-->

Festung Breslau

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Festung Breslau, Krajewski Marek-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Festung Breslau
Название: Festung Breslau
Автор: Krajewski Marek
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 247
Читать онлайн

Festung Breslau читать книгу онлайн

Festung Breslau - читать бесплатно онлайн , автор Krajewski Marek

Wroc?aw, wiosna 1945 roku. Sze??dziesi?ciodwuletni, zawieszony w obowi?zkach oficer Eberhard Mock prowadzi prywatne ?ledztwo w sprawie zab?jstwa pasierbicy znanej antyfaszystki. Do?wiadczony przez ?ycie bohater przemierza bombardowane miasto, nieustannie nara?aj?c si? na ?mier?. Musi wybiera? pomi?dzy potrzeb? wyja?nienia sprawy a ch?ci? zapewnienia bezpiecze?stwa ?onie, pomi?dzy ucieczk? z Breslau a pozostaniem w mie?cie.

„Festung Breslau” to mistrzowsko skonstruowany krymina?, czerpi?cy z najlepszych tradycji gatunku, niebanalny i zaskakuj?cy. Znakomity j?zyk wsp??tworzy zagadkowy nastr?j, trzymaj?ca w napi?ciu intryga powoli ods?ania przed czytelnikami swoje tajemnice, postacie s? interesuj?ce i niejednoznaczne. Krajewski z niezwyk?? dok?adno?ci? kre?li obraz dawnego Wroc?awia. Tym razem czytelnik prowadzony jest tak?e przez podziemn? cz??? miasta, zamienionego przez Niemc?w w twierdz?.

Stali czytelnicy odnajd? w czwartej cz??ci cyklu to, co w nim najlepsze, dla nowych stanie si? ona z pewno?ci? pocz?tkiem lekturowej przygody.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 36 37 38 39 40 41 42 43 44 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Wiedział, że jej brak zmienia go i kształtuje na nowo. Z grzecznego interlokutora stawał się szorstkim grubianinem, który się denerwuje z byle powodu. Czuł wzbierającą irytację. Zapalił papierosa i spojrzał z roztargnieniem na otaczający go świat ruin i dymów.

Robert Kutzner, jego były student, wyjątkowy tępak zresztą, wydawał ostrym tonem polecenia członkom brygady budującej barykadę. Ci wykonywali rozkazy Kutznera we wrogim milczeniu i z wściekłością rzucali kosę spojrzenia na krzepkiego starca, który cieszył się szczególnymi względami ich dowódcy i – zamiast pracować tak jak oni – bazgrał coś całymi dniami na kartkach. Teraz starzec nic nie pisał, lecz w zamyśleniu opierał łokcie na prowizorycznym biurku z cegieł, a spośród jego sinych od zimna palców wysnuwał się w mętnym powietrzu dym z papierosa.

Kutzner okrzykiem „przerwa śniadaniowa!” poprawił im humor. Usiedli i rozwinęli tłuste od smalcu pergaminy. Jedząc, patrzyli bezmyślnie na innego starca, który wspinał się po gruzach fabryki wyrobów kartonowych Bredelli ku protegowanemu porucznika Kutznera. Starzec ten był ubrany w wytworny płaszcz z aksamitnymi wyłogami i kapelusz z szerokim rondem. Jego ręka spoczywała na temblaku, a twarz zakrywała maska. Robotnicy przełykali ostatnie kęsy, zapalali papierosy, tracili zainteresowanie oboma starcami, zakładali rękawiczki i przeklinali swój los.

Profesor Knopp też przeklinał swój los, a właściwie swoją pamięć. Humoru nie poprawił mu również człowiek w masce na twarzy, który stanął przed nim i nic nie mówił, jakby nie chcąc mu przerywać rozmyślań.

– Kim pan jest i czego pan chce? – zapytał szorstko.

– Nazywam się Eberhard Mock – przedstawił się mężczyzna i uchylił kapelusza. – Czy pan profesor może mi udzielić konsultacji biblistycznej?

