W slusznej sprawie
W slusznej sprawie читать книгу онлайн
Miami. Znany reporter Matthew Cowart dostaje list z wi?zienia stanowego. Robert Fergusson czeka w celi ?mierci na wykonanie wyroku, twierdzi jednak, ?e nie pope?ni? morderstwa, za kt?re zosta? skazany. Cowart postanawia zaj?? si? t? spraw?. Nie przypuszcza, ?e jego sensacyjny reporta? uruchomi pot??ny mechanizm mistyfikacji i zbrodni…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Tanny Brown uniósł wyżej służbowy rewolwer.
– Popatrz na mnie – powiedział powoli. Jego oczy rzucały błyskawice w kierunku Fergusona. – Nie powinieneś nigdy pozwolić mi ciebie odnaleźć, Bobby Earl, ponieważ dla ciebie wszystko się skończyło. Właśnie teraz. Wszystko się skończyło.
– Nic na mnie nie masz. – Ferguson zaśmiał się chłodno. – Gdybyś miał, zjawiłbyś się tutaj z całą pieprzoną armią, a nie tylko z jednym reporterem i masą cholernie głupich pytań, które nie prowadzą do niczego.
Wypluwał słowa niczym przekleństwa.
– Odejdę wolny, Tanny Brown, i wiesz o tym. – Zaśmiał się. – Odejdę wolny.
Słowom Fergusona zaprzeczały jednak nerwowe ruchy jego ciała. Pochylił ramiona do przodu, rozstawił szeroko nogi, jakby przygotowując się na odparowanie ciosu.
Tanny Brown zauważył kątem oka jakiś ruch.
– Spróbuj. Wiesz, że tylko na to czekam.
– Nie zamierzam iść z tobą – powiedział Ferguson. – Masz nakaz?
– Pójdziesz ze mną – upierał się Brown, a w jego głosie pojawiły się pierwsze oznaki furii. – Mam zamiar ujrzeć cię ponownie w celi śmierci. Słyszysz? Wszystko skończone.
– Nigdy nie będzie skończone – odpowiedział zabójca, cofając się o krok.
– Nikt nigdzie nie pójdzie – zaskrzeczał nagle jakiś podniesiony głos.
Trzej mężczyźni odwrócili się w tym kierunku.
Cowart ujrzał strzelbę o dwóch lufach, za którą wyłoniła się z mroku babka Fergusona. Wycelowała broń prosto w Tanny’ego Browna.
– Nikt nigdzie nie pójdzie – odezwała się ponownie. – Przynajmniej nie do celi śmierci.
Brown błyskawicznie wymierzył pistolet w klatkę piersiową staruszki. Miała na sobie białą koszulę nocną, która powiewała we wszystkie strony. Włosy miała spięte, a stopy bose, jakby weszła prosto z wygodnego łóżka w nocny koszmar. Zakołysała strzelbą, trzymając ją pod ramieniem i celując w policjanta, podobnie jak niegdyś w Cowarta.
– Pani Ferguson – powiedział cicho Tanny Brown, stojąc cały czas w pozycji strzeleckiej. – Musi pani odłożyć broń.
– Nie zabierzesz mojego chłopaka – odezwała się wściekle.
– Pani Ferguson, musi pani zrozumieć.
– Nic nie chcę zrozumieć. Nie zabierzesz stąd mojego chłopaka.
– Pani Ferguson, niech pani nie utrudnia tego, co i tak jest już wystarczająco skomplikowane.
– Skomplikowane czy nie, dla mnie to żadna różnica. Życie bywa ciężkie. Może umieranie będzie łatwiejsze.
– Pani Ferguson, proszę tak nie mówić. Niech pani pozwoli mi wykonywać moją pracę. Wszystko się wyjaśni, zobaczy pani.
– Nie praw mi tu dyrdymałów, Tanny Brown. Nie przynosisz niczego oprócz kłopotów do tego domu.
– Nie – powiedział miękko Brown. – To nie ja przyniosłem kłopoty, tylko twój chłopak. – Szybko przeszedł na język Południa. Zabrzmiało to dziwnie, jakby był turystą, obcokrajowcem, z zakłopotaniem usiłującym się porozumieć w obcej mowie.
– Ty i ten cholerny reporter. Powinnam zabić was przedtem. – Odwróciła się w stronę Cowarta i prawie wypluła z siebie słowa: – Nie przyniosłeś ze sobą niczego oprócz nienawiści i śmierci.
Cowart nie odpowiedział. Pomyślał, że jest w tym trochę prawdy.
– Nie, proszę pani – kontynuował Brown łagodząco. – To nie ja ani on. Przecież wie pani, kto naprawdę przyniósł kłopoty.
Ferguson odsunął się ostrożnie na bok, jakby chciał zwiększyć pole rażenia starej dubeltówki. Jego głos był przepełniony okrucieństwem.
– Dalej, babciu. Zabij ich. Zabij ich obu.
Na twarzy kobiety pojawił się wyraz zdziwienia.
– Zabij ich. Dalej. Zrób to teraz – przynaglał Ferguson, cofając się w kierunku staruszki.
Tanny Brown postąpił krok w przód, wciąż gotowy do oddania strzału.
