Seven Up
Seven Up читать книгу онлайн
Zadanie odnalezienia gangstera Eddiego DeChoocha nie jest ?atwe – zw?aszcza gdy w spraw? wci?gni?ci s? dwaj sympatyczni nieudacznicy: Walter "Ksi??yc" Dunphy i Dougie "Diler" Kruper. Okazuje si?, ?e chodzi o co? wi?cej ni? tylko o przemyt papieros?w i kiedy obaj znikaj?, Stephanie Plum prosi o pomoc Komandosa. Ten za? stawia warunek: sp?dzenie nocy z nasz? bohaterk?. Gdy Eddie uprowadza babci? Stephanie, ?adn? przyg?d, energiczn? starsz? pani?, sytuacja komplikuje si? coraz bardziej…
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Może dlatego, że nie ma pan na sobie gad – skomentowała Lula. – Jeśli o mnie chodzi, to czułabym się znacznie lepiej, gdybym nie musiała się martwić, że wylezie panu z szortów ten pański staruszek.
– Nic nie wiecie – oświadczył DeChooch. – Nie macie pojęcia, jak to jest, kiedy człowiek osiąga starczy wiek i nie umie już niczego porządnie zrobić.
– Pewnie, nie mam pojęcia – przyznała Lula.
Ja i Lula wiedziałyśmy tylko, jak to jest, kiedy człowiek jest młody i nie umie niczego porządnie zrobić. Lula i ja nigdy niczego nie robiłyśmy porządnie.
– A co pani ma na sobie? – spytał mnie DeChooch. – Chryste, kamizelkę kuloodporną? To dla mnie kurewsko obraźliwe. To tak jakby powiedzieć, że nie jestem dość cwany, żeby strzelić pani w łeb.
– Pomyślała sobie po prostu, że jak pan rozwalił tę deskę do prasowania, to nie zawadzi się zabezpieczyć – wyjaśniła Lula.
– Deska do prasowania! Tylko o tym słyszę. Człowiek popełnia jeden mały błąd i nikt nie gada o niczym innym. – Machnął lekceważąco ręką. – Do diabła, kogo chcę oszukać? Moja gwiazda już dawno zgasła. Wiecie, za co mnie aresztowali? Za przemyt papierosów z Wirginii. Nie potrafię już nawet przemycać papierosów. Jestem frajer. Pieprzony frajer. Sam się powinienem zastrzelić.
– Może miał pan tylko pecha – pocieszała go Lula. – Założę się, że jak następnym razem będzie pan coś przemycał, to wszystko się uda.
– Mam schrzanioną prostatę – wyjaśnił DeChooch. – Musiałem zatrzymać wóz, żeby się odlać. Wtedy mnie złapali… na postoju.
– To niezbyt fair – przyznała Lula.
– Życie nie jest fair. W życiu nic nie jest fair. Od urodzenia harowałem i gówno. A teraz jestem stary i co się dzieje? Aresztują mnie, jak się odlewam. To cholernie krępujące.
Dom nie odznaczał się żadnym konkretnym stylem. Eddie meblował go pewnie przez lata tym, co wpadło mu w ręce. Nie dostrzegłam śladów pani DeChooch. Umarła przed laty. O ile mogłam się zorientować, nigdy nie dorobili się małych DeChoochów.
– Może powinien się pan ubrać – powiedziałam.- Naprawdę musimy pojechać do miasta.
– Dlaczego nie – zgodził się DeChooch. – Co za różnica, gdzie siedzę. Mogę w mieście, tak jak i tutaj. – Wstał, westchnął z rezygnacją i poczłapał przygarbiony w stronę schodów. Odwrócił się i popatrzył na nas. – Dajcie mi minutę.
Dom przypominał pod wieloma względami lokum moich rodziców. Z przodu salon, pośrodku jadalnia, kuchnia wychodząca na wąskie podwórko. Na górze pewnie trzy małe sypialnie i łazienka.
Siedziałyśmy z Lula w ciszy i ciemności, nasłuchując DeChoocha, który chodził nad nami po swojej sypialni.
– Powinien przemycać prozac zamiast papierosów -zauważyła Lula. – Mógłby sobie łyknąć kilka tabletek.
– Powinien przede wszystkim wyleczyć sobie oczy – powiedziałam. – Mojej ciotce Rose zoperowali kataraktę i teraz znów dobrze widzi.
– Pewnie, jakby mu poprawili wzrok, to mógłby zabić więcej ludzi. Założę się, że coś takiego podniosłoby go na duchu. No dobra, może rzeczywiście nie powinien operować sobie oczu.
