-->

Diabelska Alternatywa

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Diabelska Alternatywa, Forsyth Frederick-- . Жанр: Триллеры. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Diabelska Alternatywa
Название: Diabelska Alternatywa
Автор: Forsyth Frederick
Дата добавления: 16 январь 2020
Количество просмотров: 190
Читать онлайн

Diabelska Alternatywa читать книгу онлайн

Diabelska Alternatywa - читать бесплатно онлайн , автор Forsyth Frederick

Rok 1982. W obliczu kl?ski g?odu Rosjanie licz? na pomoc Amerykan?w i dostawy zbo?a z USA. Po obu stronach Atlantyku s? jednak tacy, kt?rzy chc? wykorzysta? t? sytuacj? do spowodowania ?wiatowego konfliktu nuklearnego. Tylko para kochank?w, obywateli obu supermocarstw, mo?e uratowa? ?wiat przed zag?ad?.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

20.

Od 16.00 do 20.00

Przeciąwszy linię wybrzeża na południe od Haify, mały i zwinny, na przekór swojej nazwie, Belfer po raz ostatni w tym locie zmienił kurs i skierował się wprost na główny pas lotniska im. Ben Guriona, na wschód od Tel Awiwu. Dotknął kołami ziemi dokładnie tak, jak to przewidywano: po czterech godzinach i trzydziestu minutach lotu. Była czwarta piętnaście według czasu środkowoeuropejskiego, szósta piętnaście w Izraelu.

Górny taras budynku portu lotniczego zapełniony był po brzegi ciekawskimi. W Izraelu, gdzie troska o bezpieczeństwo publiczne bywa nieraz przesadna, nawet obsesyjna – powszechne zdumienie budził wolny, nie kontrolowany wstęp na to jedyne w swoim rodzaju widowisko. Ten brak kontroli był jednak tylko pozorny. Wbrew obietnicy, danej terrorystom z “Freyi”, było tu wielu pracowników izraelskich służb bezpieczeństwa: niektórzy w mundurach linii lotniczej El Al, inni jako sprzedawcy lodów i napojów, jeszcze inni jako sprzątacze albo taksówkarze. Inspektor Avram Hirsch przyjechał tu furgonetką rozwożącą gazety i wmieszał się w tłum z paczką dzienników, którą miał rzekomo zanieść do kiosku w głównym hallu.

Jeep z obsługi lotniska poprowadził samolot Royal Air Force na duży asfaltowy plac przed głównym budynkiem dworca. Tutaj czekała już grupka funkcjonariuszy, którzy mieli się zająć specjalnymi pasażerami z Berlina. W pobliżu stał duży odrzutowiec linii El Al. Z jego wnętrza, przez szczelinę zasuniętych firanek w iluminatorach, dwaj ludzie skrupulatnie lornetowali pierwszy rząd gapiów na tarasie budynku dworcowego; obaj byli wyposażeni w przenośne radiotelefony.

W kilkusetosobowym tłumie na tarasie był też Kamynski; stał spokojnie, niczym nie wyróżniając się spośród innych gapiów.

Tymczasem jeden z izraelskich urzędników wspiął się do kabiny Belfra. Po jakichś dwu minutach wynurzył się stamtąd, a w ślad za nim Łazariew i Miszkin. Na ich widok jacyś dwaj młodzi zapaleńcy z Ligi Obrony Żydów rozwinęli na tarasie transparent, który jeden z nich przyniósł pod płaszczem; na transparencie było tylko jedno słowo: WITAMY – napisane po hebrajsku. Próbowali też zorganizować owację, ale sąsiedzi szybko ich uciszyli.

Miszkin i Łazariew, prowadzeni przed głównym budynkiem dworcowym, spoglądali cały czas w górę, na długi rząd twarzy nad barierką tarasu. Przed nimi szła grupka izraelskich urzędników, a zamykało orszak dwu mundurowych policjantów. Widzowie na tarasie przeważnie stali nieruchomo i w milczeniu; niektórzy jednak machali rękami i chusteczkami na powitanie. Z wnętrza zaparkowanego na wprost tarasu odrzutowca El Al uważnie obserwowali ich agenci Służby Specjalnej, starając się nie przeoczyć niczego, co mogłoby być oznaką porozumienia między maszerującymi zbiegami a kimś na tarasie. Na razie jednak niczego takiego nie dostrzegli.

