-->

Imii rozy

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Imii rozy, Эко Умберто-- . Жанр: Исторические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Imii rozy
Название: Imii rozy
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 250
Читать онлайн

Imii rozy читать книгу онлайн

Imii rozy - читать бесплатно онлайн , автор Эко Умберто

Listopad 1327 roku. Do znamienitego opactwa benedyktyn?w w p??nocnych W?oszech przybywa uczony franciszkanin, Wilhelm z Baskerville, kt?remu towarzyszy ucze? i sekretarz, nowicjusz Adso z Melku. W klasztorze panuje ponury nastr?j. Opat zwraca si? do Wilhelma z pro?b? o pomoc w rozwik?aniu zagadki tajemniczej ?mierci jednego z mnich?w. Sprawa jest nagl?ca, gdy? za kilka dni w opactwie ma si? odby? wa?na debata teologiczna, w kt?rej wezm? udzia? dostojnicy ko?cielni, z wielkim inkwizytorem Bernardem Gui na czele. Tymczasem dochodzi do kolejnych morderstw. Przenikliwy Anglik orientuje si?, ?e wyja?nienia mrocznego sekretu nale?y szuka? w klasztornej bibliotece. Bogaty ksi?gozbi?r, w kt?rym nie brak dzie? uwa?anych za niebezpieczne, mie?ci si? w salach tworz?cych labirynt. Intruz mo?e tam ?atwo zab??dzi?, a nawet — jak kr??? s?uchy — postrada? zmys?y.

Umberto Eco zaprasza czytelnika do udzia?u w fascynuj?cej, wielopoziomowej grze literackiej. W?oski pisarz nak?ada historyczn? mask? na wsp??czesne problemy, smuj?c rozwa?ania o u?omno?ci ludzkiej natury, psychologicznych motywach naszego post?powania, moralno?ci i — ucieczce od niej.

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

Перейти на страницу:

— Nie powiedziałem tego, panie —wybełkotał klucznik —ty sam wkładasz to w moje usta. Ja wierzę tobie, jeśli ty nauczasz mnie tego, co jest dobre.

— Co za zuchwałość! —wykrzyknął Bernard waląc pięścią w stół. —Powtarzasz z pamięci, trwając w niemym uporze, ów formularz, którego naucza się w twojej sekcie. Powiadasz, że wierzyłbyś mi wtenczas tylko, kiedy bym głosił to, co twoja sekta uznaje za dobre. Tak właśnie odpowiadali zawsze pseudoapostołowie i tak odpowiadasz teraz ty, może nawet nie wiedząc o tym, albowiem pojawiają ci się na wargach zdania, które niegdyś zostały ci wpojone, byś zwodził inkwizytorów. I w ten sposób sam się oskarżasz tym, co mówisz, ja zaś wpadłbym w twoją pułapkę, gdybym nie miał długiego doświadczenia jako inkwizytor… Lecz weźmy prawdziwą kwestię, przewrotny człeku. Czy słyszałeś kiedy o Gerardzie Segalellim z Parmy?

— Słyszałem o nim —odparł klucznik blednąc, jeśli można jeszcze było mówić o bladości tego odmienionego oblicza.

— Czy słyszałeś kiedy o bracie Dulcynie z Nowary?

— Słyszałem.

— Czy widziałeś go kiedy na własne oczy, rozmawiałeś z nim?

Klucznik trwał przez chwilę w milczeniu, jakby rozważając, do jakiego stopnia dogodne dlań będzie wyznać część prawdy. Potem zdecydował się i powiedział cichutko:

— Widziałem go i rozmawiałem z nim.

— Głośniej —krzyknął Bernard —byśmy w końcu mogli usłyszeć, jak z twoich ust pada słowo prawdy! Kiedy z nim rozmawiałeś?

