Ultimatum Bournea
Ultimatum Bournea читать книгу онлайн
W Zwi?zku Radzieckim Jason Bourne staje do ostatecznej rozgrywki ze swoim najwi?kszym wrogiem – s?ynnym terroryst? Carlosem – i tajnym mi?dzynarodowym stowarzyszeniem. ?eby przeszkodzi? pot??nej Meduzie w zdobyciu w?adzy nad ?wiatem, raz jeszcze musi zrobi? to, czego mia? nadziej? nie robi? nigdy wi?cej. I zwabi? Carlosa w ?mierteln? pu?apk?, z kt?rej ?ywy wyjdzie tylko jeden z nich…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Rozdział 38
Szaleństwo! Rozpędzony Carlos uderzył prawym ramieniem w kelnera, odrzucając chłopaka na bok i przewracając na podłogę zastawiony stolik; potrawy i napoje wylądowały na ścianie i pokrytej dywanową wykładziną podłodze. Niespodziewanie kelner odepchnął się od ściany korytarza i w półobrocie wyszarpnął zza paska pistolet; Szakal albo wyczuł ten ruch, albo dostrzegł go kątem oka, bo odwrócił się gwałtownie i posłał z biodra krótką serię. Pociski rzuciły młodego Rosjanina z powrotem na ścianę, rozrywając jego pierś i głowę. W tej okropnej, jakby zawieszonej w wieczności chwili, muszka na lufie broni Jasona zahaczyła o pasek spodni. Szarpnął z całej siły, uwalniając pistolet wraz ze strzępem materiału, i w tym samym ułamku sekundy poczuł na sobie triumfujący, szalony wzrok mordercy.
Ledwie Bourne zdołał skulić się w szczelinie między ścianą niszy a bokiem maszyny z pepsi- colą, a Szakal już ponownie nacisnął spust i grad kul posypał się na oba automaty, przebijając aluminiowe ścianki i tłukąc w drobny mak frontowe szyby. Jason przeturlał się po podłodze pod przeciwną ścianę korytarza, naciskając spust tak szybko, jak tylko było możliwe. Odpowiedziały mu strzały, ale nie z broni maszynowej! Aleks zaczął strzelać z wnętrza apartamentu! Wzięli Carlosa w krzyżowy ogień! A więc to było możliwe, wszystko mogło się skończyć tutaj, w hotelowym korytarzu w Moskwie! Boże, spraw, żeby tak się stało!
Szakal wrzasnął; był to rozpaczliwy ryk trafionego zwierzęcia. Bourne rzucił się z powrotem do niszy, przez ułamek sekundy zdekoncentrowany odgłosami dobiegającymi z działającego ni stąd, ni zowąd automatu z lodami. Wepchnąwszy się w ciasną szczelinę, zaczął wysuwać ostrożnie głowę poza chroniący go załom ściany, ale właśnie w tej chwili na korytarzu rozpętało się istne piekło. Niczym wściekłe, osaczone zwierzę Carlos kręcił się z zawrotną szybkością dookoła własnej osi, zaciskając cały czas palec na spuście pistoletu, jakby starał się odepchnąć ulewą pocisków niewidoczne, napierające zewsząd na niego ściany. Z drugiego końca korytarza dobiegły dwa przeraźliwe krzyki, męski i kobiecy; jakaś para została ranna lub zabita jedną z wystrzeliwanych na oślep serii.
– Padnij! – ryknął z wnętrza apartamentu Conklin. – Kryj się! Pod ścianę!
Bourne posłuchał instynktownie, nie rozumiejąc dlaczego, wiedział tylko tyle, że ma się skulić w kłębek i osłonić głowę. Za róg! W chwili, kiedy tam się rzucił, ścianami zakołysała pierwsza eksplozja, a zaraz potem druga, znacznie głośniejsza, w samym korytarzu. Granaty!
Dym zmieszał się z opadającym tynkiem i potrzaskanym szkłem. Strzały! Dziewięć, jeden po drugim… Graz buria! Aleks! Jason poderwał się z podłogi i wypadł zza zakrętu korytarza. Conklin stał w drzwiach apartamentu przy przewróconym stoliku; wyrzucił pusty magazynek, a teraz rozpaczliwie przetrząsał kieszenie w poszukiwaniu następnego.
– Nie mam! – krzyknął z gniewem na widok Bourne'a. – Uciekł za róg, w następny korytarz, a ja nie mam czym strzelać!
– Za to ja mam, a w dodatku jestem szybszy od ciebie – odparł Jason, zmieniając magazynek w swoim pistolecie. – Wracaj do pokoju i zadzwoń na dół. Powiedz im, żeby usunęli wszystkich ludzi.
