Dwie Glowy I Jedna Noga
Dwie Glowy I Jedna Noga читать книгу онлайн
Na my?l, ?e jad? na spotkanie z m??czyzn? ?ycia z ludzka g?ow? w baga?niku, cos mi si? zrobi?o. Dosta?am histerycznego ataku ?miechu. Przechyli?am si?, wepchn??am twarz w fotel pasa?era, wy?am, pia?am, p?aka?am i nie mog?am si? uspokoi?. Podkr?ci?am szyb?, ?eby mnie nie by?o s?ycha?, ale i tak jaki? cz?owiek przygl?da? mi si? z zainteresowaniem z odleg?o?ci kilkunastu metr?w. Nie m?g? chyba odgadn??, ?e tak reaguj? na kawa?ek trupa…? Przesz?o mi wreszcie, usiad?am normalnie. Zdo?a?am si? skupi?. Rozwi?zanie najprostsze: wyj?? torb? i wrzuci? do kosza na ?mieci. Nie tu, tu zosta?am zauwa?ona. W nast?pnej stacji, na nast?pnym parkingu, gdzie spr?buj? si? niczym nie wyr??ni?. Znajd? t? g?ow? i co b?dzie dalej?
Внимание! Книга может содержать контент только для совершеннолетних. Для несовершеннолетних чтение данного контента СТРОГО ЗАПРЕЩЕНО! Если в книге присутствует наличие пропаганды ЛГБТ и другого, запрещенного контента - просьба написать на почту [email protected] для удаления материала
Ponownie, z detalami, z wyliczeniem czasu co do sekundy, opisałam wypadek pod Łodzią. Do listu Heleny uparcie postanowiłam się nie przyznawać, miałam zatem trudności z włączeniem siebie w całą aferę. Gdyby tę głowę odrąbali jej natychmiast i wepchnęli do bagażnika najbliższego samochodu, proszę bardzo, byłby to zwykły przypadek, ktoś musiał stać najbliżej, ale nazajutrz…? Czy po dwóch dniach…? Dlaczego ja, do ciężkiej, nieprzemakalnej, wyjątkowo złośliwej cholery…?!
– Ja myślę… – powiedziałam niepewnie. – W Zgorzelcu… Okazja była, może chcieli pozbyć się jej… Jak by tu… Zwłoki nieznane, dokumentów panowie nie znaleźli, głowa odjedzie razem ze mną…
– A pani ją wyrzuci do zagranicznego śmietnika?
– Nie ukrywam, że miałam taką myśl…
– O Jezu – powiedział ze zgrozą kapitan Borkowski.
– Całe szczęście, nie wyrzuciła jej pani. Pani chyba zdaje sobie sprawę, że mamy pewne doświadczenie? Wiemy, że pani coś ukrywa, wiemy o pani dużo, nie bierze pani na ogół udziału w przestępstwach, ale nic straconego. Może zaczęła pani miesiąc temu?
Może bezwiednie? Niechże pani, do pioruna ciężkiego, pomyśli logicznie, nie bez powodu przyszła pani do nas, mogła pani ukryć to idiotyczne wydarzenie…
– Myślałam, że ciągle ją mam – wyznałam żałośnie.
– Czy jest pani zupełnie pewna, że w Paryżu pani ją miała?
– Wcale nie jestem pewna, to znaczy pierwszego dnia owszem, a później diabli wiedzą. Ale gdyby nie, po jaką ciężką grypę czepialiby się mnie w Stuttgarcie? W ogóle najrozsądniej byłoby przyjąć, że w odniesieniu do mnie nastąpiła pomyłka, dlatego podrzuciwszy, od razu chcieli mi ją odebrać. Chociaż z drugiej strony, za dużo tych przypadków, moja noga też coś mówi. O Jezu, tu głowa, tu noga, przerażający nadmiar kończyn!
