-->

Kocie Worki

На нашем литературном портале можно бесплатно читать книгу Kocie Worki, Chmielewska Joanna-- . Жанр: Иронические детективы. Онлайн библиотека дает возможность прочитать весь текст и даже без регистрации и СМС подтверждения на нашем литературном портале bazaknig.info.
Kocie Worki
Название: Kocie Worki
Автор: Chmielewska Joanna
Дата добавления: 15 январь 2020
Количество просмотров: 277
Читать онлайн

Kocie Worki читать книгу онлайн

Kocie Worki - читать бесплатно онлайн , автор Chmielewska Joanna

Kontynuacja " Wszystkiego czerwonego ". Straszny ryk wyrwa? mnie ze snu p??n? noc?. Na moment zastyg?am w obawie, ?e dom si? wali, ale zaraz przypomnia?am sobie o rezerwuarze. Uspokojona, doczeka?am chwili zamilkni?cia urz?dzenia i zasn??am na nowo. – Proponuj?, ?eby w nocy powstrzymywa? si? od spuszczania wody – rzek?am o poranku. Co wy na to? W?r?d nocnej ciszy grzmi dubeltowo. – A kto spuszcza?? – zainteresowa?a si? Alicja. – Nie wiem. Ty albo Beata. – Przysi?gam, ?e ja nie- zarzek?a si? Beata. Spa?am jak kamie?, a poza tym czuj? si? intruzem i z ca?ej si?y staram si? by? cicha, bezwonna i nieszkodliwa. – Nie czuj si? – poradzi?a jej Alicja. Wyr??nia?aby? si? za mocno. Ja te? nie, to kto? Joanna, mo?e ty sama? – Nie s?dz?. Trudno spuszcza? wod? w wychodku, zarazem le??c w ???ku. – A jeste? pewna, ?e polecia?a? – Mam pok?j najbli?ej, tu? obok, niemo?liwe by?o nie s?ysze?. ?adna z was nie s?ysza?a? – Ja nie – odpar?a Beata. – Co? mnie chyba obudzi?o, ale nie wiem co – wyzna?a Alicja. Mo?liwe, ?e ryk, ale widocznie ucich?o, zanim si? zd??y?am zastanowi?.(z fragmentu ksi??ki)

Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 45 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:

Gościnnego łóżka właściwie nie było w ogóle widać, mimo iż składało się z dwóch części, jednej wysuwanej spod drugiej. Zakrywał je gruntownie potężny stos najrozmaitszych rzeczy, głównie pudeł i tekstyliów. Rozpoznałam także metalowy stojak pod doniczkę, stary, pusty futerał od aparatu fotograficznego, który Alicji zapewne zginął, bo inaczej znajdowałby się w futerale, rulon papieru pakowego w ozdobne gwiazdki, niewielką, drewnianą półeczkę na wspornikach, do przyczepienia na ścianie, i nowe żelazko, częściowo rozpakowane. Reszta pokoju, poza łóżkiem, również nie była pusta.

– Trochę dużo tego – zauważyłam delikatnie.

– Dużo – zgodziła się Alicja. – I popatrz, a przy Blekocie tyle nie miałam… I co ja mam z tym zrobić?

– Ręczniki, bieliznę pościelową i firanki można umieścić w szafie – zaopiniowała Marzena. – Poduszki… Co najmniej jedną upchnie się w kufrze…

– Nie wiem, czy się zmieści. I nie wiem, czy da się otworzyć szafę…

– Spróbujemy. Czekaj, ja przejdę, a ty mi podasz.

Z dużym wysiłkiem i trochę jakby górą, częściowo po zawalonym łóżku, Marzena przedostała się do szafy przy oknie. Ugrzęzła tam i uchyliła drzwi, które nie chciały się szerzej otworzyć.

– Nie mam się gdzie ruszyć – zaraportowała. – I coś tu tym drzwiom przeszkadza, ale to dosyć miękkie. Alicja, co to jest? To na samym dnie?

– Skąd mam wiedzieć, co jest na samym dnie, skoro nawet nie wiem, co jest wyżej! – zirytowała się Alicja. – Mówiłam, że będzie kłopot. Ugnieć może to miękkie, cokolwiek to jest.

– Albo wyjmę i ustawimy w pionie… Zaraz, to pudło na dole jest prawie puste, da się tam coś włożyć. Potrzymajcie przez chwilę te papiery…

– Tylko żebyś potem ułożyła tak, jak były! Stąd widzę, to jest cała Grenlandia, a obok powinien był Nordkapp, jeśli przemieszasz, ja do nich nie trafię!

– Nic nie przemieszam, ułożę, jak były…

Odstałyśmy czas jakiś z rozmaitymi ciężarami w rękach, Marzena zaś z dużym wysiłkiem dostała się do wielkiego pudła, otworzyła je i zajrzała. Zawartość musiała jej się spodobać, bo kiwnęła głową i, nic nie mówiąc, spod drzwi szafy wyszarpnęła jeden szary wór. Raczej chyba ciężki. Zaczęła go upychać w pudle.

