Erynie

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Erynie, Krajewski Marek-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Erynie
Название: Erynie
Автор: Krajewski Marek
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 255
Читать онлайн

Erynie читать книгу онлайн

Erynie - читать бесплатно онлайн , автор Krajewski Marek

Nowa powie?? Marka Krajewskiego zaczyna si? prawie tak samo jak poprzednia, „G?owa Minotaura”. Prawie, bo w „Eryniach” jest jeszcze prolog, rozgrywaj?cy si? we Wroc?awiu Anno Domini 2008 i 1949. Ale punkt wyj?cia intrygi jest taki sam: Lw?w, maj 1939 r., w pod?ej dzielnicy znaleziono w ust?pie cia?o dziecka, kt?re kto? wcze?niej torturowa?. Oczywi?cie ten autocytat mo?na potraktowa? jako element gry, ale mo?na te? odczyta? go jako natr?tn? powt?rk?.

Po lekturze „G?owy Minotaura”, gdy by?o ju? pewne, ?e Krajewski zamierza na dobre porzuci? posta? policjanta z Breslau, zastanawia?em si?, jak b?dzie wygl?da?o ?ycie wroc?awskiego pisarza po Mocku. Okaza?o si?, ?e paradoksalnie jest tak samo, a nawet bardziej. Lwowski komisarz to w?a?ciwie Mock po lekkim liftingu, kresowe miasto jest ukazywane za pomoc? patent?w sprawdzonych w serii o Breslau, a kryminalna intryga po raz kolejny zbudowana jest wok?? postaci wynaturzonego zbrodniarza.

Autor „?mierci w Breslau” wci?? pos?uguje si? tymi samymi schematami. Jasne – sprawdzi?y si? ?wietnie. Problem jednak w tym, ?e proza Krajewskiego sta?a si? przewidywalna. Pisarz mia? tego ?wiadomo??, wi?c pr?bowa? utrzyma? uwag? czytelnik?w podkr?caj?c niejako sprawdzone ju? schematy. G??wny bohater „Erynii”, Popielski, jest bardzo podobny do Mocka, ale do tego jeszcze cierpi na epilepsj?, a ?ledztwo prowadzi w spos?b jeszcze bardziej bezwzgl?dny.

Krajewski mno?y opisy bestialstw, znowu ka?e w??czy? si? bohaterowi po knajpach i zadawa? z kobietami upad?ymi. W dodatku pisarz tym razem pos?uguje si? w intrydze bzdurnymi stereotypami: ?ydzi zabijaj? rytualnie chrze?cija?skie dzieci, a Cyganie je porywaj?. Miejmy wi?c nadziej?, ?e nast?pna ksi??ka Krajewskiego b?dzie lepsza.

Wi?cej pod adresem http://www.polityka.pl/kultura/ksiazki/recenzjeksiazek/1506068,1,recenzja-ksiazki-marek-krajewski-erynie.read#ixzz21MDTrBeK

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 ... 50 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Tej nocy śniło mu się, że jego drzwi skrzypią przeraźliwie. Ten inwazyjny dźwięk stawał się coraz szybszy, jakby ktoś kręcił korbą nienaoliwionej katarynki. Drzwi latały jak opętane w jedną i w drugą stronę. Wiatr, przez nie wytworzony, owiewał twarz śpiącego.

Otworzył oczy. To nie był sen. W drzwiach nyży sypialnej stały trzy osoby: jego żona Aniela, stróż Kocybała i jeszcze ktoś, kto machał jednym skrzydłem drzwi. Bukieta przetarł oczy i uważnie się przyjrzał tej trzeciej osobie. Nagle poczuł skurcz krtani i wilgoć pod pachami.

– Nawet zwierz nie usnąłby w takim zaduchu. – Łyssy wachlował drzwiami nieruchome powietrze nyży, a w wyciągniętej dłoni trzymał jakiś rachunek.

Majstrowi Bukiecie zrobiło się równie słabo jak przed chwilą dozorcy Kocybale.

***

Po kwadransie Bukieta i Kocybała siedzieli w stróżówce nad flaszką bimbru.

– Ten Łyssy to jakiś ni tyn tegu. – Kocybała wypisał sobie palcem kółko na czole. – Żeby tak przyjść do ciebi, Tośku, i płacić zaległy rachunki pu nocy!