Lula spojrzała w kierunku schodów.
– Co on tam robi? Ile czasu trzeba, żeby włożyć spodnie?
– Może nie potrafi ich znaleźć.
– Myślisz, że jest aż tak ślepy?
Wzruszyłam ramionami.
– Tak po prawdzie to już go nie słychać – zauważyła Lula. – Może zasnął. Starzy ludzie dużo śpią.
Podeszłam do schodów.
– Panie DeChooch? Wszystko w porządku? – zawołałam.
Cisza.
Zawołałam ponownie.
– O rany – jęknęła Lula.
Wbiegłam po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz. Drzwi były zamknięte, więc zastukałam mocno.
– Panie DeChooch?
Znów cisza. Otworzyłam drzwi i zajrzałam do środka. Pusto. Podobnie jak w łazience i dwóch pozostałych pokojach. Ani śladu DeChoocha.
Cholera.
– Co się dzieje? – zawołała z dołu Lula.
– Nie ma go tutaj.
– Jezu, nie mów.
Przeszukałyśmy dom. Sprawdziłyśmy pod łóżkami i w szafach. W piwnicy i garażu. Szafy DeChoocha były pełne ubrań. Szczoteczka do zębów wciąż znajdowała się w łazience. Samochód drzemał sobie w garażu.
– To niesamowite – oświadczyła Lula. – Jakim cudem nam się wymknął? Siedziałyśmy przecież w pokoju frontowym. Nie mógł przejść niezauważony.
Stałyśmy po chwili na podwórzu. Skierowałam wzrok na piętro. Okno łazienki znajdowało się bezpośrednio nad płaskim dachem, który zakrywał drzwi prowadzące z kuchni na podwórze. Zupełnie jak w domu moich rodziców. Kiedy chodziłam do szkoły, wymykałam się wieczorami przez identyczne okno, żeby spotkać się z przyjaciółmi. Moja siostra Valerie, ideał córki, nigdy nie robiła takich rzeczy.
– Mógł wyjść przez okno – powiedziałam. – Nie musiał nawet skakać, bo śmietniki są przysunięte do ściany.
– Facet z jajami. Udaje starego i słabego, odstawia depresję, a jak tylko się odwracamy, daje nogę przez okno. Mówię ci, nikomu już nie można ufać.
– Załatwił nas.
– Cholerny spryciarz.
Weszłam do domu, przeszukałam kuchnię i bez wielkiego wysiłku znalazłam komplet kluczy. Dopasowałam jeden do drzwi wejściowych. Doskonale. Zamknęłam dom i schowałam klucze do kieszeni. Z doświadczenia wiedziałam, że prędzej czy później każdy wraca do domu. A kiedy DeChooch wróci, zastanie dom zamknięty na głucho.
Zapukałam do drzwi Angeli i spytałam, czy przypadkiem nie ukrywa u siebie Eddiego DeChoocha. Zarzekała się, że nie widziała go cały dzień, zostawiłam jej więc swoją wizytówkę i pouczyłam, że ma do mnie zadzwonić, gdyby się pojawił.
Wsiadłyśmy z Lula do hondy, uruchomiłam silnik i nagle przed oczami stanął mi obraz kluczy DeChoocha. Klucze od domu, kluczyki od samochodu… i trzeci klucz. Wyciągnęłam je z kieszeni i przyjrzałam im się dokładnie.
– Jak myślisz, do czego jest ten trzeci klucz? – spytałam Lulę.
– Wygląda jak taki od kłódek przy szafkach albo szopach.
– A widziałaś tam jakąś szopę?
– Nie wiem. Chyba nie patrzyłam. Myślisz, że schował się w szopie razem z kosiarką i środkiem na chwasty?
Wyłączyłam silnik, wysiadłyśmy z wozu i wróciłyśmy na podwórze.
– Nie widzę tu żadnej szopy – oświadczyła Lula. -Tylko dwa śmietniki i garaż.
Po raz drugi zajrzałyśmy do ciemnego garażu.
– Niczego tu nie ma z wyjątkiem samochodu – zauważyła.
Obeszłyśmy garaż i na jego tyłach znalazłyśmy szopę.
– No tak, ale jest zamknięta – powiedziała Lula. – Musiałby być Houdinim, żeby się tam dostać, a potem zamknąć drzwi od zewnątrz. Czujesz, jak tu cuchnie?
Wsunęłam klucz do kłódki.