– Pani Ferguson – powiedział. – Znam panią od długiego czasu. Zna pani moją rodzinę i krewnych. Kiedyś chodziliśmy razem do kościoła. Proszę mnie nie prowokować…
Przerwała mu gwałtownie.
– Wszyscy odwróciliście się ode mnie lata temu, Tanny Brown!
– Zabij ich – wyszeptał jej wnuk, przesuwając się teraz obok niej. Wzrok Browna spoczął na Fergusonie.
– Nie ruszaj się! Ty sukinsynu! I milcz.
– Zabij ich – powtórzył uparcie Ferguson.
– Nie jest naładowana – odezwał się nagle Cowart.
Stał sparaliżowany w miejscu, pragnąc desperacko zanurkować do jakiegoś ukrycia, lecz nie będąc w stanie zmusić swego ciała do reakcji na strach.
– Zużyła ostatni nabój strzelając do mnie kilka dni temu. Nie jest naładowana.
Stara kobieta odwróciła się w jego stronę.
– Jesteś głupcem, jeśli tak myślisz. – Patrzyła zimno na reportera. – Założysz się o swoje życie, że nie włożyłam nowego naboju?
Tanny Brown trzymał swój rewolwer wycelowany w kobietę.
– Nie chcę strzelać – powiedział.
– Może ja chcę – odparła. – Jedną rzecz wiem na pewno. Nie zabierzesz drugi raz mego wnuka. Najpierw musiałbyś zabić mnie.
– Pani Ferguson, wie pani, co on zrobił…
– Nie obchodzi mnie, co zrobił. On jest wszystkim, co mi pozostało i nie pozwolę ci znowu go zabrać.
– Czy kiedykolwiek słyszała pani, co on zrobił tej małej dziewczynce? – zapytał nagle Cowart.
– Nie obchodzi mnie to – odparła. – Nie mój interes.
– Ona nie była jedyną – powiedział powoli Cowart. – Były jeszcze inne. W Perrine i Eatonville. Małe czarne dzieci, pani Ferguson. Zabił je również.
– Nic nie wiem o żadnych dzieciach – odparła drżącym głosem.
– Zabił również mojego partnera – powiedział cicho Tanny Brown, jak gdyby głośne wymówienie tych słów mogło sprawić, że straci nad sobą kontrolę.
– Nie obchodzi mnie to. Nie obchodzi mnie żadna z tych rzeczy.
Ferguson schował się za babkę.
– Zatrzymaj ich tam, babciu – powiedział i wycofał się głównym korytarzem w głąb domu.
– Nie mam zamiaru pozwolić mu uciec – oznajmił Tanny Brown.
– No to zabiję cię albo ty zabijesz mnie – odparła stara kobieta.
Cowart ujrzał, jak Brown naciska powoli na spust. Widział również, jak lufa przesuwa się delikatnie.
Cisza, podobnie jak słabe poranne światło, wypełniła pokój. Stara kobieta i Tanny Brown stali bez ruchu.
Nie zrobi tego, pomyślał Cowart. Gdyby zamierzał ją zabić, już by to zrobił. W tym samym momencie kiedy ujrzał strzelbę. Teraz tego nie zrobi.
Tanny Brown poczuł, jak coś ściska mu wnętrzności. Smak kwasu wydzielanego z żołądka drażnił język. W tej starej kobiecie widział kruchość, lecz równocześnie stalową, silną wolę.
Zabij ją, powiedział sobie w duchu, po czym dodał: jak możesz?
Wszystkie myśli uporządkowały się nagle; wagi, ciężary przesuwały się to w jedną, to w drugą stronę.
Robert Earl Ferguson wszedł ponownie do pokoju. Miał teraz na sobie szarą bluzę przewieszoną przez szyję, a na nogach modne buty. W dłoni trzymał małą sportową torbę.
Spróbował po raz ostatni.
– Załatw ich, babciu – powiedział, lecz w jego głosie brakowało przekonania. Nie wierzył, że mogła spełnić jego żądanie.
– Idź – odezwała się lodowato. – Idź i nie wracaj tu więcej.
– Babciu – odezwał się głosem przepełnionym nie uczuciem czy smutkiem, lecz frustracją i niezadowoleniem.
– Nie do Pachouli. Nie do mojego domu. Nigdy więcej. Jesteś opętany złem, którego nie potrafię zrozumieć. Idź i rób to gdzieś indziej. Ja próbowałam – powiedziała gorzko. – Może nie byłam bardzo dobra, ale próbowałam, jak mogłam. Lepiej byś umarł młodo i nie przyniósł tutaj tego całego zła. Idź więc i nie przynoś go tu więcej. To wszystko co mogę ci teraz dać. Idź już. Cokolwiek się stanie jak wyjdziesz za próg, to już twoja sprawa, nie moja. Rozumiesz?
– Babciu…
– Ani jednej kropli krwi więcej, ani jednej – powiedziała ostatecznie. Ferguson roześmiał się nieprzyjemnie i odparł bez charakterystycznego akcentu:
– Dobrze. Jeśli tego chcesz, to w porządku.
Odwrócił się w kierunku Cowarta i Browna. Uśmiechnął się znowu i rzekł:
– Myślałem, że skończymy to dzisiaj. Zdaje mi się, że jednak nie. Przypuszczam, że innym razem.