, że nawet prezydent i premier znali tylko jej cele, ale nie orientowali się w szczegółach.
Do bramy podjechał niewielki czterodrzwiowy samochód. Natychmiast zabłysły potężne reflektory. Oślepiony kierowca zasłonił oczy ramieniem. Dwóch marines z wyciągniętą bronią zbliżyło się z obu stron do samochodu.
– Powinniście się już nauczyć rozpoznawać to auto, chłopaki – odezwał się potężny Chińczyk w białej jedwabnej marynarce, zezując przez otwartą szybę.
– Znamy ten samochód, majorze Lin – odparł kapral po lewej. – Musimy tylko się upewnić, kto siedzi za kierownicą.
– Któż mógłby się pode mnie podszyć? – zażartował olbrzymi major.
– Chyba tylko Człowiek-Góra, sir – powiedział szeregowiec piechoty morskiej po prawej.
– A tak, przypominam sobie. Amerykański zapaśnik.
– Opowiadał mi o nim mój dziadek.
– Dzięki, mój synu. Mógłbyś przynajmniej powiedzieć, że ojciec. Wolno mi jechać dalej, czy jestem zatrzymany?
– Zgasimy tylko światła i otworzymy bramę – oznajmił pierwszy żołnierz. – A przy okazji, majorze, dziękuję za polecenie mi tej restauracji w Wanchai. To knajpa z klasą i człowiek nie spłucze się tam do suchej nitki.
– Nie znalazłeś tam jednak Suzie Wong.
– Kogo, sir?
– Nieważne. Otwórzcie, jeśli można, bramę, chłopaki. W środku domu, w przerobionej na gabinet bibliotece siedział za biurkiem podsekretarz stanu Edward Newington McAllister, studiując w świetle lampy akta i robiąc znaczki na marginesach obok poszczególnych akapitów i linijek. Zajęty był bez reszty tym, co robił. Zabrzęczał interkom i dyplomata musiał podnieść oczy i sięgnąć do telefonu.
– Tak? – Słuchał przez chwilę. – Wprowadźcie go, oczywiście – odparł. Odłożył słuchawkę i powrócił z ołówkiem w ręku do leżącego przed nim dossier. U góry każdej kartki, którą czytał, powtarzały się te same słowa: Supertajne. ChRL. Sprawy wewnętrzne. Sheng Chouyang.
Otworzyły się drzwi i do środka wszedł olbrzymiej postury major Lin Wenzu z brytyjskiego wywiadu, a ściślej z Wydziału Specjalnego MI 6 w Hongkongu. Zamknął za sobą drzwi i uśmiechnął się na widok zaabsorbowanego pracą McAllistera.
– Wciąż to samo, prawda, Edwardzie? Gdzieś pomiędzy wierszami tkwi ukryty wzór, ślad, którym trzeba podążać.
– Chciałbym go odnaleźć – odparł podsekretarz stanu wczytując się gorączkowo w tekst.
– Odnajdziesz, przyjacielu. Cokolwiek to jest.
– Zaraz się tobą zajmę.
– Nie spiesz się – powiedział major zdejmując złotego rolexa i spinki do mankietów i kładąc wszystko na biurku. – Jaka szkoda, że trzeba je zwrócić – oznajmił cicho. – Dodają mi zdecydowanie prezencji. Za garnitur będziesz musiał jednak zapłacić, Edwardzie. Nie jest mi koniecznie potrzebny, ale jak na kogoś mojego wzrostu nie był wcale taki drogi, nawet biorąc pod uwagę miejscowe ceny.
– Tak, oczywiście – zgodził się zaprzątnięty czym innym podsekretarz.
Major Lin usadowił się w stojącym przed biurkiem czarnym skórzanym fotelu i przez prawie minutę nie odzywał się. Było oczywiste, że nie potrafi zachować milczenia ani chwili dłużej.
– Czy jest coś, w czym mógłbym ci pomóc, Edwardzie? Albo konkretniej, coś związanego z bieżącą operacją? Coś, o czym mógłbyś mi powiedzieć?
– Obawiam się, że nie ma nic takiego, Lin. Absolutnie nic.
– Będziecie musieli nam powiedzieć wcześniej czy później. Będą musieli nam powiedzieć nasi zwierzchnicy w Londynie. „Róbcie wszystko, o co poprosi”, powtarzają.,,Zapisujcie każdą rozmowę i każde polecenie, ale wypełniajcie wszystkie jego rozkazy i starajcie się mu doradzać”. Doradzać? Jak dotąd niczego nie mieliśmy okazji doradzić. Organizujemy tylko akcje. Człowiek w opuszczonym biurze wystrzelił sześć pocisków do wody, cztery w ścianę przy portowej estakadzie. Pozostałe były ślepe. Nikt, dzięki Bogu, nie dostał zawału serca. Zainscenizowaliśmy wszystko tak, jak chciałeś. To jeszcze możemy zrozumieć…
– Domyślam się, że wszystko poszło świetnie.
– Jeśli przez „świetnie” rozumiesz potworne zamieszanie, to tak.
– To właśnie miałem na myśli. – McAllister oparł się na krześle, masując sobie skronie smukłymi palcami prawej dłoni.