– Hopy są hopy. – Bukieta rozlał do kieliszków. – Ja ta mogi i w nocy wziąć! Ali żeby tak w środku nocy o kilof pytać! I o jakiś wypożyczalni narzędziowy!

– Dobrzy, że o nic więcyj nie pytał. – Kocybała odetchnął z ulgą i uniósł kieliszek.

– Ja z pulicajim to miał do czynienia wieli lat temu, kiedy pod charą kopnął w dupy jakieguś szmajdełesa. – Bukieta odetchnął również. – No to siup, tatu złoty, w tyn głupi dziób!

Dochodziła druga. Godzina potajemnych schadzek w burdelach i pijackie apogeum w tajnych mordowniach. O tej godzinie porządni małżonkowie już dawno śpią, a nieporządni zdobywają lub przekazują syfilityczne szlify. O tej godzinie zmęczone gruźlicze kurwy na Mostkach tracą resztki nadziei na klienta, stare mendy w melinach, bezużyteczne i zobojętniałe, zaglądają pijakom w oczy, niepokorni studenci i rusińscy radykałowie w bełkotliwych tyradach obalają ład społeczny, zgrani do nitki hazardziści stoją w ciemnych bramach z przystawionym do skroni pistoletem, a chorzy, rozjątrzeni bezsennością policjanci prowadzą swe beznadziejne śledztwa.

Popielski gnał chevroletem przez nocne miasto i uśmiechał się do siebie. On lubił tę godzinę lwowskich odszczepieńców.

***

Komisarz zaczął od składu maszyn przy ulicy Piekarskiej 13. To był – oprócz spółdzielni Narzędzia na Kazimierzowskiej – pierwszy z dwóch tropów podanych mu przed chwilą przez majstra Bukietę.

Popielski zaparkował i nie wychodząc z auta, uważnie zlustrował budynek. Był bardzo misternie i symetrycznie zaprojektowany. Wyglądał tak, jakby do głównej bryły doklejono parterowy budynek zwieńczony z obu stron dużymi tarasami. Policjant wysiadł i przeczytał szyld nad bramą. „Al. Sokalski. Maszyny i narzędzia”. Napis na witrynie informował, że skład i sklep oferują „armatury, pompy, wszelkie rury gazowe i wodociągowe oraz narzędzia, maszyny i artykuły techniczne dla różnych gałęzi industrji”. O wypożyczaniu narzędzi nie było jednak ani słowa.

Przeszedł się wzdłuż zasuniętych żaluzyj na drzwiach i oknach, a potem skręcił w podwórko. Z prawej strony były drzwi, które mogły być bocznym wejściem do składu. Nie znalazł przy nich jednak żadnego dzwonka. Zapalił zapalniczkę i w jej świetle przyjrzał się krytycznie drzwiom. Były pobrudzone jakimiś smarami i zardzewiałe. Nad nimi widniał napis „Wejście służbowe”. Wrócił do samochodu i wyjął z niego egzemplarz „Wieku Nowego”, który tam zostawił był w niedzielę. Owinął gazetę wokół dłoni i zabezpieczoną przed zabrudzeniem pięścią walnął kilkakrotnie w drzwi. Prawie natychmiast usłyszał szczekanie dużego psa i kroki. Drzwi uchyliły się nieco i w szparze, zagrodzonej łańcuchem, ujrzał młodego człowieka w służbowej czapce, a za nim dużego warującego wilczura. Młody strażnik przyjrzał się znaczkowi Popielskiego, wciągnął dokądś psa i krzyknął nań ostro. Potem wpuścił policjanta do środka.

Znajdowali się w małym korytarzyku, z którego kilka schodków prowadziło do dużej sieni wypełnionej skrzyniami. Z lewej strony była stróżówka, w której stała lampa biurkowa. Stanowiła ona jedyne źródło światła w ciemnym wnętrzu.

– Niech mi pan powie, z łaski swojej – Popielski z zainteresowaniem spojrzał na otwartą książkę leżącą w świetle lampy – czy w tym składzie wypożycza się również narzędzia.

– Nie wiem – odparł portier. – Trzeba by o to zapytać szefa, pana Sokalskiego. On jednak pracuje w normalnych godzinach. Ja sam nic nie wiem, ja jestem od pilnowania. Rano wychodzę, a wracam wieczorem. Nikogo nie widzę oprócz mojego zmiennika.