— Panie —powiedział klucznik —byłem bratem w klasztorze nowaryjskim, kiedy ludzie Dulcyna zgromadzili się w tamtych stronach i przechodzili także w pobliżu mojego klasztoru, a na początku nie wiedziano dobrze, kim są…

— Kłamiesz! Jak franciszkanin z Varagine mógł być w klasztorze nowaryjskim? Nie byłeś w klasztorze, ale należałeś już do bandy braciaszków, którzy przebiegali te ziemie żyjąc z jałmużny, i dołączyłeś do dulcynian!

— Jak możesz utrzymywać rzecz taką, panie? —rzekł z drżeniem klucznik.

— Powiem ci, jak mogę, a nawet muszę to potwierdzić —oznajmił Bernard i rozkazał, by sprowadzono Salwatora.

Na widok nieszczęśnika, który z pewnością całą noc poddany był przesłuchaniu nie publicznemu zgoła i o ileż sroższemu, poczułem litość. Twarz Salwatora, jako się już rzekło, była zwykle odrażająca. Ale tego ranka zdawała się jeszcze podobniejsza do pyska zwierzęcia. Nie widać było śladów przemocy, ale sposób, w jaki posuwało się zakute w łańcuchy ciało, z członkami wywichniętymi, prawie niezdolne poruszać się, ciągnięte przez łuczników niby małpa przywiązana do sznura, nader jasno wskazywał, jak musiało przebiegać owo przerażające responsorium.

— Bernard wziął go na męki… —szepnąłem do Wilhelma.

— Nijak —odparł Wilhelm. —Inkwizytor nigdy nie bierze na męki. Troskę o ciało obwinionego powierza się zawsze ramieniu świeckiemu.

— Ależ to to samo! —powiedziałem.

— Wcale nie. Ani dla inkwizytora, który mą ręce czyste, ani dla poddanego inkwizycji, który gdy przychodzi inkwizytor, znajduje oto nagłe wsparcie, uśmierzenie swoich bólów, i otwiera przed nim serce.

Spojrzałem na mojego mistrza.

— Żartujesz —rzekłem przestraszony.

— Wydaje ci się to rzeczą stosowną do żartów? —odpowiedział Wilhelm.

Bernard przesłuchiwał teraz Salwatora i pióro me nie podoła zadaniu zapisania posiekanych i, gdyby to było możliwe, jeszcze bardziej bablejskich słów, jakimi ten człowiek, już i tak niepełny, a teraz sprowadzony do rzędu babuina, odpowiadał, z trudem przez wszystkich rozumiany, wspomagany przez Bernarda, który podsuwał mu zapytania w ten sposób, by ten mógł odpowiadać na nie tylko tak albo nie, niezdolny do żadnego kłamstwa. A co powiedział Salwator, czytelnik doskonale może sobie wyobrazić. Opowiedział, lub raczej przyznał, że opowiedział w ciągu nocy, część tej historii, którą ja już odtworzyłem: swoje wędrówki jako braciaszek, pastuszek i pseudoapostoł; i jak w czasach brata Dulcyna spotkał pośród dulcynian Remigiusza i wraz z nim uciekł po bitwie na górze Rebelio, by po wielu dalszych przygodach pojawić się w konwencie w Casale. Dodał tylko, że herezjarcha Dulcyn, kiedy zbliżała się godzina klęski i pojmania, powierzył Remigiuszowi kilka listów, które ten miał dostarczyć, Salwator nie wie gdzie ni komu. Remigiusz zawsze nosił te listy przy sobie, nie śmiąc doręczyć ich, a po przybyciu do opactwa, bojąc się trzymać je nadal przy sobie, lecz nie chcąc zniszczyć, powierzył bibliotekarzowi, tak, właśnie Malachiaszowi, by ów ukrył je gdzieś w zakątkach Gmachu.

Kiedy Salwator mówił, klucznik patrzył nań z nienawiścią i w pewnym momencie nie powstrzymał krzyku:

— Ty wężu, sprośna małpo, byłem ci ojcem, przyjacielem, tarczą, a tak oto mi odpłacasz!