Profesor Knopp zamyślił się. Jego rozmówca sprawiał wrażenie człowieka wykształconego. Świadczyła o tym po pierwsze jakaś potrzeba poznawcza z zakresu Biblii, po drugie zaś – dobór słownictwa, jakiego używał. Jego oczy były bystre i poważne. Zapytam go, pomyślał profesor Knopp, co mi szkodzi.

– Czy pan zna się na filozofii? – zapytał. – Może pan wie, jak się nazywa.

– Nie – przerwał mu zapytany. – Znam się tylko na śmierci. Jestem emerytowanym policjantem.

– To szkoda – mruknął zniechęcony profesor i zaczął przerzucać w kartonowym pudle bibliograficzne fiszki.

Wiedział, że działanie to jest bezskuteczne, ale wszystko było lepsze niż rozmowa z tym ponurakiem, który znał się tylko na śmierci.

– Chodzi mi o kompetencje językowe Marcina Lutra. – Mężczyzna wyjął z kieszeni ogromną płachtę plakatu z napisem „Wróg podsłuchuje”, rozłożył ją na stosie cegieł i usiadł na niej ciężko. – Czy był dobrym tłumaczem? Znał dobrze języki, z których tłumaczył?

– Oczywiście! – wykrzyknął profesor. – Był znakomitym tłumaczem!

– Czy zatem mógł popełnić ewidentny błąd, na przykład przetłumaczyć grecką lub łacińską trzecią osobę pluralis jako niemiecką drugą pluralis.

– Takiego błędu by nie popełnił nawet kiepski maturzysta!

– Czyli, jeśliby taka niezgodność istniała, można by sądzić, że jest to świadomy zabieg tłumacza? Czy tak?

Profesor Knopp żachnął się z irytacją. Często słyszał podobne pytania. I miał wynotowane z luterańskiej Biblii chyba wszystkie niezgodności pomiędzy oryginałem a przekładem. A może ten dziwny policjant przychodzi do niego z jeszcze innym, jakimś nieznanym dotąd problemem? Wyszukiwanie problemów jest zawsze największą bolączką uczonych.

Poczuł podniecenie myśliwego, który wpada na trop i na razie wyczuwa jedynie słaby zapach zwierzyny, na razie słyszy jedynie delikatny pomruk wśród kołatek nagonki, lecz za chwilę na polanie, przed muszką jego strzelby, pojawi się majestatyczne zwierzę.

– Można by tak to ująć – powiedział po chwili – że gramatyczna niezgodność między oryginałem a niemieckim przekładem jest przez tłumacza przemyślana i uzasadniona.

Czy chodzi panu o jakieś konkretne miejsce?

– Tak, chodzi mi o Kazanie na Górze. Święty Mateusz, piąty rozdział, wers szósty.

Profesor Knopp już dalej nie słuchał. Oto majestatyczny zwierz znika w kniejach, a wokół słychać tylko prostackie wrzaski nagonki i trzaskanie kołatek. Nie pojawił się żaden nowy problem, a trop był stary i od dawna zbadany.

– Czy wy wszyscy powariowaliście? – wykrzyknął teolog. – Czy to nie wszystko jedno „błogosławieni, którzy łakną” i „błogosławieni, którzy łakniecie”? Czy można czynić Lutrowi zarzut z powodu takiego drobiazgu? A teraz proszę mi nie przeszkadzać. Koniec audiencji!

Profesor Knopp wrócił do poszukiwań listy Forellego. Jego rozmówca wstał i spojrzał na niego ironicznie.

– A pan, profesorze, też jest Marcinem Lutrem? Też myli pan liczby?

– Nie rozumiem. – Knopp przerwał przetrząsanie pudła. Irytacja ustąpiła miejsca zaciekawieniu.

– Co takiego pomyliłem?

– Powiedział pan: „Czy wy wszyscy zwariowaliście?”. A ja nie jestem „wy”.