Miszkin pierwszy zauważył Kamynskiego i natychmiast powiedział to Łazariewowi ledwie dosłyszalnym szeptem. Znacznie czulszy niż ucho Łazariewa okazał się jednak kierunkowy mikrofon, wycelowany w idącą dwójkę z furgonetki odległej o dobre sto jardów. Mikrofon, sprzężony z lunetą celowniczą, wyglądał raczej jak precyzyjny sztucer. Mierzący z niego człowiek nie słyszał wprawdzie słów Miszkina, ale słyszał je w słuchawkach jego towarzysz, wciśnięty niewygodnie między aparaturę “samochodu dostawczego”. Został wybrany specjalnie do tej roboty ze względu na dobrą znajomość ukraińskiego. Jego to głos usłyszeli za chwilę w swoich radiotelefonach dwaj obserwatorzy w samolocie.

– Miszkin powiedział właśnie do Łazariewa, cytuję: “Jest tam, blisko końca, ten w niebieskim krawacie”, koniec cytatu.

Lornetki obu obserwatorów zwróciły się we wskazanym kierunku. Tymczasem niewielki orszak pomiędzy nimi a budynkiem dworca lotniczego kontynuował swoją uroczystą paradę przed gapiami. Miszkin, ledwie spostrzegł znajomą twarz na tarasie, natychmiast odwrócił wzrok. Teraz już tylko spojrzenie Łazariewa wędrowało wzdłuż barierki. W końcu i on dojrzał Myrosława – i wyraźnie do niego mrugnął. Kamynski nie miał już wątpliwości: nikt nie podmienił prawdziwych więźniów.

Niemal w tej samej chwili jeden z obserwatorów w odrzutowcu mruknął: “Mam go” i zaczai przekazywać dane przez swój walkie-talkie.

– Wzrost średni, trzydzieści parę lat, włosy ciemne, oczy piwne, ubrany w szare spodnie, sportową marynarkę z tweedu i niebieski krawat. Stoi siódmy albo ósmy od końca tarasu, od strony wieży kontrolnej.

Wreszcie Miszkin i Łazariew zniknęli w budynku dworca. Widząc, że spektakl się skończył, ludzie z tarasu zaczęli się rozchodzić. Większość zjeżdżała ruchomymi schodami do wnętrza głównej hali dworca. U wylotu schodów siwowłosy mężczyzna zgarniał niedopałki z popielniczek do kosza umieszczonego na wózku. W długim łańcuchu osób zjeżdżających schodami szybko wypatrzył człowieka w tweedowej marynarce i niebieskim krawacie. Nie przerwał swoich czynności, kiedy tamten przeszedł obok niego. Dopiero chwilę potem sięgnął do swego wózka, wyciągnął małe czarne pudełko i cicho powiedział do niego:

– Podejrzany idzie w stronę wyjścia numer pięć.

Przed budynkiem Avram Hirsch wyjął z furgonetki następną paczkę gazet i cisnął ją na wózek tragarza – tragarz też był przebranym policjantem. Człowiek w niebieskim krawacie przeszedł parę kroków od nich; nie oglądając się ani na lewo, ani na prawo, skierował się wprost na parking, gdzie wsiadł do samochodu z emblematem wypożyczalni. Inspektor Hirsch zatrzasnął tylne drzwi furgonetki i usiadł obok kierowcy.

– Volkswagen golf, tam, na parkingu – lakonicznie poinformował siedzącego za kierownicą młodszego policjanta nazwiskiem Bentsur.

Kiedy wynajęty golf opuszczał teren lotniska główną szosą wyjazdową, “gazeciarska” furgonetka była jakieś dwieście metrów z tyłu. Dziesięć minut później Hirsch mówił przez radiotelefon do jadących za nim innych wozów policyjnych:

– Podejrzany wjeżdża na parking hotelu “Avia”.

Kamynski, który całą wyprawę na lotnisko odbył z kluczem od pokoju hotelowego w kieszeni, teraz szybko przeszedł przez hali i pojechał windą na szóste piętro. Starannie zamknął za sobą drzwi pokoju, potem usiadł na krawędzi łóżka, podniósł słuchawkę telefonu i poprosił o połączenie z miastem. Usłyszawszy sygnał zaczął nakręcać numer.

– Czy może pani sprawdzić, z jakim numerem się łączy? – spytał telefonistkę w recepcji hotelowej inspektor Hirsch, który już tutaj był.

– Niestety nie – odpowiedziała. – Rozmowy miejscowe idą przez centralę automatyczną.

– Cholera! – zaklął. – Trudno, poradzimy sobie inaczej. Pobiegli razem z Bentsurem do windy.