Salwator spojrzał na swego opiekuna, który teraz sam tak bardzo potrzebował opieki, i odpowiedział z trudem:

— Panie Remigiuszu, było tak, iżem tobie należał. I byłeś dla mnie nader miłym. Lecz ty znasz pałace Borgella, wiesz, co więzienie. Qui non habet caballum vadat cum pede [115]

— Szalony! —krzyknął jeszcze Remigiusz. —Masz nadzieję uratować się? Nie wiesz, że ty też umrzesz jako heretyk? Powiedz, żeś gadał na mękach, powiedz, żeś wszystko zmyślił!

— Co ja wiem, panie, jakie nazwy są wszystkich tych ferezji… Patareni, gazzalici, leoniści, arnoldyści, obrzezańcy. Nie jestem homo literatus, peccavi sine malitia [116] ,zaś pan Bernard wspaniały el sa, etnadzieję mam na pobłażliwość sua in nomine patre et filio et spiritis sanctis…

— Będziemy pobłażliwi, na ile pozwoli nam nasz urząd —rzekł inkwizytor —i z ojcowską dobrotliwością rozważymy dobrą wolę, jakąś okazał, otwierając przed nami swoją duszę. Idź, idź, wracaj rozmyślać w swojej celi i ufaj miłosierdziu Pana. Teraz musimy omówić kwestię o wiele ważniejszą. Tak więc, Remigiuszu, miałeś przy sobie listy Dulcyna i powierzyłeś je bratu swemu, który ma pieczę nad biblioteką…

— To nieprawda, nieprawda! —krzyknął klucznik, jakby ta obrona mogła mieć jeszcze jaki skutek. I właśnie Bernard przerwał mu:

— Lecz nie twoje potwierdzenie nam potrzebne, jeno Malachiasza z Hildesheim.

Kazał wezwać bibliotekarza, nie było go bowiem pośród obecnych. Wiedziałem, że jest w skryptorium albo w szpitalu, albo koło szpitala szukając Bencjusza i księgi. Poszli go szukać, a kiedy ukazał się, zakłopotany i unikający spojrzeń, Wilhelm powiedział z niezadowoleniem: „I teraz Bencjusz będzie mógł robić, co mu się spodoba.” Lecz mylił się, gdyż ujrzałem, jak twarz Bencjusza wyłania się ponad ramionami innych mnichów, którzy tłoczyli się do drzwi sali, by przysłuchiwać się rozprawie. Pokazałem go Wilhelmowi. Pomyśleliśmy, że zaciekawienie tym wydarzeniem jest jeszcze silniejsze od zaciekawienia książką. Potem dowiedzieliśmy się, że w tym momencie dobił już swego haniebnego targu.

Malachiasz ukazał się więc przed sędziami, nie krzyżując swego spojrzenia ze spojrzeniem klucznika.

— Malachiaszu —rzekł Bernard —dziś rano, po wyznaniu złożonym w ciągu nocy przez Salwatora, zapytałem cię, czy otrzymałeś od tu obecnego obwinionego listy…

— Malachiaszu —zawył klucznik —dopiero co przysiągłeś, że nie uczynisz nic przeciwko mnie!

Malachiasz odwrócił się nieco w stronę zatrzymanego, do którego obrócony był plecami, i rzekł głosem cichutkim, tak że prawie go nie usłyszałem:

— Nie złamałem przysięgi. Jeśli coś przeciw tobie mogłem uczynić, już uczyniłem. Listy powierzone zostały panu Bernardowi tego ranka, nim zabiłeś Seweryna…

— Ale wiesz, musisz wiedzieć, że to nie ja zabiłem Seweryna! Wiesz, bo już tam byłeś!

— Ja? —zapytał Malachiasz. —Ja wszedłem tam, kiedy ciebie już złapano.

— A gdyby i tak było —przerwał Bernard —czego szukałeś u Seweryna, Remigiuszu?

Klucznik obrócił się, by spojrzeć zagubionym wzrokiem na Wilhelma, potem na Malachiasza, potem zaś na Bernarda.

Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название