Dzie? ?mierci
Dzie? ?mierci читать книгу онлайн
Andrew Ryan, detektyw z Wydzia?u Zab?jstw, znowu mo?e pom?c w rozwik?aniu zagadki Tempe, a przy okazji i…sobie! Bo prywatnie samotno?? doskwiera przecie? obojgu…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Nie ma go w policyjnej kartotece ani u nas, ani tam. Belgijskie gliny go sprawdzają. Facet nie był zbyt wylewny, więc nikt o nim nic nie wie.
– Tak jak o starszej pani.
Spojrzeliśmy na nią z podziwem. Racja, Harry. Brzęknął telefon, oznaczało to, że linie zostały przełączone na nocną zmianę. Ryan spojrzał na zegarek.
– Mam nadzieję, że zobaczę was dziś wieczorem – Czarowanie zaczęło się od nowa.
– Chyba nie. Muszę skończyć raport o Nicolet.
Harry otworzyła usta, ale zamknęła je widząc mój wyraz twarzy.
– W każdym razie dzięki, Ryan.
– Enchante – zwrócił się do Harry, a potem odwrócił i wyszedł.
– A to ci dopiero przystojny kowboj.
– Odpuść go sobie, Harry. W jego czarnym notesie jest więcej numerów telefonów niż na białych stronach książki telefonicznej stanu Omaha.
– Ja tylko patrzę, kochanie. Za to się jeszcze nie płaci.
Chociaż była dopiero piąta, na dworze było zupełnie ciemno. W padającym śniegu błyszczały reflektory samochodów i lampy uliczne. Ruszyłyśmy do mojego wozu, włączyłam silnik i kilka następnych minut spędziłam odśnieżając szyby, a Harry w tym czasie przesłuchiwała stacje radiowe. Kiedy wsiadłam, moja stacja radia publicznego Yermont była zamieniona na lokalną stację rockową.
– Ale odjazd. – Harry spodobała się Mitsou.
– Ona jest z Quebecu – powiedziałam, wyprowadzając mazdę z koleiny śniegowej. – Od lat jest popularna.
– Rock and roll po francusku. Odjazd.
– Pewnie tak. – Przednie koła sięgnęły chodnika i włączyłyśmy się do ruchu.
Jechałyśmy na zachód w kierunku Censer-Ville, a Harry przysłuchiwała się słowom piosenki.
– Czy ona śpiewa o kowboju? Mon kowboj?
– Tak – odparłam, skręcając na Viger. – I chyba go nawet lubi.
Mitsou przestała śpiewać, kiedy wjechałyśmy do tunelu Ville-Marie.
Dziesięć minut później weszłyśmy do mojego mieszkania. Pokazałam Harry drugą sypialnię i poszłam do kuchni sprawdzić, co mam do jedzenia. Nie było tego dużo, bo miałam w planach zakupy w Atwater Market w weekend. Kiedy Harry weszła do kuchni, grzebałam w szafie, którą nazywałam szumnie spiżarnią.
– Zabieram cię na obiad, Tempe.
– Naprawdę?
– Właściwie to Usprawnienie Życia Wewnętrznego zabiera cię na obiad. Mówiłam ci. Oni za wszystko płacą. W każdym razie do dwudziestu dolarów za obiad dziś wieczorem. Karta Howiego pokryje resztę.
Howie był jej drugim mężem i prawdopodobnie cichym sponsorem całych tych zakupów u Niemana Marcusa.
– A dlaczego Życie Wewnętrzne płaci za tę podróż?
– Bo mi tak dobrze poszło. To jest specjalna umowa. – Mrugnęła okiem, otwierając usta i wykrzywiając prawą stronę twarzy. – Zwykle tego nie robią, ale chcieli, żebym kontynuowała.
– Cóż, jeżeli jesteś pewna. Na co masz ochotę?
– Na wypad stąd!
– Miałam na myśli jedzenie.
– Wszystko z wyjątkiem barbecue.
Namyślałam się przez chwilę.
– Może coś indiańskiego?
– Plemię Shawnee czy Paiute?
Parsknęła śmiechem. Zawsze uwielbiała swoje żarty,
– Etoile de Indes jest kilka ulic stąd. Robią świetną khormę.
– Może być. Czegoś takiego chyba jeszcze nie próbowałam. A na pewno nie w wersji francuskiej po indiańsku! Mogłam tylko pokręcić głową.
– Ale chyba wyglądam koszmarnie – dodała rozdzielając kilka pasemek włosów i przyglądając im się. – Muszę to i owo poprawić.
Poszłam do swojej sypialni, przebrałam się w dżinsy i z papierem i ołówkiem rzuciłam się na stertę poduszek na moim łóżku. Otworzyłam pierwszy dziennik i zanotowałam sobie datę pierwszego zapisu: pierwszy stycznia tysiąc osiemset czterdziesty czwarty. W jednej z książek z biblioteki znalazłam fragment o Elisabeth Nicolet i sprawdziłam datę jej narodzin. Osiemnasty stycznia tysiąc osiemset czterdziesty szósty. Jej wuj zaczął pisać dwa lata i przed jej narodzinami.
Chociaż Louis-Philippe Belanger miał dosyć ciężką rękę, z czasem pismo wyblakło. Atrament był ciemnobrązowy, a miejscami słowa były zbyt zamazane, by można było je odczytać. Poza tym francuski był raczej przestarzały i pełen niezrozumiałych terminów. Po półgodzinie rozbolała mnie głowa, a prawie nic nie zapisałam.
Oparłam się o poduszki i zamknęłam oczy. Woda w łazience wciąż leciała. Byłam zmęczona, zniechęcona i przybita. W życiu nie przeczytam tego w dwa dni. Lepiej byłoby spędzić kilka godzin robiąc kopie ksero i wtedy zabrać się za nie w czasie wolnym. Jeannotte nie mówiła, że nie wolno mi ich kserować. A tak byłoby zapewne bezpieczniej.
Nie musiałam przecież od razu szukać rozwiązania. W końcu mój raport nie wymagał wyjaśnienia. Widziałam to, co widziałam w kościach, mogłam i napisać o swoich odkryciach i pozwolić siostrzyczkom stworzyć własne teorie. Albo pytania.
Pewnie by nie zrozumiały. Pewnie by mi nie uwierzyły. Pewnie nie byłyby zadowolone. A może właśnie odwrotnie? Czy to by wpłynęło na wniosek do Watykanu? Nie mogłam nic zrobić. Na pewno miałam co do Elisabeth rację. Sama dokładnie nie wiedziałam, co myśleć.