Nagle okazało się, że szczegółów mojego złamania nie znają, nie wyjawiłam ich. Jakoś nie było kiedy. Zrelacjonowałam je teraz, obaj się zainteresowali, wypytywali zachłannie i natrętnie o wszystkie okoliczności, przysięgłam, że przed bankiem było czysto, żadne śmieci tam nie leżały, słoneczko z płaskowników dookoła drzewka musiałam narysować. Musiałam im pokazać tę nogę, oglądali ją przez lupę dokładniej niż ortopeda.
Jakieś wnioski z tego, być może, wyciągnęli, ale do mnie tylko pokiwali głowami.
– Zapewne powinnam się cieszyć, że panowie nie odrzynają mi nogi, żeby ją zostawić u siebie jako dowód rzeczowy – zauważyłam zgryźliwie. – No owszem, cieszę się.
I co teraz?
– Nic. Pani się jeszcze zastanowi, a to jest numer kapitana…
Poszli sobie. Mogłam się założyć o wszystkie pieniądze świata, że najsilniejsze podejrzenia zgrupowały im się na mnie…
Grzegorz zadzwonił tuż przed końcem pracy i niecierpliwość nie pozwoliła mi zachować żadnego umiaru.
– Mizia, Grzesiu, ta jakaś mnie nienawidzi, słuchaj, czy możliwe, żeby to był przypadek? Gdzie ona w ogóle jest, siedzi w tych Stanach? I do tego ten jakiś, co się Heleną opiekował, do mojego kretyna pasuje, mnie się wiąże…
– Opanuj się – poprosił Grzegorz. – Powiedz to jakoś po kolei, bo ja też mam trochę materiału do przemyśleń. Skąd ci się wziął Miziutek?
Odetchnęłam głęboko i spełniłam jego życzenie, powstrzymując się na razie od komentarzy z ogromnym wysiłkiem. Informacje od niego też mogły coś dać i lepiej było rozważać wszystko hurtem. Wysłuchał cierpliwie.
– No to teraz ci powiem, że nabiłaś mi głowę tym Renusiem i nie mogłem się od niego odczepić – rzekł, kiedy wreszcie zamknęłam gębę. – Obchodził mnie on tyle co umarłego kadzidło, ale widzę, że chyba niesłusznie. Z Andrzejem jestem w kontakcie, on siedzi w Bostonie, nie wytrzymałem i zadzwoniłem.
– I co? Miło było usłyszeć, że zbankrutował. Ze względu na Miziutka.
– Przeciwnie, wzbogacił się. W Stanach go nie ma. Mam nadzieję, że siedzisz na czymś wygodnym?
– Pewnie, że siedzę, a co mam innego robić z tą nogą…
– Renuś jest w Polsce.
– A Miziutek?
– Też.
– No to słusznie było siedzieć – powiedziałam po chwili milczenia. – Mów dalej, bo może wiesz coś jeszcze.
– Wiem niejasno. Ogólnie Andrzeja Renuś też gówno obchodzi, więc nie wnikał w detale. Podobno pojechał do Polski parę lat temu, jak tam u was zaczęły się dobre interesy. Zaraz potem odziedziczył tutaj niezły spadek, ale nie wrócił, przysłał Miziutka z plenipotencją, teraz mu konta puchną. Co ty możesz mieć z tym wspólnego, nie mam pojęcia i nie umiem odgadnąć.