– Poczekaj – powstrzymała mnie Lula. – Jestem za tym, żeby tej szopy nie otwierać. Nie chcę wiedzieć, co tak cuchnie.
Pociągnęłam za klamkę, drzwi szopy otworzyły się na oścież i po chwili spoglądała na nas Loretta Ricci – rozwarte usta, niewidzące oczy, pięć dziur po kulach w klatce piersiowej. Siedziała na ziemi wsparta plecami o ścianę z blachy falistej, włosy miała białe od wapna, które nie mogło powstrzymać spustoszenia, jakie niesie ze sobą śmierć.
– Cholera, to nie deska do prasowania – zauważyła Lula.
Zatrzasnęłam drzwi, umieściłam kłódkę na swoim miejscu i odsunęłam się na bezpieczną odległość od szopy. Powiedziałam sobie, że nie będę rzygać, i wzięłam kilka głębokich oddechów.
– Miałaś rację – oświadczyłam. – Niepotrzebnie otwierałam tę szopę.
– Nigdy mnie nie słuchasz. Zobacz, w co się wpakowałyśmy. Wszystko przez twoje wścibstwo. I na tym nie koniec, bo wiem, co będzie dalej. Wezwiesz policję i cały dzień z głowy. Gdybyś miała choć odrobinę zdrowego rozsądku, tobyś udawała, że nic nie widziałaś, a potem byśmy sobie fundnęły colę z frytkami. Naprawdę mam ochotę na colę i frytki.
Dałam jej kluczyki od mojego wozu.
– Kup sobie coś do żarcia, ale wróć za pół godziny. Jeśli mnie wyrolujesz, to przysięgam, że wyślę za tobą policję.
– Rany, to niesprawiedliwe. Kiedy cię wyrolowałam?
– Robisz to cały czas.
– Hm – mruknęła Lula.
Wyjęłam telefon komórkowy i zadzwoniłam na policję. Po kilku minutach usłyszałam, jak pod dom zajeżdża radiowóz. Był to Carl Costanza i jego partner. Wielki Pies.
– Jak tylko dostaliśmy zgłoszenie, od razu wiedziałem, że to ty – oświadczył Carl. – Ostatni raz znalazłaś trupa prawie miesiąc temu. Czułem, że już długo nie wytrzymasz.
– Nie przesadzaj!
– Hej – wtrącił się Wielki Pies. – Masz na sobie kamizelkę z kelvaru?
– I w dodatku nową – zauważył Costanza. – Ani jednej dziury po kuli.
Gliniarze z Trenton to prawdziwi fachowcy, ale ich budżet to nie Beverly Hills. Jeśli ktoś pracuje w policji, to ma cichą nadzieję, że dostanie kamizelkę kuloodporną na Gwiazdkę, bo takie rzeczy nabywa się za różne dotacje i subwencje. Nie dają czegoś takiego razem z odznaką.
Wcześniej zdjęłam z kółka klucz od domu DeChoocha i schowałam do kieszeni. Dwa pozostałe wręczyłam teraz Costanzy.
– Loretta Ricci jest w szopie i nie wygląda za dobrze.
Znałam Lorettę z widzenia, ale nic więcej. Mieszkała w Burg i była wdową. Dałabym jej jakieś sześćdziesiąt pięć lat. Widywałam ją czasem w sklepie mięsnym Giovichinniego, jak kupowała coś na lunch.
Vinnie nachylił się w swoim fotelu i spojrzał na nas spod zmrużonych powiek.
– Co to znaczy, że straciłyście DeChoocha?
– To nie była nasza wina – tłumaczyła Lula. – Wymknął się.
– No tak – zauważył Vinnie. – Mogłem się spodziewać, że nie dacie rady złapać kogoś, kto umie się wymknąć.
– Hm – mruknęła Lula. – Pieprz się.
– Mogę się założyć, że jest w swoim klubie dzielnicowym – powiedział Vinnie.
Kiedyś było mnóstwo prężnych klubów w Burg. Były prężne, bo grało się tam w numerki. A potem pojawiła się konkurencja legalnego hazardu w Jersey i miejscowy przemysł rozrywkowy znalazł się w dołku. Pozostało tylko kilka klubów dzielnicowych w Burg, a ich członkowie spędzali czas na lekturze pism dla emerytów i dyskusji o zaletach rozruszników serc.
– Nie wydaje mi się, by DeChooch był teraz w swoim klubie – powiedziałam. – Znaleźliśmy martwą Lorettę Ricci w jego szopie na narzędzia, więc sądzę, że DeChooch jest już w drodze do Rio.