– Jest jeszcze drugi taki – oznajmiła. – Nie zmieści się, ale go ubiję na wierzchu. Daj mi te papiery z łóżka, oprą się o ścianę…

– Czy to nie są przypadkiem koty w worku? – zainteresowała się równocześnie Alicja. – Ciekawe, kto je tu wtrynił?

Marzena nie zwróciła uwagi na jej pytanie, była w rozpędzie. Obejrzała się na nas.

– Daj tę Grenlandię, póki tu jestem. I tę drugą kupę, bo potem się nie dojdzie. No, mam kawałek podłogi…

Po usunięciu worów szafa dała się otworzyć. Okazała się w połowie pusta, całe pranie z łóżka zmieściło się w niej zatem doskonale, razem z żelazkiem i futerałem po aparacie fotograficznym, weszła także jedna mała poduszka. Łóżko zaczęło być widoczne, obie z Alicją miałyśmy już wolne ręce, zajrzałam zatem do jednego z pozostałych na nim pudeł.

Oczywiście też było puste. Postanowiłam nie robić Alicji ukradkowych świństw.

– To – powiedziałam, potrząsając stojakiem pod doniczkę – przyjrzyj się, to ci wkładam do tego pudła!

– Po co? – spytała Alicja cierpko.

– Żeby zyskać więcej miejsca. Akurat się mieści. I całą resztę wyniosłabym do atelier.

– Popieram ten pogląd – powiedziała Marzena, wyłażąc z ciasnoty przy szafie. – Te pudła wejdą jedno w drugie, a jeśli okażą się niepotrzebne, łatwo je będzie wyrzucić, chociażby spalić w tej twojej beczce na ogień. No, w jednym coś jest… Trochę tu jeszcze za dużo poduszek. Gdzie jest kufer na pościel, bo jakoś go dawno nie widziałam?

– W atelier.

– No to nie ma siły, użytkujemy atelier.

W atelier, niegdyś prawie pustym, obecnie dziada z babą brakowało, ale kufer dał się zauważyć. Leżały na nim koce, stara kurtka grenlandzka Alicji, dwie tajemnicze deski i kilka pudeł. Patrzyłam na to z lekką zgrozą, bo w zeszłym roku tylu pudeł jeszcze nie było i wyglądało to na jakąś epidemię.

– Alicja, co to za maniactwo? – spytałam nieufnie. – Też uważam, że pudła w domu bywają przydatne, ale czy ty nie przesadzasz? Na cholerę ci taka ilość tego towaru? Co masz zamiar z nim robić? Będziesz się przeprowadzać?

Alicja zaczęła zdejmować te z wierzchu.

– Odczep się. No dobrze, powiem. Mam zamiar uporządkować książki, te z gościnnego pokoju. Sama mnie do tego namawiasz od dwudziestu lat, więc ściągnęłam faceta z antykwariatu i on powiedział, że trzeba je posegregować. Niektóre chętnie wezmą. W co mam je pakować, jak nie w pudła?

– Nie żartuj! – ożywiła się Marzena. – Nic mi o tym nie mówiłaś! A ja ci chętnie pomogę, Joanna chyba ma rację, regały ci się przydadzą na twoje własne rzeczy.

– Jeśli usuniesz książki, a ja nie padnę trupem ze zdumienia, przytargam skrzynkę Dom Perignon – obiecałam uroczyście. – I może także kupię fajerwerki, chociaż nie umiem ich puszczać. Zaczynamy od razu? Mogę obwiązywać sznurkiem, znajomości języka sznurek nie wymaga.

Rzecz polegała na tym, że cała jedna ściana w chwilowo moim, a ogólnie gościnnym pokoju zajęta była półkami, na których ciasno upchnięte stały zabytkowe duńskie dzieła, przeważnie traktujące o sztuce i architekturze, przez nikogo od wieków nie oglądane i nawet nie dotykane. W dodatku zdublowane dziełami w innych językach, po niemiecku, po angielsku i po polsku. Cała ta biblioteka spadła na Alicję jako spadek, a potrzebna jej była jak dziura w moście, i od samego początku mówiło się, że należy ją sprzedać, bo komuś innemu może okazać się przydatna. Główną kłodę pod nogami stanowiła konieczność dokonania spisu z wymienieniem autora, tytułu, edytora i roku wydania, o ile te dane gdzieś na wiekowych kartach istniały. Akurat taki rodzaj pracy napełniał Alicję żywiołowym wstrętem i książki ciągle zajmowały ścianę, zwiększając ciasnotę.

Alicja kontynuowała zwierzenia.

– Ponadto poginęły mi nasiona, pomieszały się cebule i bulwy i nie mogę sobie dać rady z ogrodem. To wszystko powinno być w pudłach, tak jest najwygodniej, i niech ja mam wreszcie tych pudeł dostateczną ilość, a nie ciągle za mało. Te na dole, tam, już są wszystkie zapełnione i też to trzeba posegregować, na wiosnę nie zdążyłam. Więc przestań się czepiać i nie zawracaj głowy. O, proszę! Mówiłam, że do kufra już nic nie wejdzie!

