Bulgarski bloczek
Bulgarski bloczek читать книгу онлайн
Kolejna, najnowsza, powie?? jednej z najpoczytniejszych polskich pisarek. Fragment powie?ci: "- Samo gadanie na zbrodni? by nie wystarczy?o – stwierdzi?am po namy?le. Ona przecie? wychodzi?a z domu, nie? M?g? si? zakrada? etapami i szuka?. Sprawdza?. Skoro poszed? i zabi?, musia? mie? informacje konkretne. Ja ju? co? tam s?ysza?am, tu si? wszystko szeroko rozchodzi, lata?a po knajpach…" "- Po jednej knajpie – sprostowa?a Gra?ynka – Mia?a swoj?, um?wion?." "- Dobrze, po jednej, dostawa?a po?ywienie. Posz?a w ko?cu tego wieczoru czy nie?" "- Osobi?cie s?dz?, ?e posz?a, nie sznurowa?aby but?w tylko dla kamufla?u. Mia?a takie wysokie, staro?wieckie, sznurowane buciki, mog?a przecie? udawa?, ?e chce i?? w czymkolwiek, bodaj w kapciach. Ale tego wyj?cia nie widzia?am, a co gorsza, s?ysza?am jak zamyka?a za mn? drzwi. Przekr?ca?a klucz. Nie przyzna?am si? do tego policji."
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
– Kuby nie widział?
– Nie, ale patrzył z daleka, bo nie chciał, żeby go ktoś dostrzegł.
– Od której strony?
– Od frontu.
– Od tyłu nie zaglądał? Kuba mógł się włamywać od tyłu.
– Antoś wcale nie jest pewien, czy on się włamał, może miał wytrych, a może podrobione klucze. A może go tam w ogóle nie było. Z całego tego gadania wynika, że Kuba zamierzał wejść, zabrać swoje i wyjść, nie zostawiając śladów, Antoś natomiast miał wielką ochotę poszukać tych bogactw, o które Weronikę posądzano. Konflikt interesów. Stracił w końcu cierpliwość, podkradł się od tyłu i wydało mu się, że drzwi są uchylone…
– Nic mu się nie wydało, bo tych drzwi nie widać. Są z boku. Musiał podejść do nich. I spróbować, czy otwarte.
– Niewątpliwie spróbował. Wszedł i ujrzał zwłoki, natomiast Kuby już nie było. Tak twierdzi. Oczywiście skorzystał z okazji, przesadnie nerwowy nie jest, niczego nie znalazł, natomiast na poszukiwaniach złapał go Wiesio. To już, rzecz jasna, nasza dedukcja, bo wyraźnie tego nie powiedział, w niektórych miejscach język mu kołkiem stawał. Musiał go ten Wiesio tam złapać, bo inaczej po diabła nosiłby żelazne pudła do pustego domu? Dla własnej przyjemności z pewnością nie.
– No dobrze, a Patryk? Patryk z jego gadania nie wychodzi?
– Owszem, dość gorliwie Antoś wyznaje, że widział go w okolicy, ściśle biorąc, widział kogoś, kto się czaił, ale mówi o tym tak mętnie, że może to być tylko jego pobożne życzenie. W pustym domu już go nie spotkał, kiedy z Wiesiem przytargali te pudła, nikogo tam nie było. Razem wziąwszy, ta relacja jest niesłychanie chaotyczna, pełna sprzeczności i niepewności i wciąż niepełna, bo Antoś boi się nie tylko przyłożenia mu zbrodni, ale także posądzenia o wspólnictwo, ukrywanie osoby zabójcy, udzielanie mu pomocy i tak dalej, a zarazem boi się kumpli, Wiesia, Kuby, Patryka i diabli wiedzą kogo jeszcze. Sypie, szczękając zębami.
Pożałowałam, że tym razem nie dostałam jego zeznania na piśmie, z inteligentnymi komentarzami na marginesie. Nie powiedziałam na ten temat ani słowa, bo niewątpliwie udostępnianie mi tych dokumentów stanowiło potężne wykroczenie służbowe.
– To teraz powiedz, co z Patrykiem – poprosiłam ponuro.
Janusz napił się herbaty, potem nalał wina do kieliszków i też się napił.
– Zasycha mi w gardle – oznajmił. – Patryk zwyczajnie zwiał. Miał areszt hotelowy, nie uwzględnił tego i znikł. Nie wiadomo dokładnie kiedy, ale chyba od razu.
– Jak to? – zdziwiłam się. – Nie pilnowali go?
– Pilnowali. Samochodu. Jego samochód do tej pory stoi na hotelowym parkingu.
Siedzącą wciąż w charakterze dekoracyjnej rzeźby Grażynkę nagle ruszyło.
– Jak to…? To czym on uciekł…?!
Wyraziłam wątpliwość, czy na piechotę.
– Zabrał się jakąś okazją, z kimkolwiek – powiedział spokojnie Janusz. – Chociażby do Wrocławia, tam mógł pożyczyć samochód, jechać pociągiem, samolotem… Osobiście powątpiewam, żeby udał się za granicę, nawet z tym całym zbiorem numizmatycznym…
Potwierdziłam jego pogląd. Ów zbiór miał większą wartość u nas niż tam, głównie monety polskie, każdy kraj ceni swoje.
Janusz kiwnął głową.
– Najprawdopodobniej przyjechał do Warszawy. Teraz rozumiesz sens przeszukania w jego warszawskim mieszkaniu.
– Musiałby chyba upaść na głowę, żeby po ucieczce ukrywać się we własnym mieszkaniu – zauważyłam trzeźwo. – Co on w ogóle zamierza, taka ucieczka ma krótkie nogi! Do końca życia będzie tak zwiewał?