– Krupkin kazał…
– Nic mnie nie obchodzi, co kazał! Powiedz, żeby unieruchomili windy, zabarykadowali schody i trzymali się z daleka od tego piętra.
– Rozumiem, ale…
– Zrób to!
Bourne popędził przed siebie korytarzem. Kiedy dotarł do leżącej na podłodze pary, dostrzegł, że mężczyzna i kobieta jednak się poruszają, choć obydwoje byli ranni.
– Sprowadź pomoc! – krzyknął przez ramię do Aleksa, który kuśtykając, przeciskał się właśnie obok przewróconego stolika. – Oni żyją! Niech idą tymi schodami! – dodał, wskazując na oznaczone zieloną strzałką drzwi: po przeciwnej stronie korytarza. – Tylko tymi, rozumiesz?
Rozpoczęło się polowanie, znacznie utrudnione przez fakt, że wiadomość o strzelaninie na dziewiątym piętrze rozeszła się po niemal całym hotelu. Nie trzeba było wielkiej wyobraźni, żeby zobaczyć za zamkniętymi drzwiami przerażonych odgłosem bliskiej kanonady ludzi, nakręcających rozpaczliwie numer recepcji i wzywających pomocy. Szanse na dyskretne użycie przebranej w cywilne ubrania grupy operacyjnej zniknęły w chwili, gdy Carlos po raz pierwszy nacisnął spust pistoletu.
Gdzie mógł teraz być? Na drugim końcu długiego korytarza znajdowały się jeszcze jedne schody, ale idąc w ich kierunku, mijało się co najmniej piętnaście drzwi do pokojów. Carlos nie był głupcem; zraniony wykorzysta każdą taktykę, jaką zdążył wypróbować podczas trwającej już kilka dziesiątków lat walki o przetrwanie, zrobi wszystko, żeby zabić tego, na którego śmierci zależało mu bardziej niż na własnym życiu. Potem może już zginąć… Bourne uświadomił sobie niespodziewanie, że jego analiza jest stuprocentowo trafna, bo opisując Szakala, myślał jednocześnie o sobie. Jak to określił stary Fontaine na Wyspie Spokoju? Siedzieli wtedy obaj na poddaszu i obserwowali przechodzącą koło pensjonatu procesję księży, wiedząc o tym, że jeden z nich został kupiony przez Szakala. "Dwa starzejące się lwy, które walczą wściekle ze sobą, nie przejmując się ani trochę tym, kto zginie razem z nimi" – tak właśnie powiedział człowiek, który oddał swoje życie za kogoś zupełnie obcego tylko dlatego, że jego własne nie miało już sensu, odkąd umarła kobieta, którą kochał. Zbliżając się ostrożnie do pierwszych drzwi po lewej stronie, Jason zastanawiał się, czy potrafiłby postąpić tak samo. Bardzo chciał żyć, oczywiście z Marie i dziećmi, ale gdyby jej zabrakło… Czy życie przedstawiałoby wtedy dla niego jakąś wartość? Czy miałby dość odwagi, żeby z niego zrezygnować, gdyby dostrzegł w jakimś człowieku cząstkę dawnego siebie?
Nie miał teraz czasu na takie rozważania. Zastanawiaj się nad tym kiedy indziej, Davidzie! Nie jesteś mi teraz potrzebny, słaby, miękki sukinsynu. Odejdź ode mnie! Poluję na drapieżnego ptaka, którego chciałem zdobyć od trzynastu lat. Ma ostre szpony i wiele istnień ludzkich na sumieniu, a teraz chciał zniszczyć te, które sami – tobie – najdroższe. Odejdź!
Plamy krwi, błyszczące na ciemnobrązowej wykładzinie w przyćmionym świetle podsufitowych lamp. Bourne przyklęknął i dotknął jednej palcem; była mokra i zostawiła na jego skórze czerwony ślad. Plamy mijały pierwsze drzwi, potem drugie, cały czas trzymając się lewej strony korytarza; nagle ich układ zmienił się – teraz były rozrzucone zygzakiem, mniej regularne, jakby ranny odnalazł krwawiące miejsce i przycisnął je ręką, wstrzymując częściowo upływ krwi. Szóste drzwi… Siódme… Ślad nagle zniknął! Nie, niezupełnie: cienka, ledwo dostrzegalna strużka skręcała w lewo, a tuż przy klamce widniała delikatna, rozmazana smuga czerwieni. Ósme drzwi po lewej stronie korytarza, nie dalej niż pięć metrów od wyjścia na schody. Carlos był w tym pokoju, a razem z nim jakiś niewinny człowiek, który tam mieszkał.
