-->

Z Jak Zwloki

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Z Jak Zwloki, Grafton Sue-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Z Jak Zwloki
Название: Z Jak Zwloki
Автор: Grafton Sue
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 278
Читать онлайн

Z Jak Zwloki читать книгу онлайн

Z Jak Zwloki - читать бесплатно онлайн , автор Grafton Sue

Kinsey Millhone, trzydziestodwuletnia mieszkanka Kalifornii posiadaj?ca licencj? prywatnego detektywa, zostaje wynaj?ta przez m?odego ch?opaka, poznanego podczas ?wicze? rehabilitacyjnych w miejscowej si?owni. Z wypadku, w kt?rym jego porsche zosta? staranowany przez nieznane auto i zepchni?ty do kanionu, Bobby Callahan ledwo wyszed? z ?yciem, straszliwie okaleczony; jad?cy z nim kolega zgin?? na miejscu. Cho? ani rodzina, ani policja w to nie wierz?, Bobby jest przekonany, ?e usi?owano go zabi?, poniewa? dowiedzia? si? czego?, co stanowi bezpo?rednie zagro?enie dla mordercy. Dotkni?ty po wypadku cz??ciow? utrat? pami?ci, nie potrafi odtworzy? informacji, b?d?cej kluczem do zagadki. Zanim sobie przypomni, zginie. Kinsey Millhone zawsze wywi?zuje si? z umowy. Nie uda?o si? zapobiec zbrodni – ale teraz uczyni wszystko, by odnale?? jej sprawc?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ... 54 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Kleinert poruszył się niecierpliwie.

– Tak naprawdę po tym wszystkim, przez co przeszedł, to cud, że przeżył tak długo. Nie chcieliśmy przysparzać Glen zmartwień, ale chyba każdy z nas obawiał się, że tak się to może skończyć.

Wyglądało na to, że wszystko zostało już powiedziane.

Ostatecznie Kleinert zwrócił się do Frakera:

– Jadłeś już coś? Ann i ja wychodzimy na kolację, możesz przyłączyć się do nas z Nolą?

Fraker nie przyjął zaproszenia, ale chciał napełnić kieliszek i spoglądał na tłum w poszukiwaniu żony.

Obaj lekarze pożegnali się grzecznie.

Stałam chwiejnie, przeglądając w myślach fakty. Teoretycznie Bobby Callahan zmarł z przyczyn naturalnych, ale, mówiąc szczerze, jego zgon nastąpił w konsekwencji urazów doznanych dziewięć miesięcy temu w wypadku, o którym przynajmniej on sądził, że był próbą zabójstwa. O ile sobie przypominałam, prawo Kalifornii powiada, że „zabicie jest morderstwem, jeśli ofiara umrze w ciągu trzech lat i jednego dnia od chwili, kiedy zadano cios albo wywołano okoliczność prowadzącą do śmierci”. A więc zamordowano go i co za różnica, czy stało się to tej nocy, czy tydzień temu? Oczywiście na razie nie dysponowałam żadnymi dowodami. Wciąż rozporządzałam pokaźną kwotą pieniędzy, jaką mi Bobby wypłacił, i przejrzystym zestawem instrukcji od niego, zatem ciągle mogłam pracować, jeśli tylko chciałam.

Otrząsnęłam się z marazmu. Nadszedł czas, by odłożyć smutek na bok i wziąć się do roboty. Odstawiłam kieliszek i wymieniłam kilka słów z Glen, dając jej znać, gdzie będę, po czym poszłam na górę i przeszukałam skrupulatnie pokój Bobby’ego. Brakowało mi tego czerwonego notesu.

ROZDZIAŁ 13

Miałam nadzieję, że notes z adresami Bobby schował gdzieś na terenie domu. Mówił, że pamięta, iż przekazywał go komuś, ale to niekoniecznie musi być prawda. Nie byłam w stanie przetrząsnąć całego domu, ale z pewnością mogłam pomyszkować w niektórych kątach. W buduarze Glen, może w pokoju Kitty. Na górze panował spokój i z przyjemnością odetchnęłam samotnością. Szukałam przez półtorej godziny, ale na nic nie natrafiłam. Nie zrażałam się. W pewien przedziwny sposób poczułam się zahartowana. Może pamięć Bobby’ego nie płatała mu figli?

O szóstej wyszłam na korytarz. Oparłam łokcie o balustradę na półpiętrze i wsłuchałam się w odgłosy dobiegające z dołu. Najwidoczniej liczba gości znacznie zmalała. Doszły mnie strzępy śmiechów i rozmów, czasem głośniejszych, czasem cichszych, ale wyglądało na to, że pozostali już tylko nieliczni. Wróciłam i zapukałam do pokoju Kitty.

– Kto tam? – doszła mnie jej zduszona odpowiedź.

– To ja, Kinsey – odparłam do pustych drzwi. Po chwili usłyszałam trzask otwieranego zamka, ale wciąż nie zostałam wpuszczona do środka.

Zamiast tego rozległo się:

– Wejść!

Wielkie nieba, to zaczynało mnie nużyć. Weszłam.

Pokój był posprzątany, a łóżko zasłane, jestem pewna, że bez jej pomocy. Wyglądała, jakby niedawno płakała. Nos miała zaczerwieniony, makijaż rozmazany. Oczywiście, brała jakieś proszki. Wyciągnęła lusterko, żyletkę i podzieliła kokę na działki. Na nocnym stoliku stał niedopity kieliszek wina.

– Czuję się parszywie – powiedziała.

Zamieniła swe cygańskie wdzianko na jedwabne kimono w bujnych odcieniach zieleni, z motylami zdobiącymi rękawy i plecy. Ręce miała tak szczupłe, że przywodziła na myśl modlącą się modliszkę, jej zielone oczy błyszczały.