– Przesądził sprawę – powiedziała Grażynka jakimś dziwnie łamiącym się głosem. – Nie uciekałby, gdyby był niewinny. No dobrze, przyznam się. Do tej pory miałam głupią nadzieję…
Na dłuższy tekst siły ducha jej nie starczyło. Gwałtownie zajęła się winem, popijając je herbatą, co prawdopodobnie wytworzyło w jej przewodzie pokarmowym dość osobliwą mieszaninę. Nie próbowałam pociechy, ten cały Patryk i tak był trudny, a jeszcze teraz? Gdyby chociaż w afekcie rąbnął obcą osobę, a nie własną ciotkę, dla numizmatów po wuju…!
Niepokoiła mnie jeszcze myśl, że Grażynka uprze się przy nawracaniu zbrodniarza i poświęci mu resztę życia, ale nie bardzo wiedziałam, jak ją do tego zniechęcać. Może jednak nie wpadła poważnie na ten pomysł i sama go jej podsunę? Osobiście byłam wściekła na przygłupka nie tylko przez nią, ale także przez bułgarski bloczek, który w tej sytuacji wymknął mi się z pazurów.
Bułgarski bloczek sprawił, że nie pogodziłam się z rzeczywistością. Wszelki humanitaryzm odbiegł ode mnie świńskim truchtem i nabrałam wielkiej chęci obciążenia zbrodnią jakiejkolwiek innej, Bogu ducha winnej, osoby. Niechby chociaż na trochę, na krótko, no, krótko jak krótko, na dostatecznie długo, żeby odczepili się od Patryka, żeby zdążył przejąć spadek, żeby mi sprzedał ten cholerny bloczek! Nie oddam go później, to pewne, powiem, że się zniszczył i przekażę pieniądze do masy spadkowej, a bloczek ukryję, aż nastąpi przedawnienie bezprawnego zakupu. Po iluś tam latach… Zaraz sprawdzę w kodeksie!
Omal się nie zerwałam z miejsca w celu natychmiastowego sprawdzenia, ale przyhamował mnie nadmiar świadków. Wściekle prawdomówna Grażynka i Janusz, wciąż powiązany z władzą wykonawczą, nie dopuściliby do mojego wykroczenia, a diabli wiedzą, może to nawet przestępstwo, skoro popełnione świadomie…
Odczepiłam się od siebie i zaczęłam rozpaczliwie szukać wyjścia, nie bacząc na wyraz twarzy Grażynki, dobitnie świadczący o jej stanie ducha.
– Bez Kuby nic nie zrobią – powiedziałam gniewnie. – Sam Antoś zeznaje, że Weronika była żywa, a potem ujrzał ją martwą, Kuba zaś był w środku. A i to nie wiadomo, czy w tym miejscu Antoś nie łże, bo może też był w środku i ręka mu skoczyła. Mogą wzajemnie na siebie zwalać i już sam diabeł za nimi nie trafi, dochodzenie jest w lesie, w dodatku w paradę wchodzi brakteat Jaksy z Kopanicy. Gdyby ginął w zwykłych okolicznościach, to czort go bierz, nic takiego, ale ginie w obliczu zbrodni! Nie będę szlachetna, taktowna i delikatna, niech szlag trafi poprawę charakteru, niech ktoś przyciśnie pana Pietrzaka, ma go w końcu czy nie?!
– Kogo ma…? – wyrwało się zaskoczonej Grażynce.
– Ten brakteat!
– A co to ma… O Boże! Co to ma do Patryka…?
– Możesz wyjaśnić, o czym mówisz? – zainteresował się grzecznie Janusz.
Pobulgotałam w sobie jeszcze przez chwilę z przykrą świadomością na dnie duszy, że jednak doskonale mnie Grażynka w swoim liście opisała. Wstrętna postać. No to będę wstrętna postać i niech to piorun strzeli!
– O numizmatyce – mruknęłam.
– A trochę ściślej…?
Westchnęłam ciężko i powiedziałam im wszystko, wrabiając wreszcie przy okazji także i Tego Pana, tyle że bez nazwiska. W połowie mojej relacji Grażynka ocknęła się jakby z martwoty i zaczęła słuchać, najwidoczniej nadzieja nie zdechła w niej doszczętnie i jeszcze cokolwiek zipała.
– Ciekawe – powiedział Janusz i nie skomentował obszerniej mojej opowieści.
Nadal myślałam intensywnie.
– Do bani te przesłuchania, brakuje mi tu jeszcze mnóstwa rzeczy. Latali dookoła domu, włamywali się od tyłu, to kto w końcu otworzył drzwi frontowe? Ta facetka z restauracji twierdziła, że były otwarte. Co, dokładnie, robili w pustym domu Baranka, czy jak mu tam? Co właściwie przenosili Antoś z Wiesiem, same pudła czy pudła razem z tackami na monety? Jedną tackę znalazłam tam osobiście! Na opakowaniu papierosów był numer komórki, czyjej? Nie sprawdzili, nie pytali o nią żadnego z nich…?
– Przesłuchiwali tylko dwóch – przypomniał mi Janusz.
– A tych dwóch co na to?!
– Nic. Przeoczenie. Będą uzupełniać zeznania, bo i tak wydarcie z nich tego, co czytałaś i co słyszysz, kosztowało trzy dni. Galernicza robota.
– A nie sprawdzili, do kogo ta komórka należy?
– Owszem, sprawdzili. Numer zapisany na jakiegoś Jerzego Stępniaka.
– I kto to jest, ten Jerzy Stępniak?
– Jeszcze go nie znaleźli, ale jutro będzie wiadomo.
– A nie prościej byłoby zadzwonić…