Teraz wszystko zależało od precyzji. Każdy ruch, każda czynność musiała być wykonana z myślą o pojmaniu lub zabiciu przeciwnika. Starając się oddychać możliwie spokojnie i opanować drżenie napiętych do granic wytrzymałości mięśni, Bourne cofnął się bezszelestnie korytarzem na mniej więcej trzydzieści kroków od podejrzanych drzwi. Nagle znieruchomiał, bo do jego uszu dotarły dochodzące z mijanych pokoi stłumione pochlipywania i przerażone jęki. Z zainstalowanych we wszystkich pomieszczeniach hotelu głośników dobiegały uspokajające polecenia, sformułowane nieco łagodniej od tych, jakie przekazał Jasonowi i Aleksowi Krupkin: "Prosimy o pozostanie w pokojach i niewpuszczanie nikogo do środka. Nasi ludzie już opanowali sytuację". "Nasi ludzie", nie "milicja" ani "władze", bo te słowa nieodmiennie wywoływały panikę… A właśnie na wywołaniu paniki człowiekowi, który był kiedyś Deltą Jeden, najbardziej w tej chwili zależało. Panika i zamieszanie – odwieczni sprzymierzeńcy myśliwych polujących zarówno na zwierzęta, jak i na ludzi.
Uniósł pistolet, wycelował w jedną z ozdobnych, wiszących pod sufitem lamp i nacisnął dwa razy spust.
– Tutaj! Ten w czarnym ubraniu! – krzyknął co sił w płucach, prawie zagłuszając donośny trzask rozpryskującego się szkła.
Starając się czynić jak najwięcej hałasu, pobiegł korytarzem w kierunku wyjścia, a mijając drzwi naznaczone krwawą smugą, wrzasnął ponownie:
– Schody! Wybiegł na schody!
Celnym strzałem roztrzaskał trzecią lampę; korzystając z donośnego łoskotu, zawrócił raptownie, dla nadania sobie większej prędkości odbił się od ściany i uderzył całym ciężarem rozpędzonego ciała w drzwi. Ustąpiły od razu, wpadając do środka razem z zawiasami, a on runął do wnętrza pokoju i przeturlał się po podłodze z bronią gotową do strzału.
Pomylił się! Zrozumiał to w ułamku sekundy; role uległy odwróceniu, teraz on był zwierzyną! Gdzieś na zewnątrz otworzyły się inne drzwi – nie słyszał tego, tylko wyczuł – więc zaczął się błyskawicznie toczyć w prawą stronę, rozbijając po drodze sprzęty. Jego szeroko otwarte oczy zarejestrowały nieruchomy jak fotografia obraz dwojga starszych ludzi, tulących się do siebie w kącie pomieszczenia.
Ubrana na biało postać wpadła raptownie do pokoju, zataczając szerokie półkola trzymanym w dłoniach, terkoczącym wściekle pistoletem maszynowym. Bourne rzucił się w kierunku przeciwległej ściany, wiedząc, że jeszcze co najmniej pół sekundy będzie w polu martwego ognia, i oddał jeden za drugim kilka strzałów w kierunku napastnika.
Trafił! Szakal dostał w prawe ramię! Broń wypadła mu z ręki, wytrącona siłą uderzenia pocisku; Carlos zacisnął lewą dłoń na otwartej ranie, odwrócił się w błyskawicznym półobrocie i z całej siły kopnął stojącą lampę w kierunku Jasona.
Bourne ponownie nacisnął spust, częściowo oślepiony lecącą na niego masą, lecz tym razem chybił. Natychmiast ponowił próbę, ale zamiast donośnego huku usłyszał tylko suchy, metaliczny szczęk; magazynek był pusty! Niewiele myśląc, rzucił się w kierunku leżącej na podłodze broni Szakala, lecz odziany w białą szatę Carlos odwrócił się i wybiegł przez roztrzaskane drzwi na korytarz. Jason złapał pistolet maszynowy, jednak kiedy zrywał się na nogi, by ruszyć w pogoń, kolano odmówiło mu posłuszeństwa, uginając się miękko pod jego ciężarem. Boże! Doczołgał się do łóżka i przetoczył po nim na drugą stronę, do stojącego na szafce telefonu, tylko po to, by ujrzeć, że z aparatu pozostały tylko żałosne szczątki. Carlos rzeczywiście myślał o wszystkim, starał się spożytkować każdy wybieg i podstęp, z jakiego kiedykolwiek korzystał.