Dopiero po trzecim dzwonku ktoś podniósł słuchawkę w biurze jerozolimskiego korespondenta BBC.

– Czy pani mówi po angielsku? – spytał Kamynski.

– Oczywiście – odparła izraelska sekretarka.

– A więc proszę słuchać uważnie, bo powiem to tylko jeden raz. Supertankowiec “Freya” będzie uwolniony bez uszkodzeń tylko pod warunkiem, że w tekście pierwszej wiadomości, jaka zostanie nadana w dzienniku BBC dziś o szóstej czasu środkowoeuropejskiego, znajdzie się sformułowanie nie ma innej możliwości. Jeśli w pierwszym komunikacie tego dziennika nie będzie takiego sformułowania, statek zostanie zniszczony. Czy dobrze mnie pani zrozumiała?

Jeszcze przez kilka sekund sekretarka jerozolimskiego korespondenta BBC pospiesznie stenografowała w notesie, zanim odpowiedziała:

– Tak, myślę, że tak. A kto mówi?

Nie było odpowiedzi.

Pod drzwiami pokoju Kamynskiego do inspektora Hirscha i policjanta Bentsura dołączyło jeszcze dwóch ludzi. Jeden z nich miał ze sobą karabin z krótką lufą. Obaj ubrani byli w mundury personelu lotniska. Hirsch wciąż jeszcze był w uniformie rozwoziciela gazet: zielone wojskowe spodnie i bluza, czapka z zielonym otokiem. Spokojnie nasłuchiwał pod drzwiami aż do momentu, gdy dał się słyszeć trzask odkładanej słuchawki. Wtedy wyciągnął z kabury własny rewolwer i dał znak człowiekowi z karabinem. Ten starannie wycelował; już pierwszy strzał wyrwał z drzwi cały zamek. Hirsch rzucił się w otwarte drzwi, przebiegł trzy kroki i, skuliwszy się na podłodze, oburącz wycelował z rewolweru w nieznajomego, wykrzykując jednocześnie coś, co w jego przekonaniu miało powstrzymać tamtego od wszelkich nierozsądnych ruchów.

Hirsch był sabrą, czyli Żydem urodzonym już w wolnym Izraelu, a jego rodzice, oboje szczęśliwie uratowani z obozów śmierci Trzeciej Rzeszy, pochodzili z Rosji; w dzieciństwie słyszał w domu wyłącznie rosyjski lub jidysz. Człowiek, którego miał teraz przed sobą, wydawał mu się Rosjaninem; nie miał zresztą powodu sądzić inaczej. Toteż krzyczał po rosyjsku: “Stój!” Jego głos zadudnił przeraźliwie w małym, ciasnym pokoju.

Kamynski stał obok łóżka, z książką telefoniczną w rękach. Kiedy wraz z hukiem wystrzału drzwi otworzyły się na oścież, mimowolnie upuścił księgę: zamknęła się, uniemożliwiając policjantom ewentualne stwierdzenie, jakiego numeru szukał. Usłyszawszy krzyk Hirscha, zupełnie zapomniał, że jest w pokoju hotelowym na przedmieściach Tel Awiwu. Widział znowu małą chatkę w karpackiej dolinie, słyszał krzyki ludzi w zielonych mundurach, otaczających kryjówkę jego grupy. Patrzył na inspektora Avrama Hirscha – ale widział zielone otoki żołnierzy KGB, słyszał ich powtarzane w nieskończoność okrzyki: “Stój!… Stój!… Stój!…”, i wiedział, ze jedynym wyjściem jest uciekać, uciekać jak lis przed psami gończymi, wymknąć się tylnymi drzwiami chaty i zaszyć w zbawczej gęstwinie pobliskiego lasu. Zaczął cofać się szybkim krokiem w stronę otwartych drzwi balkonu. Nie zatrzymała go niska bariera; przegiął się przez plecy i runął w przepaść. Zastygł na asfalcie parkingu ze złamanym kręgosłupem, zmiażdżoną miednicą i pękniętą podstawą czaszki.

Inspektor Hirsch patrzył z balkonu na strzaskane ciało, potem odwrócił się do Bentsura.

– Dlaczego? Na litość boską, dlaczego?

Służbowy samolot, którym wczoraj wieczorem przylecieli na Gatow dwaj “ministerialni” specjaliści, wkrótce po starcie Belfra zabrał ich z powrotem do Londynu. Na pokładzie był też Adam Munro, który jednak, korzystając ze swoich specjalnych, rządowych pełnomocnictw, zażądał po drodze lądowania w Amsterdamie.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название