Nie rozmawia z panem dwóch Mocków, tylko jeden.

Powinien pan zapytać: „Czy pan zwariował?”

– Ma pan rację. – Profesor uśmiechnął się przyjaźnie.

Uwielbiał gry słowne i cenił ludzi, którzy je uprawiali.

– Muszę się przed panem usprawiedliwić, aby pan nie pomyślał, że stary Knopp jest znerwicowanym idiotą.

Otóż mówiąc „wy”, miałem na myśli pana i jeszcze kogoś innego, kto kilka miesięcy temu był u mnie i podobnie jak pan pytał mnie o passus 5, 6 z Ewangelii Mateusza.

– Kto to był? – padło szybkie pytanie.

– Jakiś mężczyzna koło czterdziestki. Przychodził do mojego gabinetu kilkakrotnie z listami. Listy te pisała jakaś kobieta i składały się one zawsze z serii pytań o Biblię. Pytania były wnikliwe i niekiedy trudne. Udzielałem odpowiedzi temu mężczyźnie, a on skrupulatnie je zapisywał, by potem przekazać owej kobiecie. Podczas ostatniej wizyty mężczyzna przekazał mi list, który dotyczył wyłącznie problemu przez pana zasygnalizowanego.

– Jak się nazywał ten mężczyzna?

– Nie pamiętam. Mam kiepską pamięć do nazwisk. – Profesor Knopp nagle przypomniał sobie, że ów teolog i paleontolog był Francuzem i pochodził ze szlacheckiej rodziny. Niestety, nazwiska nadal nie pamiętał.

– Może Rudolf Brendel?

– Słucham? Tak, tak. – odpowiedział profesor, przeszukując szufladki pamięci, by wpaść na trop Francuza, który, co znów sobie przypomniał, był przez ortodoksję katolicką uznany prawie za heretyka.

– Profesorze! – powiedział z naciskiem starszy elegant – To ważne!

– No dobrze. – Oczy Knoppa stały się poważne i skupione. – Jeszcze raz niech pan powie to nazwisko!

– Brendel. Rudolf Brendel.

– Tak, to było chyba „Brendel” – odparł profesor.

– Tak, na pewno Brendel. Tak myślałem. – Poszukiwacz nieścisłości translatorskich wstał, ukłonił się na pożegnanie i nasunął na głowę kapelusz. – Znam go.

– Teilhard de Chardin! – krzyknął profesor.

– Już wiem, jezuita Teilhardde Chardin!

– To nie Rudolf Brendel?

– Przepraszam pana – uśmiechnął się rozpromieniony Knopp. – Właśnie sobie przypomniałem nazwisko, które nie dawało mi od wczoraj spokoju! Ależ drogi panie. Panie.

– Mock.

– Tak. Drogi panie Mack, przepraszam, że byłem szorstki wobec pana. Powiedział pan chyba ostatnio „znam go”, to znaczy, że pan zna tego, co przychodził do mnie po biblistyczną ekspertyzę?

Czy tak?

– Tak, znam go.

– To dobrze. – Profesor zdjął czapkę i ocierał z potu lśniącą kopułę łysiny. – Nie muszę mej ekspertyzy powtarzać przed panem. Wie pan, bardzo nie lubię mówić dwa razy tego samego. Może pan swojego znajomego zapytać o tę interpretację Lutrowej niby – pomyłki. On panu wszystko dokładnie powie. Bardzo uważnie notował.

– Dobrze, zapytam go o to.

– Tak jest. – Knopp tryskał radością. – Teilhard de Chardin! A teraz, mój drogi panie, porozmawiajmy o innych sprawach. To doprawdy niezwykłe, że podczas agonii miasta – rozejrzał się dokoła bojaźliwie – przychodzi ktoś do mnie i pyta o zagadnienia translatorskie w Biblii.

1 ... 36 37 38 39 40 41 42 43 44 ... 60 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название