– Kiedy wracasz do Świętego Terry’ego? – spytałam.

W milczeniu wytarła nos, nie chcąc popsuć stanu, w jakim się znajdowała.

– Kto wie? – odpowiedziała posępnie. – Chyba dziś wieczór. Przynajmniej będę mogła spakować kilka swoich ubrań i wziąć je z sobą. Cholera, trafiłam na oddział psycholi bez niczego!

– Dlaczego to robisz, Kitty? Kleinertowi to na rękę.

– Wspaniale. Nie wiedziałam, że przyjdziesz mnie tu pouczać.

– Przyszłam, by przeszukać pokój Bobby’ego. Rozglądam się za niewielkim, czerwonym notesem z adresami, o który pytał cię w zeszły wtorek. Nie wiesz, gdzie się znajduje?

– Nie. – Pochyliła się. Zamiast słomki wykorzystała zwinięty w trąbkę banknot dolarowy, a jej nozdrza uformowały się w niewielki odkurzacz.

Patrzyłam, jak proszek frunie do nosa, niczym w magicznej sztuczce.

– A nie wiesz, komu mógł go dać?

– Nie. – Usiadła na łóżku i zacisnęła nos. Mokrym palcem wyczyściła powierzchnię lusterka, potem pocierała dziąsła, jakby tym sposobem chciała zażegnać ból zębów. Sięgnęła po kieliszek z winem i oparła się o poduszki, zapalając papierosa.

– Boże, cudownie – powiedziałam. – Dzisiaj to już przeginasz. Działka koki, łyk wina, papierosy. Nim dotrzesz na „trzecie południowe”, skierują cię na oddział ostrych zatruć. – Wiedziałam, że ją drażnię, ale ona działała mi na nerwy, a ja rwałam się do kłótni, co zgodnie z moim przypuszczeniem miało skutecznie zdusić smutek.

– Pieprz się – rzekła znudzona.

– Mogę usiąść? – zapytałam.

Gestem wyraziła zgodę i usadowiłam się na skraju łóżka, rozglądając się z ciekawością.

– Co się stało z twoim zapasem? – zainteresowałam się.

– Jakim zapasem?

– Tym, który tam trzymałaś. – Wskazałam szufladkę w stoliku.

Wybałuszyła oczy.

– Nigdy nie trzymałam tam żadnych zapasów.

Spodobał mi się ten ton słusznego oburzenia.

– To śmieszne – mówiłam. – Widziałam, jak doktor Kleinert wyciąga stamtąd całego ziploca wypełnionego tabletkami.

– Kiedy? – zapytała z niedowierzaniem.

– W poniedziałek wieczór, kiedy cię odwieźli. Quaalude, placidyl, tuinals, wszystkiego od groma. – Tak naprawdę nie wierzyłam, by te tabletki były jej własnością, ale z niecierpliwością czekałam, co mi odpowie.

Patrzyła na mnie jeszcze przez chwilę, potem wypuściła kłąb dymu, który następnie z wprawą wciągnęła do nosa.

– Nie biorę nic z tego – powiedziała.

– A co wzięłaś w poniedziałek wieczór?

– Valium. Na receptę.

– Doktor Kleinert wystawił ci receptę na valium? – zapytałam.

Wstała zniecierpliwiona i zaczęła przemierzać pokój.

– Nie potrzeba mi twojego pieprzenia, Kinsey. Pochowano dziś mojego przyrodniego brata, może ci pamięć nie dopisuje? Mam inne sprawy na głowie.

– Czy byłaś związana z Bobbym?

– Nie, nie byłam „związana” z Bobbym. Co to ma znaczyć? Czy uprawialiśmy razem seks? Czy miałam z nim romans?

– Coś w tym stylu.

– Boże, ale ty masz wyobraźnię. Tak dla twojej wiadomości: nawet nie pomyślałam o nim w ten sposób.

– Ale może on myślał o tobie w ten sposób?

Zatrzymała się.

– Kto tak twierdzi?

– To taka moja teoria. Wiesz, że cię kochał. Dlaczego nie miałby chcieć uprawiać z tobą seksu?

– Och, daj spokój. Czy Bobby powiedział ci coś podobnego?

– Nie, ale obserwowałam jego zachowanie tej nocy, kiedy cię hospitalizowano. Nie byłam przekonana, czy przyglądam się czysto braterskiej miłości. Pytałam wtedy o to Glen, ale powiedziała, że nie sądzi, aby coś między wami zaszło.

– No i nie zaszło.

– A szkoda. Bo mogliście uratować się nawzajem.

Przewróciła oczami, obrzucając mnie spojrzeniem mówiącym: Boże, ale z tych dorosłych palanty! Była niespokojna i rozkojarzona. Sięgnęła do popielniczki stojącej na sekretarzyku i zgasiła papierosa. Uniosła przykrywkę pozytywki, uwalniając kilka taktów z „Lara’s Theme”, potem ją zatrzasnęła. Kiedy powtórnie spojrzała na mnie, miała w oczach łzy, i to ją zawstydzało.

Odsunęła się od sekretarzyka.

– Muszę się spakować.

Poszła do garderoby, skąd wyjęła płócienny wór. Wysunęła najwyższą szufladę szafy i wyciągnęła z niej kilka par majtek. Zatrzasnęła szufladę z hukiem i otworzyła następną, wydobyła z niej koszulki, dżinsy i skarpetki.

Wstałam i podeszłam do drzwi, odwróciłam się, trzymając rękę na gałce.

– Wiesz, nic nie trwa wiecznie. Nawet rozpacz.

– No tak, pewnie. Szczególnie moja. A myślisz, że dlaczego biorę prochy? Dla zdrowia?

1 ... 21 22 23 24 25 26 27 28 29 ... 54 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название