Obarczywszy mnie kurtką i kocami, uchyliła wieka i natychmiast ugnieciona zawartość kufra wyprztęczyła się z wnętrza. Marzena westchnęła ciężko, nic nie powiedziała, odłożyła byle gdzie piastowane w objęciach poduszki, wybrała największe z pudeł, wytrząsnęła z niego jakieś suche źdźbła i wepchnęła poduszki do środka, ubijając je pięściami. Alicja popatrzyła na to, też się nie odezwała, usiadła na dociśniętym z powrotem wieku i zamknęła kufer. Po czym całą piramidę ułożyłyśmy, jak była, dokładając do niej pudło z poduszkami, pudełko ze stojakiem i wspornikową półeczkę, dzięki czemu całość zaczęła niepokojąco wystawać nad balustradę. Alicja przed samą sobą udała, że tego nie widzi.

– No to mamy z głowy – rzekła z zadowoleniem. – Łóżko dla Pawła prawie gotowe. Chodźcie stąd, napijemy się kawy.

Ruszyłam do wyjścia, ale po drodze pociągnęłam nosem.

– Czekaj, zaraz. Czy nie warto by tu otworzyć drzwi? Na całą szerokość.

– Po co?

– Wywietrzyć. Jakieś takie mam wrażenie, że atmosfera jest zatęchła. Nie czujecie? Jakby długo nie używane…

Powęszyły obie.

– No, może trochę – zgodziła się Alicja. – To przyrodnicze, ale jak chcesz, możesz otworzyć. Na noc się zamknie.

Chciałam. Bez powodu. Na wszelki wypadek.

– Alicja, ale o książkach ja mówiłam poważnie – podjęła Marzena, wchodząc do salonu. – Naprawdę chętnie ci pomogę. Wiem, że trzeba skatalogować, umiem po duńsku, mogę zacząć zaraz dzisiaj. Jutro nie, bo mam koncert, ale dzisiaj proszę bardzo.

– Dzisiaj nie mam do tego serca. Później. Gdybyś zaczęła teraz, Joanna nie będzie miała gdzie spać.

– Dlaczego?

– A gdzie to będziesz kładła? Te książki trzeba powyjmować, tam jest miejsce tylko na łóżku.

Z całej siły usiłowałam się nie wtrącać, ale nie wytrzymałam. Rozzłościłam się.

– Gówno prawda, wcale nie trzeba ich wyjmować wszystkich razem. Wyjmuje się jedną, zapisuje na papierze co trzeba i wstawia z powrotem. Potem wyjmuje się drugą, zapisuje, potem trzecią…

– Potem się zapomina, która jest która i na której skończyłaś…

– Niczego się nie zapomina, bo pomiędzy wtyka się kartkę, a na grzbietach uczepia takie przylepne kawalątko z numerem…

– …przy tym, jak wyjmiesz jedną, nie wstawisz jej z powrotem, bo za ciasno siedzą…

– Owszem, wstawisz. A jeśli nie, jedną, tę pierwszą, możesz zostawić na wierzchu…

– Na twoim łóżku.

– Zmieścimy się razem. Ona nie gryzie, a ja schudłam!

– Nie kłóćcie się – poprosiła Marzena, ustawiając na stole filiżanki. – Możemy spróbować od razu, czy się zmieszczą z powrotem. Bo może rzeczywiście wystarczy wyjąć jedną, żeby już nie siedziały tak ciasno.

– Nie mam przylepnego kawalątka – uparła się Alicja nad czajnikiem.

– Owszem, masz – wytknęłam z zimną satysfakcją i sięgnęłam na półeczkę pod portretem pradziadka, bo dotarłam już do swojego krzesła. – Proszę bardzo.

Położyłam na stole malutki, żółty notesik z przylepnymi kartkami. Wpadł mi w oko tylko dzięki temu, że już wczoraj, wieszając obok siebie torebkę, zrzuciłam z półeczki na podłogę plik jakichś kopert. Podniosłam je od razu i ulokowałam na poprzednim miejscu, ale dostrzegłam notesik, leżący pod nimi. Przez swoją żółtą barwę rzucał się w oczy i pozwalał zapamiętać.

Alicja z czajnikiem w ręku obejrzała notesik.

– To nie jest żadne kawalątko, tylko notes.

– Ale przylepny! Można odcinać paskami. Kupię ci drugi.

– Nie chcę.

– To nie chciej, ale i tak kupię. I podrzucę gdziekolwiek!

– Joanna, możesz sięgnąć po kawę? – poprosiła Marzena. – Ja lubię gorącą…

Podałam jej puszkę z kawą, Alicja nalała wody do filiżanek, do tego stopnia wytrącona z równowagi, że sobie nalała prawie pełno. Kłóciłyśmy się nadal.

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 45 ВПЕРЕД
Перейти на страницу:
Комментариев (0)
название