– Ja też nie. Ale czekaj. List, gadanie kuzynki, Renuś, wszystko razem kojarzy mi się, jak następuje. Dwukropek. Renuś z Miziutkiem są w Polsce, Renuś robi śliskie biznesy, ta Helena coś wykryła. Zarazem skojarzyła się z moim eks. Co on do niej naględził, Bóg raczy wiedzieć, ale za wielkiego wywiadowcę robił, to pewne, wykombinowała sobie, że zaraziłam się od niego tą wszechwiedzą, a może i do Miziutka dotarło. Najłatwiej zgadnąć przyczyny, dla których ta głupia suka mnie nienawidzi. Nabrała obaw, że Helena mnie włączyła w ten szwindel, a ja zaraz polecę z pyskiem gdzie trzeba albo w prasie opublikuję, co pewien sens posiada. Ostrzeżono mnie, Helena chciała za dużo gadać i proszę, jak teraz wygląda, niech się lepiej zastanowię, zanim słowo z pyska wypuszczę, bo będę wyglądać tak samo. Tyle mogę sobie wyobrazić ze wszystkich wydarzeń razem wziętych, drobiazgi uboczne mogą być wynikiem pośpiechu w działaniu i braku przemyśleń. Ich przemyśleń, nie moich. Co ty na to? Grzegorz musiał myśleć w trakcie mojego expose, bo nie wahał się ani chwili.
– Popieram. Taka kombinacja jest możliwa, chociaż, o ile pamiętam opinie o Renusiu… Przypominam ci, że osobiście go prawie nie znałem, ale ogólnie było wiadomo, że jest to dobroduszny kretyn, który każdej bystrzejszej świni da się wykantować. Jeśli sam robi za świnię, to z głupoty.
– Ale w grę wchodzi Miziutek. Jeśli napisał testament na jej korzyść, mogła go na przykład zabić – podsunęłam z nadzieją.
– Owszem, myśl przyjemna. Nie, jednak trzeba więcej o Renusiu. Podpuszczę Andrzeja. Czekaj, bo mnie tu się zalągł nowy pomysł. Może zdołałbym przyjechać do Polski, wy tam macie podobno znachora-cudotwórcę?
Zakłopotałam się. Wiedzy o kręgach medycznych nie posiadałam prawie żadnej.
– Nic nie wiem…
– Bioterapeuta. Trudno osiągalny. Czy może radiesteta.
Coś mi się zaczęło majaczyć.
– A…! Zaraz, owszem, słyszałam, podobno jest taki. Ktoś o nim piał hymny. Spróbuję się dowiedzieć porządniej, podzwonię po ludziach.
– Podzwoń. I uważaj na siebie. Zdaję sobie sprawę z głupoty takiej rady, ale jednak.
Odezwę się jutro…
Odłożyłam słuchawkę, dziko przejęta pod każdym względem. Myśl o przyjeździe Grzegorza poruszyła mnie bardziej, niż było to wskazane w tak skomplikowanej sytuacji. Napawałam się nią dostatecznie długo, żeby u niego skończyły się godziny pracy.
Wówczas dopiero zaczęły mi przychodzić do głowy spostrzeżenia racjonalne.
Grzegorz miał rację, jeśli istotnie Renuś z Miziutkiem siedzieli w Polsce, zakres wiedzy o nich należało rozszerzyć. Jak się ten Renuś właściwie nazywał? Renuś i Renuś, jego nazwisko wyleciało mi z pamięci, a możliwe, że go w ogóle nigdy nie znałam. Albo słyszałam, nie kojarząc z osobą. Że też nie spytałam Grzegorza…!
Już po godzinie znalazłam stare kalendarze i notatniki z numerami telefonów.
Zaczęłam je przeglądać. Mnóstwo osób przeprowadziło się, wyjechało albo zmieniło numery telefonów w wyniku udoskonaleń telekomunikacji. Tu powinnam dołożyć szóstkę, tu siódemkę, tu zrobili kompletnie co innego…
Może i nie ugrzęzłabym przy telefonie tak porządnie, gdyby nie noga, która protestowała przeciwko ruchliwości z wielką energią. Charakter mnie pchał, noga hamowała, od takich sprzecznych bodźców nerwicy można dostać. Zaczęłam kręcić jak popadło.
– O rany, kopę lat! – wykrzyknął radośnie pierwszy z dawnych przyjaciół. – Co się z tobą dzieje, co słychać? Kto? Renuś? Taki mały, tłusty, co był w naszej grupie? A nie, innego sobie nie przypominam…