– Jak się pan nazywa?

– Jerzy Grabiński, student. Pracuję tutaj po wykładach.

– Proszę pokazać mi drogę do kantoru. – Popielski zauważył, iż książka, którą czyta młody portier, to gramatyka łacińska, otwarta na rozdziale „Syntaksa”.

– Proszę, tędy – powiedział młodzieniec, przekręcił włącznik światła i ruszył przodem.

Popielski wspiął się po schodkach za swoim cicerone i po chwili wraz z nim znalazł się w małym kantorze pomalowanym od góry do dołu żółtą farbą olejną. Ten osobliwy kolor, wywołujący u Popielskiego asocjacje kloaczne, miał chyba rozjaśniać małe pomieszczenie, którego zakratowane okienko wychodziło na podwórze. Teraz zaś ta barwa była przytłaczająca. Gdyby tak pomalowano jego policyjny gabinet, już by tam nigdy nie zajrzał w obawie przed nerwowym rozstrojem.

Na środku tłoczyły się trzy stoły zawalone papierami, kalkami kopiowymi i szklankami z herbacianym zaciekiem. Na parapecie stała oblepiona brudem maszynka spirytusowa. Pracujący tu kanceliści byli równie wielkimi miłośnikami porządku jak aspirant Stefan Cygan.

– Niech pan wraca do swojego czworonożnego przyjaciela – Popielski uśmiechnął się do studenta, słysząc wycie i szczekanie dobiegające ze stróżówki – a ja tu się trochę rozejrzę. Muszę przejrzeć kilka tych szaf.

– Ależ ja nie wiem… Muszę chyba zatelefonować do pana Sokalskiego… A jest wpół do trzeciej…

– Choćby się waliło i paliło, młodzieńcze – komisarz zdjął marynarkę, powiesił ją na oparciu jednego z krzeseł, a na rękawy koszuli wsunął walające się po stole zarękawki – to i tak przejrzę zawartość tych szaf. Teraz lub później. A ty masz dwa wyjścia. Wyjście pierwsze. Dzwonisz do swojego pryncypała, budzisz go w środku nocy i dostajesz reprymendę, że wpuściłeś mnie tutaj bez nakazu rewizji. Wyjście drugie. Wracasz w uporządkowany świat gramatyki łacińskiej i zgłębiasz dalej coniugatio periphrastica passiva.

– O, gdybyż on był taki uporządkowany, jak pan mówi. – Student uśmiechnął się i wyszedł z kantoru, wzywany wyciem psa.

Pół godziny później Popielski zdjął zarękawki, włożył marynarkę i kapelusz. Zapalił papierosa, odchylił się na krześle, splótł dłonie na karku i wypuścił kłąb dymu w stronę sufitu.

Firma Al. Sokalski najwyraźniej nie wypożyczała narzędzi. Popielski nie znalazł na to w buchalterii żadnych faktur ani paragonów. Skąd zatem majstrowi Bukiecie przyszła do głowy ta informacja? Mógł kłamać, aby się pozbyć nocnego gościa. Byłoby to jednak nierozsądne. Wystarczyłoby mu przecież powiedzieć „nie wiem”. Jeśli zaś Bukieta nie kłamał i firma Al. Sokalski rzeczywiście wypożycza narzędzia, to dokumentacja wypożyczeń i zwrotów musi być gdzie indziej.

Wstał ciężko i wyszedł z kantoru. Kiedy zbliżył się do stróżówki, pies zawarczał ostrzegawczo i obudził portiera, który spał, oparłszy czoło na słowniku łacińskim. Popielski czekał przez chwilę, aż Grabiński oprzytomnieje.

– Szukam jeszcze innej dokumentacji. Innych segregatorów. Są gdzieś tutaj? Czy coś panu o tym wiadomo? Muszę znaleźć człowieka, który przedwczoraj wypożyczał kilof!

– Ja nie wiem! – odparł Grabiński i mocno walnął pięścią w otwartą książkę. – Daj mi pan spokój, panie władzo! Ja nic już nie wiem!

– Nad czym się pan tak mozoli? – Popielski przekręcił głowę i odczytał nagłówek w otwartej książce. – Commentarii de bello Gallico. Męczy się pan nad Cezarem?

1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 ... 50 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название